"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

O potrzebach perspektywy, czyli „Rzymianami bendąc” Matthew Kneale’a

Czasem nie pozostaje nic, jak tylko westchnąć: ech. Któż by bowiem pomyślał, że krótko po tak późnym mym zapoznaniu się z ofertą wydawnictwa Wiatr od Morza, wydawnictwo to zamilknie. Cisza niby różne powody mieć może, ale trudno nieco o optymizm, gdy flauta ta smutna trwa od ponad roku. Po części z potrzeby zaklinania rzeczywistości, a po części ze zwykłej potrzeby czytelniczej sięgnąłem po Rzymianami bendąc.

rzymianami bendąc kneale

Larry ma dziewięć i lat czeka go wyprawa życia: samochodowa podróż do Rzymu. Co prawda jedzie z nim nie tylko mama i chomik, ale też i młodsza siostra, Jemima, i fura jej zabawek z domkiem dla lalek na czele. Wyjazd to jednak nie zwykła wycieczka, a po części ucieczka przed ojcem, który po rozwodzie zmienił się nie do poznania. Przyjeżdża specjalnie z Edynburga do Londynu, żeby rozsiewać o mamie wredne plotki. W stolicy Włoch czekają znajomi mamy z czasów studiów, którzy na pewno jej pomogą. Czekam tam też jednak wiele odkryć niespodziewanych i nieprzyjemnych.

Głównym fabularnym chwytem Rzymianami bendąc jest dla literatury nienowe zestawienie dziecięcej perspektywy ze skomplikowanymi meandrami życia dorosłych. Naiwne i charakteryzujące się niemal kompletnemu zawierzeniu rodzicowi spojrzenie na świat ma tu nie tylko wywołać rozbawienie, ale też zderzyć się z dorosłym zrozumieniem i „prawdą” dostrzeganą przez czytelnika. By przekonać się, jaki potencjał mają takie ujęcia, wystarczy posłuchać wyimków z audycji Dzieci widzą lepiej i przyznać trzeba, że pod tym kątem Kneale’owi książka się udała. Nie brak tu scen komicznych, tragikomicznych oraz drobnych dramatów znanych rodzicom (choć nie tylko).

Podobnie jest ze wspomnianymi dramatami. Czytelnik dość szybko może zacząć wyłapywać sygnały, że coś z opowieściami matki jest nie tak. Wraz z upływem czasu i stron nabrać można pewności, że wynikają one nie z dziecięcego niezrozumienia, a z dorosłego rozpadu. Rzymianami bendąc przekształca się bowiem z zabawnej relacji z podróży w podszyte niepokojem oczekiwanie na kulminację międzyludzkiego dramatu. Sprawna stylizacja (oraz dobre tłumaczenie Krzysztofa Filipa Rudolfa) wzmacnia warstwę humorystyczną oraz potęguje poczucie niepokoju, a przede wszystkim sprawia wrażenie autentycznej. Czytelnik nie napotka tu momentów, gdy dziecko nagle przejawia dojrzałość i przenikliwość niczym nie różniące się od tych dorosłych.

Wszystko to jednak… zupełnie mnie nie przekonuje. Rzymianami bendąc ląduje bowiem na mojej półce z książkami, które posiadają wszelkie elementy konieczne by zachwycić (lub choć zadowolić), lecz ni trochę im się to nie udaje. Pisałem powyżej o dziecięcej perspektywie i jej wzmacniających efektach, ale – jakby paradoksalnie to nie zabrzmiało – lekturę zakończyłem bez przekonania, że ten punkt widzenia był w tej historii konieczny. W przypadku takich nietypowych spojrzeń zawsze bowiem zastanawiam się, czy rzeczywiście dodają one coś, czego nie dałoby się pokazać i w „typowy” sposób. Tu brak mi takiej pewności. Nie do końca rozumiem też zamysł stojący za historycznymi wtrętami na początku każdego rozdziału. Owszem, stanowią momentami zabawną kwintesencję antycznych wydarzeń, ale ich regularność kłóci się z ich chaotyczną naturą.

kneale foto

Rzymianami bendąc nie tyle mnie rozczarowało, co pozostawiło w stanie konfuzji. Na chłodno byłem w stanie odnaleźć niemało elementów składowych, które zsyntetyzowane powinny zapewnić zachwyt i doskonałe doznania literackie. Nie poczułem się przekonany co do konieczności użycia dziecięcej perspektywy, a i to konkretne zestawienie komedii z dramatem nie w pełni do mnie przemówiło. Na pewno jednak będę chciał spróbować sił z czekającymi na półce Anglikami na pokładzie.


O Rzymianami bendąc pisano i tu:

Dziwne, zupełnie jakby nic się nie stało, wydawało mi się, że mnie tam nie ma, jakbym unosił się w przestrzeni, ale nagle wszystko się zmieniło, tak całkiem i nagle poczułem, że jestem mega wkurzony i pomyślałem „czemu mama na mnie krzyczy, to nie fer, nie zrobiłem nic złego, biorę tylko mojego tintina, jak ona może?” i na prawdę nienawidziłem ją za to. Więc cisnąłem kraba ze złotymi szczypcami przez cały pokój i nie wiem, gdzie wylądował, chyba na na mikro fali.

Poprzedni

Szalenie kreatywny żuk, czyli „Kochanka Wittgensteina” Davida Marksona

Następne

Zmrożona kulminacja, czyli „Assail” Ian C. Esslemonta

10 komentarzy

  1. Czuję się do tej książki bardzo zachęcona 😉

  2. „Anglicy na pokładzie” są moim zdaniem rewelacyjni, choć mnie się i „Rzymanami bendąc” podobało 😉

    • pozeracz

      Cóż, przyjdzie mi pewnie skonfrontować jedno z drugim. A czemu tak rewelacyjni?

      • Teraz, po czasie, to już tylko rozmytymi banałami polecę, że historia żywa, że język i 21 tłumaczy Ale jak ma być wnikliwiej, to swego czasu na blogu pisałam recenzję, zapraszam.

        • pozeracz

          No właśnie… Ta banda tłumaczy mnie zafascynowała i zastanawia mnie, czemu nie słyszałem o tej książce wcześniej.

  3. No to do mnie bardziej trafiło. Podobnie jak opowiadania („Drobne występki…”) i przede wszystkim kapitalnie przetłumaczony kolos „Anglicy na pokładzie”.
    http://www.zaokladkiplotem.pl/search/label/Kneale%20Matthew

  4. Czyli powinno zachwycać, a jednak nie zachwyca. Ależ te książki bywają kapryśne 😉

    A co do wydawnictwa Wiatr od Morza, to mam z nim podobną relację. Czyli z jednej strony bardzo mnie zaciekawiły proponowane przez nich tytuły, a z drugiej zaś, co wyznaję ze wstydem, po żaden jeszcze nie sięgnąłem.

    • pozeracz

      Tak, dla mnie właśnie ta kategoria. Choć po przeczytaniu wielu głosów tu, na Facebooku i blogu, wydaję się być odosobniony.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén