Oto najlepszy dowód na to, że warto organizować konkursy na blogu. Jednym z nagrodzonych z okazji drugich urodzin bloga był Michał LelandLester, czyli prowadzący bloga Dobra komplementarne. Nagroda zaś wspaniała była iście, lecz niosła ze sobą wielką moc i odpowiedzialność – była to bowiem możliwość wyboru tematu, któremu wpis poświęci Pożeracz. Losowo generowane liczy okazały się łaskawe, gdyż wybrały blogera i książkowego konesera, a mocą nadaną konkursowo powstaje blogowy dwugłos o zbiorze opowiadań Raya Bradbury’ego zatytułowanym K jak Kosmos.
Zakładam, że osoby Raya Bradbury’ego nie trzeba nikomu przedstawiać, więc gwoli wstępu ograniczę się do kilku ciekawostek na temat samego zbioru. Zbiór ten został wydany po raz pierwszy w 1966 roku, cztery lata po zbiorze towarzyszącym, R jak Rakieta. Co ciekawe obie książki to nie tyle zbiory autorskie, co kompilacje stworzone z myślą o bibliotekach, a konkretnie o ich młodzieżowych sekcjach. Autor dobierał więc do nich nieco lżejsze, mniej makabryczne teksty. Mylący może być zaś tytuł, gdyż znaczna część z nich z kosmosem nie ma wiele wspólnego. Ciekawy zaś jest wstęp odautorski, którego niestety zabrakło w polskim wydaniu (kultowa seria Fantastyka-Przygoda wydawnictwa Iskry). W tym to Amerykanin pisze, że jego ojcem jest Juliusz Verne, wujkiem H.G. Wells, Edgar Allan Poe to kuzyn-nietoperz trzymany na strychu, a Flash Gordon i Buck Rogers to bracia i kumple. Na koniec zaś wyraża bliskość z czytelnikami w ujmujących słowach, które przytaczam (we własnym tłumaczeniu), na końcu wpisu.
Pochodzące z lat 1946-62 teksty to mieszanka nierówna, ale zawierająca kilka tekstów rewelacyjnych i tylko kilka nieporywających. O ile rzeczywiście da się tu odczuć tę młodzieżowość i ograniczenie motywów makabrycznych, ale nie oznacza to, że brak tu smutku, rozczarowania czy odrobiny mizantropii. Jeśli ktoś czytał Kroniki marsjańskie, to odczuwalna w nich gorycz i rozczarowanie ludzkością nie są w K jak Kosmos aż tak odczuwalne, ale i zapowiedź na pewno da się wyczuć. Zresztą jedno z opowiadań, Wycieczka na milion lat, pojawia się w obu zbiorach. Innym ciekawym punktem wspólnym są wyrazy sympatii i hołd wyrażony dla mistrzów horroru (Słup ognia tutaj, Usher II w Kronikach marsjańskich) oraz motyw palenia książek, a właściwie to niszczenia sztuki w ogóle. Warto pamiętać, że opowiadania te powstawały w USA w tych smutnych czasach, gdy prawica urządzała pokazowe akty palenia książek moralnie niepewnych, a poezja była dla pracowników rządowych czynnikiem obciążającym w oczach komisji kontrolnych. Przede wszystkim jednak nie brak tu przygody w różnych odmianach i formach, poczucia niesamowitości oraz dzieci w różnych rolach.
Teraz zaś pora na same opowiadania. Zacznę od motywu najlepiej pasującego do młodzieżowego profilu zbioru, a mianowicie do powracającego wątku nierozumianego czy też ignorowanego dziecka. Pojawia się on między innymi w Godzinie zero, Krzyku kobiety oraz Zejdź do mojej piwnicy. Dwa pierwsze teksty to według mnie jedne z lepszych „prostych” opowiadań w tym zbiorze, a to ostatnie zaś jedno z niewielu niezbyt poruszających. Jak rozumiem słowo „proste” w tym kontekście? Określa ono tu opowiadania skupiające się na suspensie i akcji, a pozbawione ironii czy też smutnych tonów. Fabuła zostaje szybko zarysowana, a kulminacja zbliża się nieubłaganie. To samo można powiedzieć o Zejdź do mojej piwnicy, ale tu trochę Bradbury przedobrzył – dodanie kilku wolt fabularnych i otwartego zakończenia nie uratowało dość przeciętnego tekstu. Niby we wszystkich trzech zakończenie jest dość oczywiste, to w tym ostatnim jest zdecydowanie najmniej satysfakcjonujące. Bradbury sprawnie porusza się też między światami antyutopijnymi. W Samotnym przechodniu główny bohater jest odszczepieńcem, który lubi spacerować, co jest kompletnie niezrozumiałe dla reszty społeczeństwa, zamkniętego w swoich domach i nieodrywającego się od telewizorów. W króciutkim Uśmiechu czytelnik napotyka na apoteozę sztuki poprzez ukazanie kompletnego jej odrzucenia i destrukcji przez zezwierzęcony motłoch. Nietypowo na tle pozostałych tekstów wypadają zaś Tramwaj oraz Ikar Montgolfier Wright – oba są dość krótkie i przepełnione sentymentem. Pierwsze opowiadanie to metaforyczne ukazanie zastępowanie jednych form transportu innymi, bezosobowymi w oczach bohaterów opowiadania. Drugi to zaś poetycki hołd dla pionierów przestworzy.
Jeśli miałbym wybrać dwa najciekawsze (acz niekoniecznie najlepsze) teksty z K jak Kosmos, to postawiłbym na Słup ognia oraz Człowieka. Ten pierwszy to mieszanka wielu wątków i tematów, która jednak zyskałaby albo na skompresowaniu, albo rozbudowaniu. Oryginale wykorzystanie motywu zombie, hołd dla klasycznych pisarzy tworzących literaturę grozy oraz dość rozbudowana wizja społeczeństwa nieznającego przemocy w żadnej formie, a więc wyjałowionego z większości sztuki, to nieco za wiele na opowiadanie, a nieco za mało na powieść. Są tu piękne opisy, interesująco opisane odczucia jedynego martwego człowieka z naciskiem na budzącą się w nim nienawiść oraz dużo materiału do przemyśleń na temat tego, dokąd zmierzamy. Człowiek zaś to po części kolejna pesymistyczna wizja przyszłości, a po części przypowieść religijna. W pierwszym momencie przypomniało mi się tu opowiadanie Ziemia Chrystusa autorstwa Jacka Dukaja, ale tam sprawa miała charakter ontologiczny i konsekwencje bardzo szerokie, a ta opowieść skupia się na jednostce. Morał tu jest prosty i przewidywalny, ale mimo to opowiadanie to ma w sobie sporo uroku. W końcu, gdy się goni za czymś całe życie, na koniec łatwo może być to przegapić. Zresztą patrząc ogólnie, to prostota przekazu jest jedną z zalet opowiadań Bradbury’ego.
K jak Kosmos to nie jest zbiór, który oszałamia na każdym kroku, ale i tak ma w sobie tyle uroku i daje tyle czytelniczej frajdy, że warto poświęcić mu czas. Niektóre opowiadania Was rozczarują, ale na pewno kilka zachwyci. I wcale nie muszą być to te same, które rozczarowały i zachwyciły mnie. Zresztą przeczytajcie, co ma do powiedzenia Michał w swoim wpisie. Tam zresztą postaram się intensywnie dyskutować.
Wy, którzy czytacie, i ja, który piszę, jesteśmy niemal tacy sami. Młodzieniec we mnie zamknięty ośmielił się napisać te opowiadania dla Waszej przyjemności. Spotykamy się na wspólnym gruncie niewspółmiernie ciekawych czasów i dzielimy się darami mroku i światła, snów złych i dobrych, prostej radości i nie tak prostego smutku.