"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Życie bywa czasem bardzo kosztowne, czyli „Cyberpunk 2077: Big City Dreams” Bartosza Sztybora

Co prawda nie umieściłem takowego zapisu w swych (nie)postanowieniach, ale od pewnego czasu staram się pogłębiać swą znajomość z komiksami/powieściami graficznymi. Podobnie jak i z moimi książkowymi wyborami, tak i tu bywa przeróżnie: mierzę w klasyki gatunku (polecane przez innych), nie stronię od superbohaterskich perełek, ale i czasem po coś świeżego sięgnąć mogę. Cóżbym jednak był za Pożeraczam, gdybym nie pokusił się o wszamanie Cyberpunk 2077: Big City Dreams? Pierwsza nagroda Hugo dla Polaka? Takiemu daniu się nie odmawia, tylko chwyta za sztućce.

big city dreams

Tasha i Mirek to para już-prawie-ale-jeszcze-nie-do-końca Edgerunnerów, czyli tak w zasadzie bandziorów. Tasha z miła chęcią strzela do każdego, kto wpadnie jej w oko, a Mirek wspiera ją, mimo że psychotyczna agresja partnerki nie jest mu w smak. Jedne roboty udają się lepiej, inne mniej, ale duet nie porzuca marzeń o opuszczeniu dolnych pięter hierarchii. Jednak ta (nie)idylla zaczyna się kruszyć, gdy w jednej z sesji braindence’u Mirek doświadcza życia kochającego ojca i męża na farmie poza Night City.

Big City Dreams to komiks rozgrywający kilka znanych, splecionych ze sobą schematów, nie tylko tych kojarzonych z cyberpunkiem, ale i bardziej uniwersalnych. Pierwszym i najbardziej oczywistym z nich jest walka maluczkiego (tu w liczbie dwa) o lepszy los, więcej forsy oraz/lub szybszą furę. Jednak świat wykreowany przez Mike’a Pondsmitha i rozwijany przez CD-Projekt nie należy do tych, które sprzyjałyby historiom „od zera do bohatera”. Głównemu duetowi pozostaje więc albo ciułanie przy dnie z naiwną wiarą, że coś lepszego czai się za rogiem, albo też rezygnacja z wyścigu. Interesująco przepisany zostaje tu też motyw ucieczki w świat wirtualny, który tu staje się miejscem nie sodomii i gomorii, a raczej sielanki, rodzinnej idylli.

Sama główna oś fabularna jest niestety dość sztampowa – ambitne naturszczyki wplątują się w coś, co ich przerasta. Komiks objętościowo jest raczej skromny, więc zderzenie ze ścianą (czyt. ze zbirami, których potencjał wykracza poza bezczelność i determinację) nadchodzi szybko. Znacznie ciekawiej wypada za to wspomniany we wcześniejszym akapicie dylemat, który jest też źródłem narastającego rozziewu między Tashą i Mirkiem. W dużym mieście można mieć różne marzenia, ale i tak okazują się one dwoma stronami tego samego medalu – ułudy sprzedawanej, by napędzać komercyjne molochy. Takim samym oszustwem okazuje się być potencjalna szansa na sukces przestępczy, jak i możliwość wiedzenia spokojnego żywota „na wsi”. Prawdę o xxx dobrze obrazuje zaś przywołany w tytule cytat z Pratchetta: „Życie bywa czasem bardzo kosztowne; to śmierć można dostać za darmo”.

Na koniec zaś pozostaje kwestia kluczowa dla medium, lecz dla Pożeracza trudna do rzetelnej oceny: strona graficzna. Cóż, jako laik stwierdzić mogę, że Big City Dreams nie tylko prezentuje się efektownie, ale i efektywnie zgrywa kolorystykę i kreskę z treścią. Sceny w Night City charakteryzują się bardziej jaskrawą kolorystyką i dynamicznym, zaplanowanym chaosem i nasila się to zwłaszcza w sekwencjach akcji. Najbardziej wyrazistym przykładem są urywki z braindance’u wybieranego przez Tashę, którego esencją jest krwawa walka z pokaźnych rozmiarów stworami (patrz okładka). Natomiast sekwencje farmersko-idylliczne to już kolory bardziej stonowane, a styl mniej ostry. Filipe Andrade i Alessio Fioriniello spisali się na medal.

bartek sztybor

Big City Dreams to całkiem udany komiks. Co prawda fabuła może nieco rozczarować szukających złożonej, wielowarstwowej historii, ale kilka ciekawie rozpisanych wątków i motywów można tu odnaleźć. Wraz z atrakcyjną stroną graficzną i zgraniem zróżnicowania jej z treścią zapewnia jednak solidną dawkę rozrywki. Czy jest to dzieło które zasługuje na nagrodę Hugo? Gdybym miał oceniać od strony czysto fabularnej, z perspektywy literackiej, to odpowiedziałbym, że nie. Zaś na komiksach znam się zbyt słabo, by z czystym sumieniem xxx. Jednak mam nadzieję, że powyższy tekst pozwoli zdecydować, czy warto po dzieło Sztybora, Andrade  i Fiorinello sięgnąć.

Umrzesz tak czy inaczej. Albo prędzej zginiesz z ręki kogoś, komu po prostu stanąłeś na drodze. Nie masz kopii zapasowej – jeśli zginiesz, to ostatecznie. Nieodwołalnie.

[Rafał Kosik, Cyberpunk 2077: Bez przypadku]

Poprzedni

Z ARCHIWUM Q: „Echopraksja” Petera Wattsa

Następne

Zwięzła precyzja razy trzy, czyli „Ostatnie zapiski Thomasa F. dla ogółu” Kjella Askildsena

2 komentarze

  1. Luiza

    To szkoda, że fabularnie słabo.

    • pozeracz

      W konwencje to się wpisuje znośnie, więc może „słabo” zamieniłbym na „przeciętnie” 😉 Choć dla niektórych to wychodzi na to samo 😛

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén