Sándor Márai to autor, nad którego prozą zachwyty napotykałem od samych początków mej bytności w książkowej blogosferze. Cytaty, recenzje i inne podobne pojawiają się regularnie i to publikowane przez osoby, których gustom ufam. Ja sam sięgnąłem po niego dopiero niemal cztery lata temu, a mimo wrażeń z lektury pozytywnych Dziennik 1943-1948 czekał na półce ponad dwa lata. Nim tekst właściwy zacznę dodam tylko, że to me pierwsze z literackim diariuszem obcowanie.
Sándor Márai urodził się w 1900 roku w Koszycach, gdzie rozpoczął też naukę w szkole średniej. Jednak studiował już w Budapeszcie i to właśnie z Węgrami wiąże się nierozłącznie początek jego kariery. Podróżował też dużo po Europie, a w Berlinie (dokąd uciekł przed białym terrorem) ukończył nawet dziennikarstwo. Sławę zaczął zdobywać za sprawą swojej prozy, ale był też pierwszym tłumaczem Kafki oraz publikował teksty krytyczne na temat jego dorobku literackiego. Jednak jednym z najważniejszych jego dzieł był dziennik, który zaczął pisać w 1943 roku, gdy zbliżał się koniec nazistowskiej obecności na Węgrzech. Tom pierwszy kończy się zaś, gdy komunistycznym porządkiem zniesmaczony pisarz emigruje.
Na początek osobiście i w osobie pierwszej podzielę się drobną garścią przemyśleń na temat obcowania z literaturą tak osobistą, jak taki memuar. Dziennik 1943-1948 stanowi bowiem typ twórczości, po który normalnie bym raczej nie sięgał ze względu na niechęć do zaglądania innym w prywatne części życiorysu, lecz Márai pisał dziennik ten ze świadomością możliwości jego publikacji, co postanowiłem potraktować jako swoiste przyzwolenie. Te intencję publikacyjną czuć po treści: Węgier nie skręca tu raczej w sfery naprawdę intymne. Nie brak tu co prawda opisów codzienności, ale nie tylko są one „wyjątkowe” ze względu na towarzyszące im trudy wojenne, ale więcej miejsca poświęcone jest przemyśleniom autora związanym z tworzeniem, historią czy też polityką.
Dla wielbicieli dorobku Máraiego oraz innych czytelników analitycznie do literatury nastawionych najciekawsze będą właśnie te fragmenty poświęcone procesowi twórczemu i zapatrywaniom Węgra na różne sztuki aspekty. Ci pierwsi z dużą ciekawością na pewno będą czytać komentarze autora do kolejnych etapów powstawania powieści, przemyślenia związane z autorską niezależnością czy też opisy trudności z kreacją związanych. Wartą wspomnienia ciekawostką jest to, że już tutaj Márai wspomina o pomyśle i początkach pisania Trzydziestu srebrników, które to – jak odkryłem z pewnym zdziwieniem, o autorze w sieci czytając – opublikowane zostały w roku 1983. Dziennik 1943-1948 pokazuje też doskonale, że sztukę od życia oddzielić bardzo trudno, a charakter autora oraz jego stany psychiczne były dla pisarstwa znaczące. Dodać trzeba też, że całość pisana jest z wyjątkową dbałością o styl i zdania o aforyzm się ocierające znaleźć tu można z duża regularnością.
Książkę tę można także odczytywać jako wartościowy dokument historyczny. Nawet biorąc pod uwagę element autorskiej autokreacji, Dziennik 1943-1948 daje czytelnikom szczegółowy wgląd w skupione na Budapeszcie i okolicach losy Węgier w drugiej połowie wojny oraz na początku komunistycznego reżimu. Postępujące problemy aprowizacyjne, intensyfikacja niemieckich działań wymierzonych w Żydów (żona Máraiego była Żydówką, a on pomagał w ukrywaniu żydowskich dzieci), destrukcja stolicy (w wyniku oblężenia zniszczonych zostało 80% budynków) czy też późniejsze czystki polityczne oraz piętnowanie pisarzy z tych lub innych powodów niewygodnych – wszystko to oraz wiele innych drobiazgów i obserwacji można tu znaleźć. Wszystko to zaś podszyte jest konserwatyzmem autora, który ratunku dla Europy upatrywał w chrześcijaństwie. Intrygujący jest natomiast jego krytyczny stosunek do narodu żydowskiego. Zarzuty autora zawsze są podparte argumentami i poza rozumowe sfery nie wychodzi, ale momentami zahacza niemal o victim blaming. Jednak koniec końców to czyny mówią głośniej niż słowa, a Márai dowiódł, że kręgosłup moralny ma mocny.
Dziennik 1943-1948 mogę uznać, że wysoce udane pierwsze spotkanie z gatunkiem. Pisane pięknym językiem, odsłaniające wiele szczegółów historycznych i dające wgląd w proces twórczy memuary będą ciekawą lekturą nie tylko dla miłośników oraz/lub znawców Máraiego. Z czas jakiś na pewno sięgnę po tom kolejny.
Żyć nie oznacza nic innego, jak tylko brnąć w nieustanne nieporozumienia i pominięcia; żyć prawdziwie, mocno i zdrowo oznacza wiedzieć o tym i na ile to możliwe, minimalizować zewnętrzne i wewnętrzne skutki tych pominięć.
Luiza
Parę lat temu czytałam jedną jego książkę i od tamtej pory mnie intryguje. Sądzę, że kiedyś wrócę do jego twórczości i może sięgnę po dziennik, o którym piszesz.
pozeracz
Ja mam jeszcze dwie części (trzecią i czwartą z czterech) cyklu Garrenowie z BookRage’a, ale ma natura sprawia, że najpierw chciałbym i tak przeczytać te początkowe…
awita
Bardzo się cieszę, że przypomniałeś nam o dziennikach Marai’ego. Gdy ponownie sięgnę do jego twórczości (bo parę książek już przeczytałam, a przede mną na przykład „Porwanie Europy”) chętnie uzupełnię je o dzienniki. Marai pisze tak pięknym językiem, że będzie to na pewno ogromna przyjemność, a jeszcze można chłonąć panoramę tamtych czasów i próbować je zrozumieć.
pozeracz
O. A co czytałaś?
awita
Czytałam dwa pierwsze tomy sagi Garrenów – „Zbuntowani” i „Zazdrośni” – świetna historia o młodych ludzi osadzona w świecie, który rozpada się (upadek monarchii austro-węgierskiej). Bardzo podobały mi się także: „Żar”, „Wyspa” i „Dziedzictwo Estery”. Mistrz subtelności, elegancji słowa i niedopowiedzenia. Zapewne w dziennikach jest nieco inaczej… chciałabym sprawdzić.
pozeracz
Och, nie. Sprawdziłem sobie dostępność „Zbuntowanych”, która okazała się być niedostępnością. Odwiedziłem więc Allegro i… cóż, ujmę to tak, w najbliższym czasie na pewno ich nie zakupię.
Ambrose
Od czasu do czasu podczytuję sobie owego autora, ale jak na razie ograniczałem się jedynie do powieści. Jak widać, po dzienniki też warto sięgnąć, co pewnie kiedyś uczynię. Tym bardziej, że mignęły mi one chyba w Taniej Książce, którą regularnie odwiedzam.
pozeracz
O! To ciekawy news… To ja będę też wypatrywał po sieci tomu kolejnego, żeby na zapas zakupić.