"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

O zbaczaniu ze szlaku, czyli „Skaza na niebie” Tomasza Kołodziejczaka

Tomasz Kołodziejczak jest pisarzem obecnym na pisarskiej scenie fantastyczno-naukowej od bardzo długiego czasu. Ze względu na czas pożerające obowiązki w Egmoncie nie publikuje zbyt często, ale nigdy przy tym nie zawodzi, na co dowodem są zdobyte przez niego nagrody. Nie ma więc co się dziwić, że Skaza na niebie była wyczekiwana przez wielu czytelników. Sprawdźmy, czy i tym razem będą oni usatysfakcjonowani.

skaza na niebie okładka

Na początek warto zaznaczyć, że zbiór składa się w większości z opowiadań, które już gdzieś się ukazały. Z dziewięciu tekstów zawartych w książce cztery są premierowe. Trzy z nich publikowane były w Nowej Fantastyce (o jednym z nich już nawet pisałem), a dwa pozostałe znaleźć można w fabryczno-słownej antologii Idiota skończony oraz zbiorze Kołodziejczaka zatytułowanym Wrócę do ciebie, kacie. Fani autora śledzący całość jego twórczości nie znajdą więc tu dla siebie aż tak dużo nowego, ale dla pozostałych zebranie wszystkich historii w jednym tomie będzie stanowiło łakomy kąsek. Dziwić może nieco klucz chronologiczny: siedem utworów pochodzi z ostatnich czterech lat, jedno z roku 2008, a najstarsze z 1995. Dość jednak formalnych fumów, pora na literaturę.

Zbiór otwiera Ostatnie przesłanie, które w dużym uproszczeniu można by było nazwać Ostatnią Rzeczpospolitą w kosmosie. Protagonista należy wywodzącego się z Ziemi klanu łowców, którzy zwalczają przeróżne odmiany spaczenia, które z drobnym czynów potrafi przekształcać się w zagrożenie dla całych planet. Całość można w zasadzie określić jako science fantasty — choć bohater przybywa na planetę statkiem kosmicznym i korzysta z mniej lub bardziej zaawansowanych technologii, jego umiejętnościom i antagoniście bliżej do magii nie zaś techniki. Ignorując jednak gatunkowe rozkminy, jest to dobry tekst, ale nieco zbyt długi — finał wypada pozytywnie, ale odnieść można wrażenie, że można było do niego dojść krótszą drogą. Dwie następne historie, czyli Zero Waste (H 2.0) i To był dobry plan, są — z pewnego punktu widzenia — nieco problematyczne. Dużo tu zależy od tego, jakie intencje przypisze autorowi odbiorca. Pierwsza opowieść to fantastyka bliskiego zasięgu, w której przedstawione zostają radykalne reformy wdrażane w celu łagodzenia skutków katastrofy klimatycznej. Przybiera ona formę monologu wewnętrznego młodej liderki feministycznego ruchu tłumaczącej się niejako ze swoich decyzji przez widmem babci, dawnej przywódczyni tego samego ruchu. Opowiadanie jest sprawnie napisane, narracja wypada bardzo wiarygodnie, lecz problem polega na tym, że ze skrajnie uproszczonej perspektywy przesłanie można zinterpretować jako: „zobaczcie, jak te wredne feministki dojdą do władzy, to zaczniemy zżerać ludzi po ich śmierci ”. Gdy jednak zwrócić uwagę na ton i styl tekstu oraz fakt, że nie ma tu żadnego szczucia ni szyderstwa.

kołodziejczak ostatnia okładki

Natomiast To był dobry plan sprawia, że Skaza na niebie będzie jednym ze świadectw tych dziwnych, pandemicznych czasów. Jest to bowiem ubrana w formę opowieści o pierwszym kontakcie rozprawka na temat „Co by było, gdyby SARS-CoV-2 był celowo wypuszczoną bronią na drodze ku globalnej dominacji”. Nie ma tu się do czego przyczepić pod kątem warsztatowym czy stylistycznym, ale nieco za mało tu samej fabuły. Całkiem ciekawy kawałek światotwórstwa, czyli polityczna historia dojścia do władzy kosmicznych Chin, zostaje zmarnowana na niezbyt frapującą puentę. Zresztą Tomasz Kołodziejczak wierny jest swojej wizji nadchodzącej z dalekiego wschodu dominacji, gdyż Zmierzch nad Weroną to thriller polityczny osadzony w niedalekiej przyszłości, w której to spora część Europy utrzymywana jest jako swoisty skansen/rekonstrukcja historyczna ku uciesze dzierżących władzę mieszkańców Państwa Środka. Niezbyt sympatyczny urzędnik przekonany, że zasługuje na coś więcej nudna robota i pogarda gladiatorów, dostaje od przełożonych ważną misję: opiekę nad politycznie ryzykownym dzieckiem. Jak można się spodziewać, wszystko szybko się komplikuje, a tocząca się gra przerasta biednego . Całość wypada bardzo dobrze: oryginalne tło zostaje wykorzystane to ukazania bezwzględności walk o władzę.

Sprawa rodzinna to najsłabsze opowiadanie w zbiorze — ciekawa puenta przedstawiająca pewną ważną konsekwencję rozpowszechnienia klonowania to nieco zbyt mało, żeby uciągnąć tekst sprawiający wrażenie uciętego. Ma on co prawda tylko czternaście stron, więc strata nie jest wielka. Długością nadrabia za to tytułowa Skaza na niebie, czyli historia wyprawy naukowej rasy mieszkającej w intrygująco odmiennym zakątku wszechświata. Główny wątek fabularny w zadowalający sposób łączy wątek rodzinny (przywrócenie dobrego imienia ojca i rodziny) z przygodowym (tajemnicza anomalia i katastrofa), ale zdecydowanie najciekawszym okazał się być pewien element świata przedstawionego. Kołodziejczak nie tylko stworzył z dbałością o szczegóły obcą rasę, ale umieścił ją w zakątku wszechświata o właściwościach fizycznych o ciekawych implikacjach. O Zakamarkach nie będę się rozpisywał, gdyż zrobiłem to już w recenzji Nowej Fantastyki z grudnia 2019 roku i chętnych odsyłam tam.

Spróbuj przekonać „Kolumba” to wspomniane wcześniej opowiadanie z 1995 roku i zbiegiem okoliczności jest to najbardziej chyba staroszkolne z tych zawartych w zbiorze. Zmagania z awarią inteligentnej sondy, komplikacje wynikające z trzech praw robotyki Asimova i dyskretnie nad tekstem unoszący się duch pilota Pirxa tworzą wartościową mieszankę w starym stylu. Skaza na niebie zaczynała się od Ostatniej Rzeczpospolitej w kosmosie, a kończy się na Ostatniej Rzeczpospolitej po prostu. Kropki na mapie to ciekawy dodatek do tego świata skupiający się na ojcu protagonisty głównej serii, czyli Roberta Gralewskiego. Zmagający się z miłosnym rozczarowaniem, korzystając z nadmiernej pomocy alkoholu, pułkownik zostaje wezwany na specjalną misję powiązaną jego synem i napierającą od wschodu Czerwoną Mgłą. Czytelnikowi zostaje zaserwowany kolejny kawałek świetnie wykreowanego uniwersum, w którym ukazany zostaje wycinek życia wiejskiego czasów wojny. Oprócz tego wartością dodaną jest poruszające ukazanie „codziennego” heroizmu i poświęcenia oraz mocne zakończenie. Droga do zawiązania jest może nieco zbyt długa, ale i tak jest to bardzo dobrze napisana opowieść.

Skaza na niebie to bardzo solidny zbiór. Brakuje tu trochę tekstu, który by czytelnik powalił na kolana i trzymał długo w tej niewygodnej pozycji, ale to zastrzeżenie pomniejsze. Nieco poważniejszymi wadami są dwa słabsze teksty i miejscowe dłużyzny, ale zalety zdecydowanie przeważają. Dobry warsztat, ciekawie wykreowane światy podbudowane intrygującymi pomysłami oraz mocne finały zapewniają jakość, do której przyzwyczaił fanów Tomasz Kołodziejczak.


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję

fabryka słów logo

Skaza na niebie wykwitła też tu:

W dawnych, brudnych czasach cywilizacja technologiczna karmiła się węglem i ropą – pozostałościami sprzed milionów lat. Także machina społeczna ludzkości zawsze napędzana jest paliwem pochodzącym z przeszłości: z aksjomatów dawno wygasłych kultur, z biznesów rozpoczętych całe dekady wcześniej, z historycznych konfliktów przeszłych generacji, z politycznych koncepcji spisanych przez dawno zmarłych ludzi. I to właśnie na ich bazie obywatele podejmują decyzje dotyczące aktualnego życia własnego i swojej wspólnoty.

[Zero Waste (H 2.0)]

Poprzedni

Koktajl (z)mieszany, czyli „Ciało” Wiktora Jerofiejewa

Następne

Z perspektyw i czasu, czyli „Wyznanie” Domenico Starnone

6 komentarzy

  1. Nazwisko Kołodziejczak nie jest mi obce, ale literacko jeszcze się z nim bezpośrednio nie zetknąłem. Pewnie to kiedyś nadrobię, chociaż któż wie, kiedy to nastąpi.

    A co do dominacji ze Wschodu, to już Witkacy odmalował takową wizję w „Nienasyceniu” (ach, te pigułki Murti Binga).

  2. Kurdeż no. Czaiłam się nieco na tę antologię , ale skoro to takie składaki odgrzewane, to chyba jednak odpuszczę :<

    • pozeracz

      Dla regularnie czytających zbiory i periodyki taki zbiór rzeczywiście średnio atrakcyjnie wypada. O ile nie jest się wieeelkim fanem Kołodziejczaka.

  3. łowczyni słów

    Machina społeczna ludzkości bazuje, śmiem twierdzić, nie tyle na zużytych i archaicznych aksjomatach dawno zgasłych kultur, ale raczej na głębokim braku zrozumienia tychże.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén