Miłośnicy i miłośniczki literatury fantastyczno-naukowej znad Wisły mogą czasami narzekać na czytelnicze niedobory, zwłaszcza jeśli wybrednością się charakteryzują. Przy odpowiedniej znajomości języka angielskiego można próbować zanurkować w tamtejszym, przepastnym oceanie wydawniczym, ale grozi to zachłyśnięciem. Oczywistym kołem ratunkowym mogą być zaś listy książek nominowanych do głównych nagród branżowych. Celowo nie piszę o zwycięzcach, gdyż zdobywcy prędzej czy później tłumaczeni są. Tym bardziej dziwi mnie, że nikt jeszcze u nas nie wydał The Calculating Stars. Hugo, Locus i Nebula to za mało?
Tag: hugo Strona 1 z 2
Raphael Aloysius Lafferty to przypadek z nadwiślańskiej perspektywy ciekawy. Jest bowiem uważany za jednego z ciekawszych autorów, a zgodnie z główną przedmową Neila Gaimana i przedtekstowymi wstępami innych pisarek i pisarzy jest autorem wysoce cenionym i inspirację stanowiących dla innych literaturę tworzących. W Polsce jednak jego opowiadania pojawiały się niemal tylko w antologiach typu Kroki w nieznane i Rakietowe szlaki, ale w latach ostatnich został niemal zapomniany. Stan ten postanowiło zmienić wydawnictwo MAG. I dobrze!
Na polski rynek trafia bardzo dużo literatury tłumaczonej z języka angielskiego, także tej fantastycznej. Oczywistym jednak jest, że jeszcze więcej (także wydawanej przez wielką piątkę) nad Wisłę nie dociera. Nie licząc znanego, obecnego już na rynku nazwiska, całkiem niezłym (choć nie stuprocentowym) prognostykiem jest wygranie Hugo oraz/lub Nebuli. Jednak gdy nagradzane są dwa pierwsze tomy, to takie podtrzymane medialne zainteresowanie przekładniczy przelot przez ocean niemal gwarantuje. Pamięć zwana Imperium to taki właśnie przypadek, choć decyzja o wydaniu (i moja o przeczytaniu) zapadła przed nagrodami dla tomu drugiego.
Czy Wam też wydaje się, że pandemia rozpoczęła się kilkanaście lat temu? Mnie na pewno, co tylko potwierdziło się, gdy zasiadłem do pisania niniejszego wpisu. Skrzydła nocy nabyłem bowiem w ramach wspierania księgarni kameralnych na początku czasu zarazy, lecz z początku napisać chciałem, że książka ta trafiła do mnie daaawno temu. Jednak przesyłka z toruńskiej księgarni Kafka i spółka dotarła do mnie nieco ponad dwa lata temu. Biorąc pod uwagę kaliber dzieła i autora (oraz to, że na blogu gościł tylko raz), rzeczywiście nieco na kupce oczekującej czekała, ale nieco bardziej obiektywni patrząc, to przecież nie aż tak dużo. Dość jednak relatywnego marudzenia, pora na literaturę.
Oto kolejna recenzja, w której przywoływać muszę wydawnictwo Tor. Przepraszam, o osoby czytające wpis niniejszy, lecz inaczej się nie da. Bowiem to właśnie rzeczone wydawnictwo rozdawało swego czasu pierwsze cztery części cyklu. Tamte nowele zrobiły na wrażenie zdecydowanie pozytywne, które w połączeniu z podstępnie wszczepioną mi wdzięcznością (dworuję sobie, oczywiście) zachęciły mnie skutecznie do zakupu Network Effect, czyli pierwszej pełnowymiarowej powieści w cyklu.