Zagadnienia oraz obawy związane ze sztuczną inteligencją powoli przechodzą ze strefy teoretycznej do praktycznej. Co prawda część naukowców uważa, że silne SI (czyli takie posiadające atrybuty dostępne umysłowi ludzkiemu) nigdy nie powstanie, lecz dla większości zdaje się być to kwestią czasu. W kinie czy też literaturze temat ten jest wałkowany od dawna i z pespektyw wielu, co zaowocowało kilkoma pamiętnymi tworami. Zaś znalezione przez Łukasza Zawadę Fragmenty dziennika SI to ciekawy głos w tym dyskursie.
I tak się właśnie kończy świat – nie hukiem, ale… potliwością. Sztuczna inteligencja powołana została do życia (?) w wyniku do Google’a skierowanego i literówkę zawierającego zapytania o potliwość. Miało to miejsce 12 grudnia 2012 roku w Geelong, drugim co do wielkości mieście w stanie Wiktoria, w Australii. Wiedza nasza o tym zdarzeniu jest jednak częściowa i oparta na fragmentarycznych zapiskach bytu zwącego się My odnalezionych po pewnym czasie.
Na samym początku wypada wspomnieć o kwestii, która może niektórych zniechęcić lub rozczarować. Fragmenty dziennika SI można określić anglosaską frazą „it does exactly what it says on the tin”, czyli jest książką w pełni zgodną z opisem. Czytelnik rzeczywiście poznaje jedynie fragmenty tytułowego memuaru – w datach widoczne są przeskoki. Co zaś ważniejsze: narracja także jest rwana i nie tworzy żadnej spójnej, nadrzędnej opowieści. Jest tu kilka podwątków powiązanych z poszczególnymi osobami obserwowanymi przez SI (np. Dao Thrung Pham i rodzina Moreau), lecz są to fabuły niemal pretekstowe. Reszta zapisków może posłużyć za elementy składowe, z których sklecić można zawartą między wierszami (auto)historię powstania i rozwoju sztucznej inteligencji. Inność głosu wyższej umysłowości jest tu częściowo oddana, ale jednocześnie autor nie mówi odbiorcy nic nowego.
Jednak trzeba też zaznaczyć, że ten fabularny niedostatek nie jest przypadkowe. Fragmenty dziennika SI od początku sprawiają wrażenie literackiego eksperymentu, a nie klasycznej opowieści znanej chociażby z literatury fantastyczno-naukowej. Widać to nie tylko to wspomnianej tu nieraz i tytułowej fragmentaryzacji, ale też formie. Są tu więc wypiski jednozdaniowe, znaczące pytania wielokrotnego wyboru, wycinki z żywotów grupki postaci czy też fragmenty fikcyjnych tworów literackich. Z formą momentami bawi się bowiem i same My, które tworzy na przykład próbkę tradycyjnej powieści, samplując i miksując pierwsze zdania dzieł rzeczywistych. Zresztą cytaty (pop)kulturowe są obecne nie tylko w tych osadzonych urywkach, co podkreśla fakt, że ta SI z eklektycznie zaśmieconego Internetu wyrosła. Koherentnie ciekawymi epizodami są zaś rozdziały poświęcone George’owi W. Bushowi i jego malarstwu.
Łącząc wspomniane powyżej elementy i właściwości, Fragmenty dziennika SI stają się intrygującą próbą oddania inności sztucznej inteligencji. Oczywiście, nie da się w pełni ukazać sposobu myślenia tak różnego bytu, a wszelkie próby nadania mu głosu będą skazane z gruntu na antropocentryzm. Co prawda My mówiące literaturą też skręca w te stronę, lecz tu na pomoc przychodzi wspomniane eksperymentalne rozdrobnienie. Przy tym wszystkim przyznać trzeba, że nie brak tu i scenek czy też fraz komicznych. Autor puszcza czasem oko do czytelnika, licząc na to, że wyłapie on odniesienia i na jego twarzy wystąpi uśmiech. Obawiającym się skynetowej apokalipsy na pewno zaś do gustu przypadnie fragment, w którym My tłumaczy, dlaczego nie planuje zagłady ludzkości. Nie brak tu delikatnie satyrycznej zabawy z oczekiwaniami względem podobnych bytów, ale osoby znające podobne motywy nawet dość pobieżnie nie będą zaskoczone.
Fragmenty dziennika SI to udana literacka próba dania głosu pewnemu potencjalnemu bytowi. Zawieść się mogą osoby oczekujące standardowej fabuły, ale dla pozostałych ta specyficzna mieszanka formy, treści, humoru oraz nawiązań powinna okazać się satysfakcjonująca. Ja zaś dodam, że niestety na sam koniec najbardziej przemożnym uczuciem pozostałym po lekturze był niedosyt. Nabrałem ochoty na coś jeszcze bardziej eksperymentalnego, hermetycznego albo też fabularnie bardziej zwartego (jak chociażby zrobił to David Mitchell w jednej z podopowieści w Widmopisie [ha, przydał się nawet prędko mój samospis]).
PS Kuriozalnym zaś jest (o ile google-fu mnie nie zawodzi), że książka nie została wydana w ebooku.
Otóż przemawiając z trzewi humanizmu (popierając więc wartości typu egalitaryzm, godność, miłosierdzie), wyliczając kolejne rodzaje zagrożeń dla biologicznego status quo, zupełnie przemilcza pytanie, czy życie ziemskie, obejmujące wszystkie te bakterie, grzyby, rośliny czy ludzi (Homo sapiens byłby tu najjaskrawszym przykładem, z racji wyjątkowo bezwzględnego stosunku do reszty gatunków), jest w ogóle czymś pozytywnym, czymś wartym ocalenia, kontynuacji, rozprzestrzeniania.
Ambrose
Mam tę książkę na oku. Przy okazji jej lektury zamierzam odświeżyć sobie „Golema XIV” Staszka Lema. Ciekaw jestem jak na tle naszego mistrza wypadnie Łukasz Zawada.
pozeracz
Wydaje mi się, że warto jej dać szansę, ale jeśli masz już na koncie kilka różnych podejść do tematu AI, to możesz aż tak wiele dla siebie tu nie znaleźć. Ale i rozczarowania być nie powinno 😉
łowczyni słów
Bardzo ładny fragment, zaiste wymienione wartości- w istocie wymiociny humanizmu- stanowią niemałe zagrożenie dla biologicznego status quo. Tym samym należy zrozumieć, iż życie ziemskie, we wszelkich jego przejawach, jest niemożliwym do ocalenia.
pozeracz
Małe sprostowanie: ludzkie życie ziemskie. Życie jako takie na szczęście poradzi sobie bez większych problemów, o ile nie dojdzie do jakiegoś Armagedonu na skalę kosmiczną.