Największe miasto stanu Michigan budzi w Polsce raczej mgliste skojarzenia. Fanom motoryzacji skojarzy się z zakładami produkcyjnymi, amatorom koszykówki z Detroit Pistons, a miłośnikom rapu z Eminemem, ale pewnie większość miałaby problem ze wskazaniem go na mapie. Jednak dziesięć lat temu Miasto Silników miało swoje pięć minut, niestety niechlubnych, za sprawą globalnego kryzysu. Największe municypalne bankructwo USA i klęska po hossie na lipne kredyty hipoteczne przyciągały uwagę… na kilka medialnych chwil. Jednak dla Charliego LeDuffa to miasto rodzinne, z którego udało mu się wyrwać. Detroit. Sekcja zwłok Ameryki to zapis tego, co napotkał po powrocie.
Tym razem za wstęp posłuży garść suchych faktów. Detroit to jedynie miasto w USA, które przekroczyło granicę miliona mieszkańców, a potem spadło poniżej tej granicy. W 1950 roku mieszkańców było 1,85 miliona, z czego 296 tysięcy pracowało w branży produkcyjnej. Między 23 a 28 lipca 1967 roku doszło do zamieszek na Dwunastej Ulicy, w trakcie których zginęły 43 osoby, 467 zostało rannych, a około 2000 budynków zostało zniszczonych. W 2008 roku prezydent George W. Bush udziela General Motors i Chryslerowi pożyczki na wysokość 17,4 miliarda dolarów. W marcu 2011 roku agencja United States Census Bureau ogłasza spis, z którego wynika, że Detroit zamieszkuje 713 777 osób. 18 lipca 2013 roku Kryn Orr, syndyk, zgłasza w imieniu miasta wniosek o ogłoszenie upadłości. Problemy z przestępczością osiągnęły szczyt w 1991 roku, gdy to na 100 tysięcy ludzi przypadło 2700 brutalnych przestępstw.
W Detroit. Sekcja zwłok Ameryki LeDuff opowiada historię fascynującą na wysoce niepokojący sposób. Wiedziony niechęcią do Los Angeles i chęcią zapewnienia swojej córce normalnego dzieciństwa z dala od blichtru Miast Aniołów reporter, po zwolnieniu się z New York Timesa, wpada w sidła miasta rozsypującego się na jego oczach. I to właśnie ta mieszanka elementów osobistych i zawodowych zaowocowała największym problemem tej książki. Osobiste podejście i zaangażowanie w opisywany temat jest cechą charakterystyczną dziennikarstwa spod znaku gonzo, ale nie wiem, czy LeDuff nie posunął się nieco zbyt daleko nawet jak na prawidła tego podgatunku. Elementy takie jak opisywanie własnych libacji czy też kłótni z żoną, która kończy się wizytą policji, sprawiają, że w zasadzie trudno nazwać Detroit reportażem. Zresztą rozdziały poświęcone historii rodziny LeDuffa wypadły najmniej ciekawie. Kolokwialny język i nadmiar przekleństw mogą razić, ale autor pisze na tyle zajmująco, że męczą one dopiero po pewnym czasie i przy większym zagęszczeniu. Nie mam zastrzeżeń do tłumaczenia, a wręcz przeciwnie: uważam, że Iga Noszczyk poradziła sobie bardzo dobrze. Jednak żałuję jednocześnie, że czytałem w oryginale. Zresztą wydaje mi się, że tę książkę powinno się chłonąć w audiobooku i to najlepiej czytanym przez jakiegoś ziomala-tambylca.
Mimo mych zastrzeżeń do autora lub niekompatybilności ze stylem gonzo Detroit. Sekcja zwłok Ameryki to książka, po którą warto sięgnąć. Gdy bowiem odfiltruje się elementy odautorskie, czytelnik zostaje z fascynującym i strasznym zarazem obrazem rozpadu miasta. LeDuff nie zapomina o historyczno-społecznych przyczynach obecnej sytuacji miasta, ale skupia się przede wszystkim na teraźniejszości. Stara się przy tym ten upadek ukazywać kompleksowo. Dzięki temu, że jest chłopakiem z sąsiedztwa ma dobry kontakt z miejscowymi z niższych warstw społecznych, a dzięki dziennikarskim kontaktom może kontaktować się ze sferami wyższymi. Tym drugim obrywa się zdecydowanie bardziej (jednym z głównym wątków jest katastrofalne niedofinansowanie policji i straży pożarnej), ale i degrengolada pierwszych pominięta nie zostaje (jak w porażających fragmencie o rozrywkowych wartościach podpaleń). Swoistym symbolem są „przedstawione” na początku zwłoki, których rozwinięta później historia doskonale ukazuje dobitnie wielowymiarowość zapaści miasta. Zadziwiające jest to, że we względnie krótkim czasie, w jednym z najbogatszych państw świata doszło do takiego miejskiego regresu. Na swój sposób pokazuje to, jak zwodnicze może być poczucie bezpieczeństwa i jak szybko nawet tak duże sprawy mogą przybrać zły obrót.
Ocena końcowa Detroit. Sekcja zwłok Ameryki sprawia pewien problem. Chciałbym bowiem napisać, że byłaby to świetna książka, gdyby nie zbyt duża dawka autora w narracji, ale bez Charliego LeDuffa byłaby zapewne zupełnie inna. Styl autora może irytować, ale warto przetestować swoją odporność na jego wulgaryzmy i osobiste wrzutki, gdyż historia upadku Miasta Silników jest zdecydowanie warta poznania. Dodatkowym smaczkiem jest zaś to, że najnowsze doniesienia z Detroit mówią raczej o odrodzeniu.
O książce przeczytać też tu:
A tutaj wciąż były jego rzeczy. Łóżko. Maszynka do golenia. Para okularów do czytania. Otwieracz do puszek. Przy poduszce leżały dwa jedwabne krawaty i książka. Były to Przygody Tomka Sawyera.
N.
Pełna zgoda — rewelacyjna historia i narrator-kosmita. Dla mnie LeDuff to ktoś pomiędzy ziomalem z dzielni a rycerzem na białym koniu. A przynajmniej za takiego chce uchodzić. Obie role do niczego. Tylko miasto broni się samo. A raczej nie broni.
pozeracz
Ponoć zaczyna się bronić: http://www.national-geographic.pl/ludzie/detroit-miasto-z-odzysku
Czy rycerz? Jak dla mnie to raczej taki swojski sarmata, co to na białym koniu, ale i pod mocnym wpływem. Ciekawe miał potem przygody z prawem w związku z oddawaniem moczu w publicznym miejscu.
Rozkminy Hadyny
„Historia fascynująca na wysoce niepokojący sposób” – to brzmi wyjątkowo trafnie. Aż mnie zamrowiło, żeby się w to wczytać. Albo lepiej, tak jak piszesz, posłuchać ziomala-tambylca w roli lektora audiobooka. Detroit znam najlepiej właśnie przez Eminema i jego film „Ósma mila”. To tam zobaczyłam chyba po raz pierwszy tę nędzę mieszkania w stacjonarnej przyczepie kempingowej.
Hej, widzę, że jest jakis audiobook! Obczaję sobie 🙂
pozeracz
Dla mnie też Eminem, ale zdecydowanie wcześniej. Miałem na Marshala niemała zajawkę przy jego rapowych początkach. Oglądałem chyba nawet jakiś minidokument na jego temat w MTV. Zresztą do dziś mam sentyment do jego starszych płyt. Ach, liceum!
Lucek
O ile początkowo była to dla mnie całkiem fascynująca lektura to z czasem zaczęła mnie wyjątkowo męczyć. Właśnie przez osobę autora-narratora, którego manierę bycia i nadmierną ekscytację wszystkim uważam za duży minus. Tak gdzieś ostatnie 1/3 książki czytałem z dużym wysiłkiem. Za dużo drobiazgowych relacji gdzie to on nie poszedł i z kim się nie spotkał czy kogo nie zwyzywał przez telefon.
pozeracz
Niby to dobrze, że umieszcza w książce takie szczegóły, które stawiają go w niekoniecznie najlepszym świetle, ale po pogrzebaniu nieco w sieci zastanawiam się, ile jeszcze bardziej niewygodnych zostało przemilczanych.
Ania || SlowReading.pl
Miałam podobne odczucia, pisałam u siebie, że LeDuff chciałby być jak Batman w Gotham City 😉 Fakt, jego ego jest sporym składnikiem tej książki i ten styl jest jego cechą rozpoznawczą.
pozeracz
Niby jest, ale z ciekawości przejrzałem sobie jego starsze artykuły prasowe i tam jest dużo bardziej stonowany. Widać redaktorski kaganiec mocno mu wadził 😉