"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Książka z innej planety, czyli „Porwanie na planecie Z” Natalii Kuntić

Czytelnik napotyka na swej drodze książki wywołujące reakcje przeróżne. Czasem od pierwszego zdania literacką miłość wywołują, a czasem po pierwszych stronach rzucić się chce w kąt. W niektórych zaś przypadkach dominuje poczucie skonfundowania. Zniszczę tu wszelki suspens, ale Porwanie na planecie Z było dla mnie powieścią raczącą mnie regularnie niedostatkami, ale na koniec i tak pozostałem z wrażeniem pozytywnym. Mówiąc zaś prościej: nie do końca wiem, dlaczego mi się spodobało, i mam nadzieję, że spisanie niniejszej recenzji pomoże mi to ustalić.

porwanie na planecie

Sprecyzowana chronologicznie choć krótkoterminowo precyzyjna historycznie przyszłość nie różni się nazbyt od współczesności. Choć państwa zostały zastąpione przez planety, nadal wszystkim rządzi pieniądz i władza uosabiane przez polityków i biznesmenów. Grupka terrorystów przeprowadza akcję w popularnej kawiarence na jednym z geopolitycznie dominujących ciał niebieskich. Zakładnikami zostaje jeden z ministrów wraz z małżonką, znana piosenkarka wraz z uzależnionym od narkotyków partnerem oraz mieszanka „zwykłych” obywateli o pochodzeniach różnych. Na przestrzeni kilku godzin, na splocie uczuć i polityki, opadną maski i życia zakończone zostaną… raczej brutalnie.

Główny problem powieści to pomieszanie z natężeniem. Porwanie na planecie Z miesza ze sobą zbyt dużo zbyt odległych od siebie wątków, które niekoniecznie płynnie się ze sobą zgrywają. Terroryzm, seks, marketing i polityka jak najbardziej pasują do tego science-fiction w wersji light z postmodernistycznymi zapędami w dodatku osadzonego w niezbyt optymistycznym otoczeniu. Ale gdy dodać do tego nawiązania popkulturowe, życie studenckie, metody manipulacji, zapitych dziennikarzy, wyraźne nawiązania do współczesnych wydarzeń politycznych, brutalne morderstwa i bezwzględność służb to czara tematów się przepełnia. Momentami rażą też przeskoki pomiędzy dosadną brutalnością, a sztubackim humorem. Czarny humor czasami wybrzmiewa, ale czasem spada zbyt nisko – gdy na przykład krwawy finał akcji antyterrorystów omawiany jest w redakcyjnej toalecie, bo tam nie ma wykrywaczy dymu, więc można palić. Zresztą cały wątek dziennikarski wydaje się być nazbyt przerysowany.

Mieszane odczucia budzi też kreacja świata. Na pierwszy rzut oka mieszkańcy poszczególnych planet wydają się ciekawie zróżnicowani tak pod względem nawyków jak i statusu społecznego. Interesująco wypada zwłaszcza wątek zakłamywania przeszłości i teraźniejszości wyzyskiwanych ciał niebieskich po to, by zapewnić sobie uległość ich mieszkańców. Polityczne machinacje potężnych i bogatych są tu ukazane z rozbrajającą szczerością i bez skrupułów. Jednak gdy przyjrzeć się wszystkiemu z bliska, to wyraźnie widać, że w tym science-fiction nie tylko nie ma wcale science, ale i fiction nie ma aż tak wiele. Autorka w wywiadzie dla radiowej Czwórki wspomina, że pomysł na książkę pojawił się, gdy mieszkała w Moskwie i między innymi była pod wrażeniem czeczeńskich zamachów w moskiewskim metrze. Jest to więc powieść z kluczem, ale dyndającym przed nosem czytelnika.

Skąd więc pozytywne wrażenia? Ku pewnemu zaskoczeniu odkryć bowiem można, że mimo tych wszystkich utyskiwań jest to żywa, emocjonująca opowieść. Między tym rozchwianiem znaleźć można kilka ciekawych, nawet jeśli nieco skrajnych, postaci, całkiem sporą dawkę humoru i nie aż tak częstą w science-fiction perspektywę marketingowo-polityczną. To właśnie zależności propagandowo-historyczne i spięcia między planetami są wyróżnikiem Porwania na planecie Z. Oryginalnym zabiegiem jest także dodanie swoistej ścieżki dźwiękowej do książki – każdy rozdział poprzedzony jest podaniem utworu muzycznego (wraz z tytułem, nazwą wykonawcy, krajem i rokiem wydania oraz gatunkiem) wraz z elementem graficznym stworzonym przez Znacznik Studio z Poznania. Dobór tego tła jest w zasadzie tak zróżnicowany, jak i sama treść książki. W dodatku w pewnym momencie następuje pewien zwrot fabularny, który nie tylko zwiększa czytelnicze zaangażowanie, ale i obiecuje, że kontynuacja skupi się na tym, co najciekawsze.

porwanie na planecie

Natalia Kuntić napisała powieść z niemałą listą wad, ale jednocześnie zapewniającą satysfakcjonującą dawkę rozrywki. Pomieszanie z poplątaniem stylistycznym nieco komplikuje czerpanie radości z czytania na początku, ale im dalej w strony, tym więcej jakości. Porwanie na planecie Z pokazuje, że autorka ma sporo ciekawych pomysłów i niezły zmysł literacki. Ja zaś mam nadzieję, że dana jej będzie szansa dalej go rozwijać.


Podziękowania za egzemplarz do recenzji!

porwanie na planecie

— A co poza tym słychać u zakładników?
— Wszystko w porządku. Może pan powiedzieć, że ich nie bijemy i że dajemy im posiłki.
— No właśnie nie mogę. Muszę powiedzieć, że ich bijecie i głodzicie. I gwałcicie kobiety.

Poprzedni

Kompensacja poprzez działanie, czyli blogoksiążkowa ankieta

Następne

Przyjemność wskazana, wzbroniona czy wstydliwa, czyli podejście do czytania

2 komentarze

  1. Brzmi ciekawie, tym bardziej, że końcówkę roku zamierzam spędzić w objęciach science fiction – po ukończeniu „Piaskowej Góry” planuję sięgnąć po dwutomowy cykl „Luny” Iana McDonalda. Może na fali entuzjazmu rozejrzę się też za „Porwaniem na planecie Z” 🙂

    P.S. W czym przejawiają się te postmodernistyczne akcenty?

    • pozeracz

      Jeśli będzie miał ochotę na coś lekkiego i niezobowiązującego, to polecam. A postmodernizm przebłyski swe ukazuje w formie tych początkowo-rodziałowych elementów muzyczno-graficznych oraz w mnogości nawiązań do dzisiejszej popkultury, elementom parodystycznym i czarnym humorze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén