"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Zaduma zauroczonego, czyli „Pożegnanie z biblioteką” Alberto Manguela

Szczerze i z odrobiną skruchy przyznam, że gdy trzy lata temu pisałem o Słowniku miejsc wyobrażonych, nie zainteresowałem się wielce dorobkiem literackim jego autorów. Zupełnie zaś nie miałem wtedy jak przewidzieć, że wydawnictwo Drzazgi wyda już niedługo Pożegnanie z biblioteką i że trafi ono w moje ręce wprost z Borów Tucholskich. I to mimo roku bezrecenzenckiego… Dość jednak mych niezbornych reminiscencji.

Pożegnanie z biblioteką okładka

Alberto Manguel to postać warta poznania, zwłaszcza dla miłośników wszystkiego co książkowe. Ze światem literackim powiązany był na sposoby przeróżne: pracował dla wydawnictwa na Tahiti, założył własne wydawnictwo w Anglii (Ram Publishing Company), pisywał dla wielu gazet, dzienników i tym podobnych. Pracował też w księgarni w Buenos Aires, gdzie poznał Jorge Luisa Borgesa, któremu później czytał książki, gdy ten tracił wzrok. Natomiast w roku 2000 przeprowadził się wraz z partnerem do Poitou-Charentes. Kupił tam bowiem i odnowił średniowieczne gospodarstwo, w którego stodole umieścił swoją bibliotekę składającą się z trzydziestu pięciu tysięcy woluminów. Konieczność opuszczenia Francuskiego przybytku stanowi natomiast punkt wyjścia dla przemyśleń w niniejszej książce zawartych.

Alberto Manguel już na samym początku książki wspomina o swej tendencji do dygresji i trudności z utrzymaniem dyscypliny tematycznej. Pożegnanie z biblioteką nosi podtytuł Elegia z dziesięciorgiem napomknień, lecz zgodnie ze wspomnianym wyznaniem autora po z tytułową biblioteką związanym punktem wyjściowym następuje najczęściej seria refleksji, przemyśleń i innych retrospekcji. Rozpiętość tematyczna tych słownych wędrówek jest dość szeroka, ale zawsze kręcą się one wokół książkowo-literackiego rdzenia. Manguel wspomina swoje czytelnicze początki, kolejne miejsca dla swych księgozbiorów, rozmyśla literaturoznawczo czy też wykłada swój pomysł na prowadzenie biblioteki narodowej. We wszystkim tym czuć wiedzę i doświadczenie autora, ale też i jego miłość do literatury.

biblioteka argentyna

Budynek argentyńskiej biblioteki narodowej, którą przez czas jakiś kierował Manguel

Niektórym taka dygresyjność czy też niekonkretność może przeszkadzać i przyznać trzeba, że Pożegnanie z biblioteką czytane z podejściem informacyjno-wydobywczym może rzeczywiście rozczarować (o czym więcej w następnym akapicie). Jednak jeśli tylko ma się ochotę na kilka spokojnych godzin spędzonych w spokojnej atmosferze przepełnionej miłością do książek, to trudno o lepszy wybór. Owszem, można z jednego z napomknięć dowiedzieć się niemało o Przemyślnym szlachcicu Don Kichote z Manczy, ale zdecydowanie ważniejsze są tu interpretacje Manguela. Ten bowiem potrafi z bardzo różnorodnych tematów wyciągnąć esencję krytyczną, literacką lub też osobistą. Wiele tu ciekawych myśli poświęconych fizycznemu wymiarowi literatury, jej zmienności przy kolejnych odczytaniach czy też kształtowaniu człowieka przez jego książki.

Wszystko to zaś czyta z wielką przyjemnością. Jest tak w dużej mierze za sprawą stylu Alberto Manguela, a więc i Michała Tabaczyńskiego. Nie mam możliwości porównania z oryginałem, ale mogę z czystym sumieniem napisać, że Pożegnanie z biblioteką napisane jest piękną polszczyzną. Przekład pozwala poczuć erudycję autora, jego delikatnie gawędziarski i dygresyjny charakter tej prozy. Lektura tych napomknień przypomina słuchanie wysoce inteligentnego, pełnego empatii znajomego, który lubi rozwodzić się na różne tematy. Niestety, jak to czasem z takimi gawędziarzami bywa, zdarzają mu się wpadki. W linkowanym poniżej tekście napisanym dla Kultury Liberalnej Paweł Majewski wylicza skwapliwie (momentami aż nazbyt…) faktograficzne lapsusy. Nie będę zgrywał tu mądrali, bo sam bym ani jednego z nich nie wyłapał, ale może to posłużyć za przyczynek do ciekawej refleksji na temat tego, co wydawca powinien zrobić z takimi błędami autora.

Pożegnanie z biblioteką okazało się być lekturą satysfakcjonującą, na którą delikatny cień rzuciła kwestia błędów rzeczowych. Nawet jednak ze świadomością ich obecności zwierzenia Alberto Manguela uznaję za stymulującą, kunsztownie napisaną i przesyconą filozofią podróż po zróżnicowanych literackich zakątkach.


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękujędrzazgi logo

Pożegnanie z biblioteką nastąpiło też tu:

Ilekroć ubieramy coś w słowa, wypowiadamy wyznanie wiary w zdolność języka do odtwarzania i przekazywania naszego doświadczenia świata oraz przyjmujemy do wiadomości jego niewystarczalność od pełnego wysłowienia tegoż doświadczenia.

Poprzedni

Pod ciężarem historii, czyli „Dziennik 1943-1948” Sándora Máraiego

Następne

Próbny powrót, czyli „Jednym strzałem” Lee Childa

6 komentarzy

  1. Luiza

    O, muszę poszukać literatury Manguela. Jest coś niezwykle pociągającego w literaturze z tego rejonu świata, a jednym z moich pisarzy jest też argentyński twórca – Ernesto Sabato.

  2. awita

    Uwielbiam książki o powstawaniu literatury, o różnych tajemnych ścieżkach związanych z pisaniem, czytaniem i gromadzeniem książek.
    Przy okazji wspomnę i może zachęcę Cię do sięgnięcia po powieść „Tango w Buenos Aires” Tomasa Eloya Martineza, w której bohater podąża śladami Borgesa i jego zauroczenia tangiem…

    • pozeracz

      Cóż, jak się chwilkę zastanowić, to nie ma chyba co się dziwić, że książkoholicy o książkach czytać lubią oraz o ich powstawianiu. U mnie odchyłem od normy jest, że nie korci mnie niemal wcale czytanie o autorach samych w sobie.

      A za rekomendację dziękuję 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén