We wstępie do pierwszej na tym blogu recenzji książki autorstwa Roberta Silverberga popełniłem ryzykowne stwierdzenie, że Amerykanin jest autorem znanym nad Wisłą głównie z nazwiska. Jednak za sprawą klasyczno-wznowieniowych wysiłków wydawnictwa MAG czy też od niedawna i wydawnictwa Vesper ta hipoteza już w ogóle nie będzie warta ni funta kłaków. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę ogrom zasobów, z których można czerpać. Cóż, tak czy tak: Człowiek w labiryncie to kolejna cegiełka
W czasowo niedookreślonej acz technologicznie zaawansowanej przyszłości ludzkość skolonizowała część galaktyki, a człowiecze życie wydłużone zostało znacznie. Mnogość politycznych bytów (między)planetarnych oznacza konieczność negocjacji i (między)gwiezdnej dyplomacji. Jednym z najlepszych do takich zadań był Richard Muller i to właśnie on został wysłany w celu nawiązania pierwszego kontaktu z obserwowaną od pewnego czasu rasą obcych. Jednak spotkanie to kończy się dla niego tragicznie i kończy się ucieczką od wszystkich. Celem samowygnania jest pełen śmiertelnie niebezpiecznych pułapek labirynt na Lemnos. Teraz jednak ktoś znów chce wykorzystać jego umiejętności i postara się zaburzyć jego anachorezę.
Czytanie kilku dzieł jednego autora w niezbyt dużych odstępach czasu sprawia, że trudno nie zauważać pewnych podobieństw. Człowiek w labiryncie może bowiem zostać zinterpretowany jako swoiste odwrócenie sytuacji fabularnej z W dół do ziemi. W tej drugiej wygnany główny bohater powraca do miejsca dawnej (nie)sławy i służby, a w pierwszej samowygnanego na swoistą służbę ściągnąć próbuje ten, który był współsprawcą jego dramatu. Choć losy i umiejętności mają różne, obaj są mężczyznami w podobnym wieku, skłonnymi do refleksji czy wręcz rozpamiętywania. Znaczącą różnicą jest dodanie w Człowieku w labiryncie swoistej charakterologicznej przeciwwagi w postaci młodego, naiwnego jeszcze Rawlinsa (choć argumentować można, że zbliżoną rolę odgrywali Nildorowie). Podobieństwa można także dostrzec w ogólnym tonie opowieści, przesyconym atmosferą goryczy z lekką nutą nadziei dodaną na koniec.
To właśnie interakcje pomiędzy tą dwójką, kontrapunktowane przez manipulacje Boardmana stanowią jedną z najmocniejszych stron powieści. Człowiek w labiryncie w dużej mierze dialogami stoi, które to – przetykanie retrospekcjami z życia Mullera – odsłaniają poglądy głównego bohatera, ujawniają plany wobec niego czy też stanowią nośnik intryg. To właśnie stopniowo obnażane słabości i motywacje oraz wynikające z nich konflikty i przemiany popychają fabułę na przód. Gdzieś w tle i pomiędzy napotkać można odwołania do jakże często w literaturze powracającego pytanie o cel uświęcający środki, kondycję ludzkości czy też sens ludzkiego żywota. Tu napomknąć można o wskazanym w posłowiu przez samego autora tropie, czyli Filoktecie Sofoklesa. Losy króla Tesalii posłużyły za inspirację (choć dość luźną) dla Amerykanina i zapewne dla miłośników antycznego mistrza dramatu będzie to gratka.
Wracając zaś do kreacji postaci, to nie można nie wspomnieć o pewnym bolesnym znaku czasów tamtych: portretowaniu kobiet. Tu pojawia się jedna, kochanka Mullera, i można odnieść wrażenie, że służy głównie po to, żeby… mieć piersi. Może to lekka przesada, ale jest ona scharakteryzowana przez Silverberga jedynie przez jej fizyczność. Jest to zgrzyt odczuwalny, gdyż podobne portretowanie można tylko do pewnego stopnia tłumaczyć hasłem „wtedy tak się pisało”. Trudno wczuć się w pełni w odbiorcę z tamtych lat, ale dziś w ogóle cały ten wątek zdaje się niepotrzebny, gdyż godna refleksji, mądra reszta narracji zupełnie nie wymaga dopełnienia spod znaku sex sells.
Człowiek w labiryncie to kolejny dowód na to, że warto czytać (i wznawiać) prozę Roberta Silverberga. Poza wspomnianym wyżej mizoginistycznym zgrzytem czytelnik napotka tu ciekawie wykreowane postacie oraz dialogami napędzaną intrygę oraz zadumę nad człowieczym losem i charakterem. Zaś wydawnictwo Vesper zadbało o to, by całość przybrała kształt wysoce atrakcyjny przedmiotowo.
Ze egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję
Teraz już pamiętał. Wiedział, co to za dźwięk. Statek, statek kosmiczny wychodzi z podprzestrzeni, włącza silniki jonowe, gotuje się do wejścia w atmosferę, do lądowania planetarnego. Nad miastem niósł się huk wstecznego ciągu i dudnienie silników hamujących. Nie słyszał ich od dziewięciu lat, od kiedy wybrał sobie Lemnos na dobrowolne wygnanie. Przybywali goście, przypadkowi czy też go wytropiono? Czego chcieli? Muller poczuł nagły gniew. Miał dość ludzi i miał dość ich świata. Musieli narzucać mu swą obecność?
Luiza
O, poszukam. Zainteresowało mnie, co piszesz o jego prozie.
Tak, kiedyś w wielu utworach kobiety były traktowane jak rzeczy – zresztą obecnie bywa, że i kobiety, i mężczyźni są reifikowani.
pozeracz
Bywa, bywa. Tylko ciekawe, czy po równo… I czy są takie książki, w których uprzedmiotowane są wszystkie płcie jak leci.
Ambrose
Jeśli chodzi o Silverberga, to ja zatrzymałem się jak na razie na wspomnianej „W dół, do ziemi„, ale planuję jeszcze do tego pisarza wrócić. Dobrze, że Vesper wznawia jego książko, będzie z czego wybierać.
pozeracz
Wracaj, wracaj… Jest on na tyle płodny, a jego dzieła różnorodne, że pewnie coś dla siebie znajdziesz.