Nie tak dawno temu napisałem wpis polecankowy skupiający się na powieściach, od których można zacząć swą przygodę z fantastyką naukową. Wcześniejsze wpisy tego typu skupiały się na pozycjach wstępnych lub konkretnie tematycznych, a przecież literatura lubuje się też w eksperymentach, złożoności i narażaniu czytelnika na intensywny wysiłek umysłowy. Osoby śledzące tego bloga wiedzą zapewne, że mam słabość do takiej właśnie literatury. Postanowiłem więc dać wyraz tej słabości. Oto dziś kilka propozycji science-fiction dla zaawansowanych, a już niedługo pojawi się wpis o eksperymentach z nurtu głównego.
Mógłbym co prawda wprowadzić dalsze podziały i zrobić z tego dwa-trzy wpisy: naukowy, filozoficzny, językowy. Postanowiłem jednak zunifikować i mnożyć bytów na potęgę, dlatego też postanowiłem zunifikować swe podejście. Kryterium decydującym jest więc po prostu wyzwanie, wysiłek wymagany od czytelnika. Skomplikowane mogą być koncepcje, fabuła albo też wszystko na raz. Szczegóły zresztą znajdziecie poniżej. By ubiec zastrzeżenia, zaznaczam też, że na wstępie wykluczyłem Stanisława Lema. Do tego wpisu mógłbym wrzucić sporą część jego twórczości, a i chciałbym akurat mu poświecić osobny wpis. Zastawiam się też nad wpisem o tej samej tematyce, ale poświęconym opowiadaniom.
█║▌│ █│║▌ ║││█║▌ │║║█║ │║║█║
Ślepowidzenie
Niedawno natknąłem się na stwierdzenie, że twórczość Wattsa to nie tyle powieści same w sobie, a raczej upowieściowione wyłożenie pewnych naukowych pomysłów i zagwozdek. Jest w tym nieco prawdy, gdyż pod kątem stylistycznym nie są to dzieła wybitne, ale mnie Watts wciągał w swe światy bardzo skutecznie. Bardzo dobrze wychodzi mu kreowanie klaustrofobicznej atmosfery zagrożenia pełnej. No i ta nauka. Kanadyjczyk potrafi wyekstrapolować z różnodziedzinowych odkryć nauki fascynujące elementy fabuły czy też wręcz całe podstawy dla dzieła. Samo Ślepowidzenie to zaś wysoce oryginalne ujęcie motywu wampiryzmu i kontaktu z obcą inteligencją (Lem się kłania wyraziście).
Ubik
Tego pana zabraknąć tu nie mogło, a wybór zdawał się być oczywisty. Jeśli ktoś chce sprawdzić, czy pokręcona science-fiction jest dla niego, niech sięga po Ubika. Jest to jedna z powieści, które nie tylko stawiają mnóstwo pytań, ale też co chwila podważają czytelnicze przypuszczenia. Na podstawowym poziomie fabuła postępuje tu niczym w powieści kryminalnej, ale u Dicka nie szuka się mordercy, a trzeba raczej stwierdzić, czy do morderstwa w ogóle doszło. Nie chodzi to o pomszczenie zabójstwa, a o określenie granicy między życiem i śmiercią. Philip K. Dick nie przejmował się też wielce, czy pozostawi odbiorcę z poczuciem sensu.
TV CIAŁ0
Ach, ta Uczta Wyobraźni – w sam raz dla tych, których nie obawiają się zboczyć z utartych szlaków. Jeff Noon nie eksperymentuje z narracją ani chronologią, lecz intensywnie bawi się językiem, stawiając na zwięzłość i poetyckość. Proza miesza się z liryką, a nawet w nią przechodzi. Opisy tworzone przez Noona składają się z migawek, a resztę obrazu uzupełnia czytelnik. Autor stara się upchnąć maksimum treści w jak najmniejszej liczbie słów. Przedstawiona przez niego Anglia jest może i skrajną ekstrapolacją dzisiejszych trendów, pozwala jednak spojrzeć krytycznie na zjawiska typu Warsaw Shore, jak również techniczną pogoń za wielkością ekranów i realizmem obrazu.
Peanatema
Pół żartem, pół serio można napisać, że w tym przypadku wyzwaniem jest rozwlekłość prozy Stephensona. Ten autor rzeczywiście pisze książki bardzo długie, ale w większości przypadków potrafi wcisnąć w powieść całe tony wiedzy, filozofii, fizyki i czego tam jeszcze bez straty dla przyjemności z czytania. Bywają od tego wyjątki, ale ogólnie jestem pełen podziwu. A Peanatema to wielce kusząca mieszanka Imienia róży z hard science-fiction, w której mnóstwo neologizmów kształtuje złożony świat i przyprawia czytelnika o rozważania na temat etyki nauki, problemów socjologicznych, religijności czy granic moralności.
Ambasadoria |
Diaspora |
Skąd nagle duet? Postanowiłem zestawić je ze sobą, gdyż obie stanowią przykład dobrych powieści, w których pomysł przeważa nad fabułą i postaciami. Gdyby obedrzeć je z tych fascynujących elementów naukowych, pozostałe elementy nie robią aż tak wielkiego wrażenia. Tak Egan, jak i Miéville nie wykreowali tu zbyt wielu dających się lubić postaci ani też nie angażują czytelnika emocjonalnie. Jednak u pierwszego aspekty fizyczne i matematyczne, a u drugiego lingwistyczne robią tak wielkie wrażenie, że i tak warto po obie powieści sięgnąć. Z zastrzeżeniem, że przyda się słabość lub ciekawość względem tych dziedzin. Mnie bardziej przyciągnął Miéville, a sam fakt, że główny problem fabuły zostaje rozwiązany w sposób lingwistyczny, to dla mnie bomba. Jako zachętę dodam, że fabuła toczy się wokół Ariekenów, rasy niezdolnej do kłamstwa, gdyż w ich Języku znaczenie ma tylko to, co jest postrzegane przez mówiącego. Zaś na samym początku Diaspory można podziwiać efektywny stylistycznie opis procesu tworzenia i nabywania świadomości przez nowy byt cyfrowy.
Jacek Dukaj
Tego pana zabraknąć tu nie mogło, gdyż to naczelny zawijacz zwojów polskiej fantastyki. Książkę zaś dobrałem wedle zasady might as well be hanged for a sheep as a lamb, czyli mówiąc prosto: jak walić, to z grubej rury. Czegoż tu nie ma? XXIX wiek, zmartwywstaniec, ludzie, postludzie, nieludzie, kopiowanie świadomości, eksperymenty gramatyczne, inkluzje-logiczne, kraft, meta-fizyka, phoebowie, komputer ostateczny, pułapki zaginające czasoprzestrzeń… A pośrodku mały, bezbronny czytelnik wrzucony tam bez żadnego ostrzeżenia ni przygotowania. Według mnie Perfekcyjna niedoskonałość to najbardziej kompletna z odległych wizji przyszłości, która daleko wychodzi poza prostą ekstrapolację. I jakże smutno brzmią dziś, 14 lat po premierze, słowa „pierwsza część trylogii”.
█║▌│ █│║▌ ║││█║▌ │║║█║ │║║█║
Zakończenie tego wpisu będzie względnie oczywiste, gdyż mam zamiar poprosić Was o wzbogacenie mojej listy. Science-fiction to gatunek przebogaty i na pewno znaleźć w nim można jeszcze wiele kąsków do pożarcia. Jest przecież Wiktor Żwikiewicz, jest Iain M. Banks i wiele innych osób, których nie czytałem.
Drodzy widzowie,
Zaloguj się aby wyłączyć tę reklamę
Spotkaliśmy się po obu stronach szyby,
Żeby kipieć, oczyszczać się i łączyć nasze dusze.
Zlizywać szum z ekranu,
Wypalać oczy olśnieniem.
Co dzień, co noc, cała dobę, siedem dni w tygodniu,
Tydzień za tygodniem,
Całe życie.
Będziemy ściągać i wysyłać,
Z radością topiąc się
W elektrycznej krynicy,
Stworzonej z blasku
Trucizny i podłego trunku
Może się do nas przyłączysz?[TV CIAŁ0, Jeff Noon]
Matka Przełożona
Uznajmy ten komentarz za króciutki pean na cześć „Diaspory” – przez ostatnie lata żadna inna powieść nie dała mi tyle satysfakcji z lektury i włożonego w nią wysiłku. Ani „Peanatema”, ani Dukaj, na pewno nie „TV Ciało”, które po prostu mi się nie podobało – „Diaspora” to aktualnie mój numer 1 na liście ambitnych SF, które każdy fan gatunku powinien przeczytać 🙂 Piąteczka za umieszczenie na liście!
Ambrose
Popieram! „Diaspora” to prawdziwe wyzwanie. Po zakończeniu lektury człowiek odczuwa niesamowitą satysfakcję, ale i przyjemność, że dane było mu obcować z tak wyrafinowanymi konceptami i płodami wyobraźni autora.
pozeracz
Satysfakcja jest, ambicja jest na pewno wymagana, ale dla mnie zabrakło mimo wszystko nieco czynnika (nie)ludzkiego. Może mój umysł był za bardzo zajęty próbami rozkminiania pomysłów autora i nie starczyło uwagi na przejmowanie się bohaterami. Ambrose ma przewagę w postaci wykształcenia technicznego, ale wielce szanowną Matkę Przełożoną podziwiam wysoce.
Rozkminy Hadyny
No i co. I nic z tej listy nie czytałam. Wstyd czy dobrze, bo przede mną dobre rzeczy? Na pewno „Ubika” i „Ślepowidzenie” muszę sobie zapisać na niedługo.
Na pewno dobrze, że jest taki Pożeracz i podpowiada, przypomina i robi listy 😉
pozeracz
Ha, jesteś idealnym odbiorcą tego wpisu. Nie dość, że nic nie czytałaś, to jeszcze masz ambicje, by to nadrobić 😉 Póki co mam jeszcze kilka pomysłów na listy, ale będę starał się je rozprowadzać czasowo.
Vespera
Peanatema jest dla mnie książką magiczną: przeczytałam ją nawet nie wiem kiedy – trzy, może cztery wieczory, byłam tak urzeczona, że jeszcze kiedyś do niej wrócę. Teraz poluję na inne książki tego autora, podobno 7ew jest też świetny, ale w mojej bibliotece na razie go nie ma 🙁 Ambasadoria jest nieźle pokręcona (w pozytywny sposób), Grega Egana czytałam coś innego (Miasto permutacji, było dobre), Dukaja też inne książki (ale mam ambitny plan przeczytać wszystko, co napisał). Ślepowidzenie…. książka mająca status raczej kultowej niż arcydzieła, mnie męczyła, ale są tam też świetne elementy- wampiry, obcy. A co do Dicka -nie lubię go, jego książki są dla mnie zbyt zeschizowane.
pozeracz
Jeśli chodzi o Stephensona, to polecam mocno „Cykl Barokowy” – nie ma tam co prawda ni elementów fantasycznych, ale jest to świetna proza historyczna. Bardzo bogaty i szczegółowy przegląd bardzo ciekawego okresu w historii. I do tego Newton grzebiący sobie w oku.
Dicka powieści są odbiciem pewnie po części jego psychiki i w sumie rozumiem, czemu mogą do gustu nie przypaść.
Andrzej „Kruk” Appelt
„Cykl Barokowy” zawiera elementy fantastyki. No i swoista kontynuacja do tego, czyli „Cryptonomicon”. Swoista, bo „Cryptonomicon” to dzieło wcześniej napisane. Powiązań nie będę zdradzał, bo odkrywanie ich to świetna intelektualna zabawa. Cała proza Stephensona to intelektualna uczta na najwyższym poziomie.
pozeracz
A to czasem nie jeden element fantastyki? Taki chodzący? Korzenny? 😉
Beatrycze
Hmm, a zatem:
„Ślepowidzenie” – też podobały mi się pomysły i to solidne osadzenie w nauce (zapamiętałam także kapitalny cytat-określenie Siriego „wręczane w charakterze przedkopulacyjnej łapówki odcięte genitalia obcego gatunku” – mowa o kwiatach – to jedno z takich małych czytelniczych olśnień, kiedy człówiek sobie myśli, że prawda, choć sam nigdy na to nie patrzył w ten sposób). Styl faktycznie nie porywa, niestety, a szkoda.
„Ubika” wciaż nie czytałam. Tak, wstyd, zwłaszcza, że to jedna z ulubionych książek mojego faceta. Na razie czytałam Dicka” Opowiadania najlepsz”, które były świetne.
„TV Ciał0” mnie się bardzo podobało, choć mam problem z nazywaniem go SF. Czasem wyobrażam sobie, jak Lady Gaga nagrywa koncept album o Noli Blue.
„Ambasadoria” – pomysły były tam fajne i inspiracje poezją Ezry Pounda ciekawe, ale jakoś taka ta książka „blada” mi sie wydała, czegoś brakowało, żeby porwać, po upływie czasu większość mi się rozmyła w pamięci.
„Diaspora” – tuż po przeczytaniu tej książki oceniałam ją niżej niż teraz. Tu odwrotnie – okazało się, że w pamięci zostało sporo i mało która książka SF zainspirowała mnie do przemyśleń do tego stopnia. Choć fakt – bohaterowie nie budzą szczególnych uczuć, najbardziej „ludzkie” wydało mi się Inoshiro, ale ono znika ze sceny dość wcześnie, a niestety Yatima brakuje wyrazu. I tak, opis formowania świadomości bardzo fajny a opis tworzenia się cyfrowego mózgu o ile dobrze pomnę był ładnie wzorowany na pierwszych etapach rozwoju zarodkowego.
„Perfekcyjną” najlepiej czytać po „Diasporze” – bo część pomysłów się powtarza a Egan wyjaśnia w większym stopniu niż Dukaj, więc się można bardziej oswoić ze światem. Choć bohaterowie tutaj nie porywają, główny to typ „superfaceta”, który mnie dość irytuje w powieściach, co to stado hien odpędza i wyrywa najlepszą laskę w galaktyce.
a tak – „Peanatema” mnie do tej pory odstraszała objętością.
Tak sobie teraz myślę, co by tu polecić. Sama uwielbiam „Rzekę bogów”, choć SF nie jest tam już tak „hard” – mnie się np. McDonalda czyta wolno i z pewnym wysiłkiem z uwagi na „wysoką gęstość informacyjną” i lubowanie się w wyliczeniach. Ale to rodzaj lektury, która wynagradza wysiłek w nią włożony.
Pozdrawiam!
pozeracz
Let’s take it from the top…
>> Watts – a czytałaś może „Trylogie Ryfterów”? Ja na razie (i od dawna) mam koncie tylko pierwszy tom, który podobał mi się bardzo. Czytałem też zbiór opowiadań, „Odtrutka na optymizm”, ale tu odczucia były nieco mieszane.
>> Dick – Ja czytałem swego czasu wybiórczo i nieco losowo to, co było w bibliotece i u kolegów. Największy sentyment mam zdecydowanie do „Do Androids…”, do którego jakiś czas temu powróciłem i nadal mi się podobał, ale inaczej.
>> Dukaj – Hmmm… To ciekawe spostrzeżenie. Czytałem to w czasach, gdy nie zwracałem uwagi na takie elementy. Ale po napisaniu tego wpisu nabrałem ochoty na rewizytę. Tylko „Perfekcyjna…” to, niestety, jeden z tomów, który powędrował do krainy wiecznego wypożyczenia.
>> Peanatema – Po angielsku nie wygląda tak strasznie, ale tam font mały a gęsty.
Beatrycze
Nie, o ryfterach nie czytałam (a z tym odpędzaniem hien to miało być jeszcze, że kijkiem, pamiętam, że ta scena mnie ubawiła – bo z jednej strony mamy takie ultra hi-tech, postludzie itp. a z drugiej takie stare marzenie o „samcu alfa”, że tak to najprościej ujmę – ale też i prawda to, że postęp z jednej strony, a pewne rzeczy pozostają niezmienne).
pozeracz
To chyba problem z wieloma wizjami przyszłości – niewiele z nich pokazuje zmiany fundamentalne. Zmienia się otoczka, zmienia się ołów na lasery, ale podstawy są te same.
Księgarka na regale
Świetne zestawienie! Już samo „science-fiction” dla zaawansowanych mnie zachęciło. Wstyd przyznac, że z wymienionych czytałam tylko „Ślepowidzenie, a Stephensona to „Żywe srebro” i „Zamęt”! 🙂
pozeracz
To zachęcam do pozostałych – zwłaszcza do „Peanatemy”, jeśli podobały Ci się „Żywe srebro” i „Zamęt”. Ja czytałem cały „Cykl Barokowy” i podobało mi się bardzo. Do Dukaja zresztą też, ale nawet niekoniecznie od „Perfekcyjnej…”. Na spokojniejsze wprowadzenie lepiej nadają się „Inne pieśni”. Też pełne ciekawych pomysłów i w oryginalnym świecie, ale bardziej przystępnie.
Ambrose
Sporo książek z zaprezentowanej listy jeszcze nie przeczytałem. Peter Watts, Neal Stephenson, China Miéville to autorzy, o których wiele słyszałem, ale jak dotąd nie poznałem ich twórczości (cały czas obiecuję sobie, że nadrobię te braki). W przypadku Dukaja i Jeffa Noona nie miałem kontaktu ze wspomnianymi tytułami.
Dla mnie książkami, które z pewnością wymagają niemałej wyobraźni i otwartego umysłu są „Czarne oceany” (przywołanego już Jacka Dukaja) oraz „Viriconium” Johna Harrisona.
pozeracz
I na tych innych przyjdzie pora. „Czarne oceany” czytałem, a chętnie przeczytam kilka słów o „Viriconium” – na czym polega wyzwanie?
Ambrose
„Viriconium” to zbiór opowiadań i mikropowieści, których akcja rozgrywa się w tytułowym mieście. Tyle, że poszczególne utwory dzieją się w różnych okresach, a wprowadzeń do zmieniających się okoliczności brakuje, dlatego czytelnik cały czas musi być czujny i uważać, by się nie pogubić.
pozeracz
Ale te różne okresy są ułożone chronologicznie?
Andrzej „Kruk” Appelt
Po pierwsze dlaczego dla zaawansowanych? Jak ktoś ma z tymi powieściami problemy to po co zabiera się za prawdziwe science fiction. No dobrze, może i „Diaspora” jest hard SF, ale na przykład cykl Xeelee Stephena Baxtera równie mocno daje po mózgu co Egan i Dukaj razem wzięci http://www.encyklopediafantastyki.pl/index.php/Stephen_Baxter#Xeelee
Druga sprawa, bo ukazywania się książek po polsku zaciemnia niektóre aspekty. Powieści Egana są wcześniejsze niż pisanie Dukaja mniej więcej o 10 lat 🙂
Ode mnie cykl „Księga Nowego Słońca” plus powieść „Urth Nowego Słońca” co to je pan Gene Wolfe napisał. Wbrew temu co sugeruje mój imiennik Andrzej Sapkowski to JEST science fiction, podobnie jak lżejszy w odbiorze cykl „Majipoor” Roberta Silverberga. Silverberg używał określenia soft SF. Wiem, że są zwolennicy stosowania różnych hybrydowych odmian gatunkowych (genre) typu science fantasy (brrr…), ale w takim razie „Ubik” to też nie SF 😀
pozeracz
O, zainteresuję się Baxterem. Wyzwaniu stawię czoła.
A nadmierne szatkowanie gatunków nikomu na dobre nie wychodzi.