Nie ma w (pop)kulturze wielu postaci tak obciążonych (re)interpretacyjnym bagażem, jak hrabia Dracula. Pokusić można się o stwierdzenie, że Dracula Brama Stokera w pewnym momencie przestał być tylko książką, a przekształcił się w swoisty amalgamat wyobrażeń, stereotypów i reimaginacji. Każdy czytelnik, który dziś przystępuje do lektury, musi zmierzyć się z obciążeniem w postaci całego tabuna wampirów obecnych w ekranizacjach, kontynuacjach i innych wampirzych dziełach, których protoplastą jest ten gotycki klasyk. To właśnie zestawianie oryginału z jego całym potomstwem i wczuwanie się w czytelnika nieświadomego przy jednoczesnej znajomości ogólnego przebiegu fabuły i jej zakończenia było głównym źródłem satysfakcji.
Zdawać by się mogło, że wstęp streszczającym niepotrzebnym tu jest, lecz w świetle popkulturowego przemiału tej historii uznać należy je za przydatne. Powieść rozpoczyna się od podróżny młodego prawnika, Jonathana Harkera, do Transylwanii. Przybywa na zlecenie hrabiego Draculi, któremu to ma asystować przy przygotowaniach do pewnych interesów w Londynie. Po drodze młody Anglik podziwia piękno krajobrazów, lecz jego spokój mącą przesądni miejscowi, którzy próbują go odwieść od jego zamiarów. Początkowo młody dżentelmen reaguje na te ostrzeżenia z wyższością i rozbawieniem, lecz jego nastawienie zmienia się całkowicie, gdy przesiada się do powozu przysłanego przez samego hrabiego. Im bliżej zamku, tym większy strach i zwątpienie odczuwa. Zwłaszcza, że w głębi lasu powozowi zdaje się towarzyszyć cała sfora wilków.
Bez większych wątpliwości stwierdzić można, że Dracula czytany sam w sobie to po prostu dobra powieść grozy. Stoker sprawnie buduje napięcie i umiejętnie operując słowem, igra z nerwami odbiorcy. Widać to zwłaszcza na przykładzie wspomnianych powyżej pierwszych rozdziałów. Groza budowana jest stopniowo, a czytelnik krok po kroku, detal po detalu odkrywa zakątki zamku hrabiego i jego mroczną tajemnicę. Nawet znając prawdziwą naturę Draculi, trudno nie poczuć choćby odrobiny nerwowego poruszenia, a gdy nieco opuści się gardę, szybko nadchodzi współodczuwanie paniki i paranoi. Nie ma tu za to niemal wcale dosadnych scen dla horroru charakterystycznych, ale i bez tego fragmenty takie jak powyższy czy też dziennik kapitana okrętu krew w żyłach zmrozić mogą. Jednak te najbardziej tragiczne zdarzenia przedstawiane są z wyczuciem i serce łamią wydźwiękiem nie zaś dosadnością. Fabuła jest prowadzona ze swadą i nie brak w niej potencjalnych zwrotów. Dochodzenie prowadzone przez powoli rosnącą grupę w absorbujący sposób ukazuje poszczególne etapy walki o wiedzę i życie. Od przypadłości dręczącej Lucy przez obłęd Renfielda aż po końcową obławę – emocji, tajemnicy i akcji tu nie brak. Narracja złożona z listów, pamiętników i prasowych wycinków dodaj dynamiki opowieści. Dzieło broni się współcześnie bez problemów, co albo świadczy świetnie o autorze, albo źle o rozwoju gatunku. Zdecydujcie sami.
Zależnie od nastawienia, irytować delikatnie lub lekkie rozbawienie wywoływać mogą jedynie pewne manieryzmy tamtych czasów i nieliczne nawroty zaćmienia umysłowego bohaterów. Wiele tu patetycznych deklamacji, zapewnień o szlachetności i pełnych egzaltacji olśnień. Częściowo jest to zapewne odbicie idiolektu londyńskich warstw wyższych, ale dopatrywać się można pewnej przesady. Podobnie sprawy się mają z podejściem do kobiet – odczuwalny jest tu krzywdząco-generalizujący dualizm rozemocjonowana kobieta/rozsądny mężczyzna, ale jednocześnie Stoker ukazuje płaczącego mężczyznę (choć tylko w obecności kobiety, inaczej byłaby to ujma na honorze), a kobiety przedstawia w bardzo pozytywnym świetle, jako odważne i rozważne. Choć warto zauważyć, że są zgodnie z duchem czasów w przypadku przedstawicielek płci pięknej przyzwoitość równa się aseksualności, a wszelkie przejawy cielesnego pożądania tożsame są z zepsuciem i grzechem. Ogólnie, można odnieść wrażenie, że autor był rozdarty pomiędzy konwenansami epoki a zdrową przyzwoitością. Świetnie to rozdarcie ukazuje ten oto fragment: „Ach, niezrównana pani Mina! Umysł ma jak mężczyzna – a raczej mężczyzna obdarzony bystrym umysłem – a do tego serce kobiety„. Trudno usprawiedliwiać za to przypadku selektywnej bezmyślności, które wytłumaczyć jedynie można potrzebami fabularnymi. Jak inaczej wytłumaczyć, że inteligentna Mina Harker nie dostrzega nic niepokojącego w dziwnie poruszającej się mgle, gdy tego samego dni profesor Van Helsing opowiadał o tym, że Dracula może przybrać postać mgły?
Dla bardziej świadomego i popkulturowo obytego czytelnika najbardziej atrakcyjne będą jednak odczytania pośrednie. Taki odbiorca może śledzić to, jak liczne ekranizacje i adaptacje zmieniły szczegóły z oryginału, jak zmieniał się obraz hrabiego. Taka lektura pokaże więc, że wampir wcale nie ginął od światła słonecznego, że w jego obrazu nie było ni krzty romantyzmu, że był krwiożerczy i bezwzględny. Można też z pewnym zaskoczeniem odkryć, jak silne w opowieści są podteksty religijne. Dla bohaterów Dracula jest uosobieniem pierwotnego zła, a przeciwstawiają mu swą wiarę i moralność. Do odpędzania wampira używany jest czosnek i krzyż, ale najmocniej działa opłatek. Ważnym motywem jest też wątek zepsucia tego co niewinne i piękne, które to wpisuje się w odczytanie Draculi jako odzwierciedlenia wiktoriańskich lęków. Odbija się tu powoli budzący się lek przed upadkiem brytyjskiego imperium, zagrożenia ze stron licznych przybyszów z kolonii czy też nieskuteczności wysiłków władzy starającej się ująć w przyzwoite karby seksualność swoich obywateli. Do tego dochodzi jeszcze kwestia dualizmu, który tak wyraźnie przejawia się w dziełach autorów do Anglii przybywających. Robert Louis Stevenson, Oscar Wilde czy też Henry James byli outsiderami często, w twórczości których nie brak było podróżników i intruzów. W tym świetle odczytanie Draculi jako zamorskiego zepsucia staje się nieco mniej jednoznaczne.
Jak widać powyżej, o Draculi rozpisać się jest bardzo łatwo, a i tak wiele do powiedzenia jeszcze zostaje. Pozwolę sobie jednak na koniec skorzystać z formy osobowej, gdyż znów wydawca nie pozostawił mi wyboru i muszę pochwalić jego pracę. Świetne wrażenie robi bardzo wyrazista (twarda lub miękka) okładka, całość zdobią klimatyczne ilustracje Andrzeja Masianisa, a do tego z dbałością przygotowane zostały przeróżne ozdobniki czy też krój pisma. Całość wieńczy zaś ciekawe posłowie autorstwa Macieja Płazy, w którym przedstawiony jest rys historyczny poświęcony tak postaci wampira, jak i samemu Stokerowi i jego twórczości. Nowe tłumaczenie autorstwa Magdalena Moltzan-Małkowska też wypada dobrze – żal mi tylko nieco, że tłumaczka nie pokusiła się o nieco bardziej intensywną stylizację wypowiedzi postaci posługujących się slangiem. Wiem, że tu łatwo popaść w śmieszność, ale w oryginale te fragmenty są dość mocno stylizowane.
Dracula Brama Stokera to powieść, która z powodzeniem poddaje się różnym odczytaniom. Można ją czytać jako emocjonującą powieść grozy, jako odzwierciedlenie wiktoriańskich lęków, a także jako pierwowzór kulturowego fenomenu. Ta klasyczna opowieść znajdzie więc uznanie nie tylko w oczach miłośników grozy, a nawet osoby ją dobrze znające mogą dać się skusić atrakcyjnemu wydaniu.
Podziękowania dla wydawnictwa Vesper za egzemplarz do recenzji
Dryfuję w bezmiarze dziwów, dręczony niepewnością i lękiem. Nachodzą mnie myśli, do których nie mam odwagi przyznać się przed sobą. Boże ulituj się nade mną, choćby przez wzgląd na tych, co są mi drodzy!
Dominika S.
Czytałam i byłam pod dużym wrażeniem historii, mimo że, jak sam wspomniałeś, Dracula zdaje się być obecny w popkulturze pod każdą możliwą postacią. Z zaskoczeniem odkrywałam tę historię, docierając do jej pierwotnego kształtu, pozbawionego bagażu narzuconego przez filmy czy inne powieści odwołujące się do słynnego hrabiego. Powieść prawdziwie ponadczasowa 🙂
pozeracz
Pełna zgoda. Można za popkulturowym przemiałem nie przepadać, ale w pewnym pokrętnym sensie przydaje to wartości oryginałowi i wzbogaca jego odczytania. To odkopywanie podstawy spod narośli daje sporo frajdy.
Bazyl
Ja tam przepadam, bo gdyby nie on (popkulturowy przemiał), to nie było by filmu Coppoli. A gdyby nie było filmu Coppoli, to nie byłoby muzyki Kilara, a tę uwielbiam 😀
pozeracz
Jeśli chodzi o filmową grozę, to i ja mam swe wdzięczności, bo bardzo lubię Komedy ścieżkę do „Dziecka Rosemary”.
Sylwka
Czytałam „wieki temu”. W rodzinnym domu mam jakieś wręcz „pomiętoszone” wydanie. To strasznie mi się podoba i zastanawiam się nad jednym, ile jeszcze pamiętam. Bo te „podstawy” o czosnku, krzyżu czy kołku nie da się zapomnieć, ale zapewne wiele się już w pamięci zatarło, a filmy czy seriale nadpisały w mojej głowie już „nową rzeczywistość”.
pozeracz
Ech, u mnie żadnego „Draculi” w domu nie było. A i w sumie większość ekranizacji, które pamiętam nie opierało się bezpośrednio na powieści, a raczej gdzieś podbierało elementy.
Ambrose
Moja siostra czytała niedawno tę książkę. Ja, jeśli chodzi o klasykę grozy, przymierzam się w pierwszej kolejności do „Frakensteina”, ale „Dracula” też mnie kusi. Tak jak wspomina Dominika, warto poznać postać wampira pozbawioną tej popkulturowej otoczki, w postaci czystej, wręcz pierwotnej.
pozeracz
Co ciekawe – „Frankenstein” jest spokrewniony z „Wampirem” Johna Polidoriego. Polidori był lekarzem Lorda Byrona podczas pobytu w Genewie, gdzie przebywali też Percy Bysshe Shelley, Mary Shelley i Claire Clairmont. Był to zresztą sławny „rok bez lata”. Wtedy też rodziło się dzieło Shelley.
Ewelina
Mam wrażenie, że niestety powieści grozy z udziałem wampiry zeszły na psy… i to poważnie. „There is rock bottom, fifty feet of crap and then vampire stories” – parafrazując cytat z „Friends”, który, o dziwo, świetnie tutaj pasuje. Mamy „Zmierzch”, „Pamiętniki wampirów” i inne historyjki dla nastolatków, które to groźnemu wampirowi, zwiastunowi śmierci, piłują ząbki. Dzięki bogu, istnieje jeszcze „Dracula” Stokera, prawdziwa powieść grozy, w której wszystko wygląda tak, jak z wampirami wyglądać powinno. Nocny łowca, niewidoczny w lustrze, wysysający krew do ostatniej kropelki. Wampiryzm jest niewątpliwie romantyczny – ale nie powinno się wampirom nadawać człowieczeństwa. Są piękni, zawsze młodzi, lecz coś za coś. Wampir, który zakochuje się w człowieku? Dobre sobie.
Reasumując, wampir to Dracula. Nie żaden Edward czy inne wampirzątko z powieści, które tak chętnie eksploatują ten motyw. (A swoją drogą, mój temat matury ustnej z polskiego to „Motywy wampiryczne w literaturze, kulturze i sztuce” – i Stoker grał tam, oczywiście, pierwsze skrzypce.)
pozeracz
Hmmm… To jakie jeszcze wizje wampiryzmu lubisz? I czy czytałaś „Ślepowidzenie”?
Między sklejonymi kartkami
Zamierzam w kwietniu wziąć się za lekturę w oryginale, ale… trochę przeraziłeś mnie tym slangiem. Teraz oczekuję poklepania po pleckach i zapewnienia, że nie jest tak źle 😛
pozeracz
Możesz spać spokojnie. Poza slangiem jest dość znośnie. Jest nieco zbyt wiele egzaltacji, ale na trudność językową to nie wpływa.