"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Odnarracyjna osmoza, czyli „Nauka Świata Dysku IV. Dzień sądu” Terry’ego Pratchetta, Iana Stewarta i Jacka Cohena

Czas jakiś temu dokonałem czynu nieodwracalnego: przeczytałem ostatnią z nieznanych mi części Świata Dysku. Pora dokonać dopełnienia i popełnić czyn nieodwracalny mniejszy: dokończyć cykl Nauka Świata Dysku. Droga ta zajęła ponad 20 lat, zaczęła się w Dublinie, wskoczyła na bloga, a teraz nadszedł czas na jej finał. Oto, jakże odpowiednio zatytułowany, Dzień sądu.

dzień sądy pratchett stewart cohen

Marjorie Daw to bibliotekarka, która bardzo poważnie traktuje swoją pracę, lecz znalazła się w miejscu, które z pozoru wygląda na bardzo niepoważne. Trafiła w sam środek awantury w Niewidocznym Uniwersytecie, czyli naukowym (powiedzmy…) centrum Ankh-Morpork, czyli centrum Świata Dysku. W dodatku cały ambaras toczy się o pewną nie do końca kolistą kulę, z której pochodzi Marjorie. Do starcia szykują się prawnicy, kapłani, a może nawet i Bibliotekarz. Uuk.

Nauka Świata Dysku IV. Dzień sądu to zwieńczenie cyklu, który to mógłby służyć za przystępnie podane wprowadzenie do jakże często ostatnio źle rozumianej dziedziny życia zwanej nauką. W tej części na przykład jasno i klarownie wyłuszczona jest różnica pomiędzy teorią w rozumieniu potocznym (ku formalności i za SJP: „teza jeszcze nieudowodniona lub nieznajdująca potwierdzenia w praktyce”) a teorią w rozumieniu naukowym („całościowa koncepcja zawierająca opis i wyjaśnienie określonych zjawisk i zagadnień”). Niemało miejsca jest też poświęcone rozdźwiękiem pomiędzy myśleniem wszeświato- i człowieko-centrycznym. Gdy dołożyć do tego pochodzące z wcześniejszych części eksplikacje skupione na ewolucji, początkach życia na ziemi czy też pierwocinom wszechświata jako takiego, to wyjdzie z tego przewodnik może nie kompletny, ale na pewno z tym celem styczny.

świat dysku żółwie

© Josh Kirby / Żółwie aż do końca

W serii tej rozdziały światodyskowe zazwyczaj stanowią humorystyczny dodatek lub też skróconą ilustrację do tez naukowych i Dzień sądu nie stanowi tu wyjątku. Pratchett skutecznie i z humorem (choć w ciut mniejszym stężeniu) dostarcza naukowym współautorom kontrapunktów, a czytelnikom rozrywki. Tym razem jednak dochodzi do pewnego odwrócenia zwyczajowego schematu, gdyż eskapady czarodziejów na Ziemię (z Rincewindem na czele, rzecz jasna) zastąpione zostają obecnością Marjorie na Niewidocznym Uniwersytecie. Można odnieść co prawda wrażenie, że komiczny potencjał drzemiący w kontraście twardo po ziemi stąpającej bibliotekarki i chaosu magicznej uczelni nie został w pełni wykorzystany. Przyznać jednak trzeba, że przy tak ograniczonej przestrzeni łatwo byłoby przedobrzyć. Cieszą za to zacne epizody w wykonaniu Bibliotekarza i lorda Vetinariego.

Na koniec zaś odstąpię od formy bezosobowej i podzielę się refleksją/obawą, która często nachodzi mnie w przypadku lektury książek na tematy ważne i aktualne. Dzień sądu zdecydowanie łapie się do tej kategorii ze względu na szerzący się wszędzie dookoła rozkwit pseudonaukowego czy teoretycznospiskowych bzdur, któremu to trzeba dawać odpór. Obawa ma wiąże się zwykle z tym, że mądre książki niemal wcale nie trafiają do tych osób, którym najbardziej by się one przydały. Zresztą mam przemożne wrażenie, że nawet gdyby trafiły to zostaną uznane za element spisku, sponsorowane przez Sorosa czy inne siły wyższe a ciemne. Jest tu zaś pewna łaska zbawienna (motyla noga, angielskie  „saving grace” lepiej w ten kontekst się wpasowuje), a mianowicie możliwość wykorzystania prostych i przekonujących argumentów autorskiego tria jako własnych. Pozostaje więc choćby mikra iskra nadziei, że uda się kogoś przekonać.

nauka świata dysku dzień sądu

Ian Stewart, Terry Pratchett i Jack Cohen

Jeśli jednak się nie uda, to i tak Nauka Świata Dysku IV. Dzień sądu pozostanie lekturą mądrą i zabawną. Terry’ego Pratchetta, Iana Stewarta i Jacka Cohena z klasą i humorem domknęli serię, która może służyć za podany w atrakcyjnej formie przewodnik po głównych dziedzinach nauki oraz naukowym świata postrzeganiu. Ja zaś ciekaw jestem, jak wypadają książki Stewarta i Cohena, więc może i Wy z czasem się przekonacie za sprawą bloga niniejszego, bo niektóre mam na oku.

W religii zwątpienie to często przekleństwo; liczy się, jak głęboko wierzymy. To dość oczywista postawa humanocentryczna: świat jest taki, jaki szczerze i głęboko wierzymy, że jest. Nauka to wyraz postawy uniwersocentrycznej i wiele razy pokazała, że świat nie jest taki, jak szczerze i głęboko wierzymy, że jest.

Poprzedni

Sowizdrzalskie strachy sensualne, czyli „Opowieści niesamowite z języka francuskiego”

Następne

Niepełnia niepełna, czyli „Czarne” Anny Kańtoch

2 komentarze

  1. Luiza

    A przede mną wciąż pierwsza część xD Może kiedyś xD

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén