Nie tak dawno temu na swym facebookowym profilu wspominałem o swym sentymencie do CD-Action. Wspominam o tym tu, gdyż Petera Wattsa dane mi było czytać (w postaci Rozgwiazdy) właśnie za sprawą znajomości zawartej na forum tegoż czasopisma. Zresztą tej samej, która zachęciła mnie to spróbowania sił jako recenzent Poltera. Tzarze szanowny, pozdrawiam serdecznie! Kończę jednak na marginesie wspominki, niech nastanie Poklatkowa rewolucja.
Eriophora, nazwany na cześć gatunku pająka z rodziny krzyżakowatych, statek kosmiczny zasilany przez czarną dziurę, mknie przez otchłań kosmosu, by budować dla ludzkości sieć bramek międzygwiezdnych. Sztuczna inteligencja zarządzająca misją wybudza członków załogi w sytuacjach, gdy kosmiczne zmienne zbaczają w stronę niepewności. Z czasem jednak niektórzy członkowie zaczynają wątpić w to, że AI Szympem zwane działa dla ich dobra. Wybudzanie co milion lat, ciągła inwigilacja i wiecznie czujny nadzorca nie sprzyjają jednak spiskom ni buntom. Jednak ludzka inwencja nie takie ograniczenia obchodziła.
Na podstawowym poziomie Poklatkowa rewolucja to kolejny pokaz tego, w czym Peter Watts jest dobry: łączeniu fabuły o bardzo mocnej naukowej podbudowie z dynamicznymi konfliktami charakterologicznymi. Tym razem nauka jest niejako w tle, ale ma kluczowy wpływ na fabułę. Statek pędzący nie tylko w przestrzeni, ale w zasadzie i w czasie staje się dla bohaterów więzieniem, a wybudzający co jakiś (z ludzkiej perspektywy ogromny) czas Szymp ich strażnikiem. Choć Eriophora to kosmiczny okręt wcale nie malutki, to i tak przez większość czasu czytelnik ma wrażenie przebywania w przestrzeniach klaustrofobicznych, co zresztą miało miejsce i w Rozgwieździe, i w Ślepowidzeniu. Może to kwestia tego, że tam nie było gdzie się skryć przed innymi osobami, a tu nie niemal jak uciec przed nadzorem AI. Dla miłośników naukowych inspiracji i ekstrapolacji jednak smaczków i tak znajdzie się wiele: sama konstrukcja statku, funkcjonowanie mrocznych ogrodów generujących pożywienie, fizyka podróży załogi.
Jeśli zaś chodzi o kreację postaci, to w tym przypadku konflikt przeszedł z rozproszonego w bardziej ukierunkowany. Oznacza to po prostu, że tarcia między „szeregowymi” postaciami nie odgrywają aż tak dużej roli, jak wcześniej – ważniejszy jest konflikt z Szympem. Wynika to po części z konstrukcji fabuły z jej czasowymi przeskokami, ale też z faktu, że Watts postaciom drugoplanowym nie poświęca zbyt wiele uwagi. Można też zaproponować ciut ryzykowną tezę, że najciekawszą relacją jest ta protagonistki (Sunday) właśnie z AI, a mózg-cerber wyprawy to najbardziej intrygująca postać. Może słowo „postać” jest tu nieco na wyrost, bo Szymp samoświadomy raczej nie jest, ale i tak historia jego znajomości z Sunday oraz w pewnym sensie tragiczna sytuacja, którą stworzyli dla niego projektodawcy misji. Niektóre z jego działań stawiają do wyraźnie w pozycji antagonisty, ale można go też postrzegać jako niewolnika uwarunkowania. Znaczący i poruszający jest tu motyw tańca dronów przez AI sterowanych.
Do tego wszystkiego Poklatkowa rewolucja dokłada też wciągającą fabułę. Przeskoki związane z funkcjonowaniem misji zapewniają odpowiednią dynamikę akcji, a atmosfera ciągłej inwigilacji podkręca napięcie. Nie oznacza to wcale, że mamy tu do czynienia z szalonym akcyjniakiem – tempo jest po prostu niezłe jak na Wattsa, ale i tak podbudowa intelektualna nie znika tu ani na chwilę. Jednak wspomniana wcześniej klaustrofobiczna atmosfera skutecznie potęguje poczucie zagrożenia i sprawia, że niezbyt liczne sceny o grozę się ocierające działają na odbiorcę tym intensywniej. A i historia buntu sama w sobie wciąga, a czytelnik z niecierpliwości oczekuje wyniku starcie załogi z AI. No i jest jeszcze to, co ukryte.
Poklatkowa rewolucja to dobra, wciągająca powieść w stylu, do którego Peter Watts przyzwyczaił czytelników. Na solidnych podstawach naukowych postawiona jest wciągająca fabuła zmieszana z ciekawym konfliktem i klaustrofobiczną atmosferą. Niezmiernie intryguje mnie zaś fakt, co autor ma zamiar umieścić w kolejnych tomach, informacje wydawnicze wskazują bowiem, że jest to początek cyklu. Ech, i jaka to wielka szkoda, że z polityczno-nagonkowych powodów Watts nie napisał książkowej adaptacji mego wielbionego Person of Interest.
Poklatkowa rewolucja odbyła się i tu:
Uratowały nas standardowe procedury. Hamowanie po uruchomieniu bramki równa się samobójstwu – promieniowanie ze świeżo powstałego tunelu czasoprzestrzennego spopieliłoby nas na długo, nim zdążyłby nas połknąć jakiś przypadkowy demon. Przeszliśmy więc przez to ucho igielne tak samo jak zawsze – przejechaliśmy na oklep na grzbiecie naszej osobliwości przez pętlę może ze dwa razy większą od nas i domknęliśmy tunel łączący tam i tu z prędkością sześćdziesięciu tysięcy kilometrów na sekundę, ani na moment nie zwalniając. Ufaliśmy, że reguły się nie zmieniły, że matematyka, fizyka i ratująca nam dupę geometria, w której rzeczy słabną z kwadratem odległości, rozcieńczą czoło fali, zanim nas dogoni.
ejdzi
O kurcze, jak tylko skończę „Auroville”, to koniecznie się za to biorę!!!
pozeracz
To może jeszcze ktoś ukrytego komunikatu poszuka? 😉
Ambrose
Mam tę książkę na półce i widzę, że warto przesunąć ją o kilka pozycji w czytelniczej kolejce. Tym bardziej, że Wattsa jeszcze nie czytałem – wydaje mi się, że akurat tę czytelniczą zaległość warto nadrobić.
pozeracz
Warto, zdecydowanie warto! Choć polecałbym zacząć od „Ślepowidzenia” albo „Rozgwiazdy”, ale tę drugą może być ciężko dostać.
Elmer Fudd
Nafaszełowałem śłutem szułniętego kłólika.
pozeracz
Albo ktoś przejął komuś konto w domenie Disneya, albo to cudny troll.