Science-fiction to taki gatunek, który wymaga jakiegoś – najlepiej oryginalnego – pomysłu przewodniego. Nawet space opera o skręcie militarnym bez jakiegoś ciekawego konceptu mocno traci. Pisanie powieści można zapewne zacząć od takiego właśnie przebłysku, ale w innych przypadkach przychodzi on z czasem. Nie ma jednak wątpliwości, że niekiedy taka idee przejmują władzę nad resztą elementów literackiego rzemiosła i uszczerbek im przynosi. Kameleon Rafała Kosika wygląda na taki właśnie przypadek.
Tag: science-fiction Strona 16 z 19
Bardzo rzadko decyduję się na recenzje książek, które będę mógł czytać wyłącznie w formie cyfrowej. Nie wynika to zachłanności, chęci zapełnienia regału czy innej fanaberii, a ze względów osobniczych. O ile praca pełnoetatowa przed monitorem oczu mi zbytnio nie nadwyręża, to czytanie dużych ilości czystego tekstu męczy wyjątkowo szybko. Opowieści niesamowite stały się wyjątkiem od tej reguły z dwóch z względów – stanowią część projektu wydawniczego Fantazmaty i są zbiorem opowiadań. Zbieżność tytułowa z pewnym innym zbiorem była zaś okolicznością poboczną, zapewniam szczerze.
Mam słabość do kulturowych synchroniczności przypadkowych. W opublikowanym we środę wywiadzie Silaqui wspomina o Kwiatach dla Algernona jako o jednej z książek, które zdecydowanie zbyt długo czekają na ponowne wydanie. Ja o tym nieszczęsnym niedostatku wiedziałem od pewnego czasu i dlatego część urodzinowej karty upominkowej postanowiłem spożytkować na zakup wersji anglojęzycznej. Jako zaś uzupełnienie doczytałem sobie i opowiadanie, które Daniel Keyes z czasem rozwinął w powieść.
Ze względu na me ograniczone doświadczenia z literaturą afrykańską na liście swych (nie)postanowień mam odpowiednią pozycję. Los zaś dziwnie się jakoś tak układa, że duża część mych wojaży w te strony z Nigerią się wiąże. Swego czasu zachwyciła mnie Połówka żółtego słońca, której fabuła koncentrowała się wokół wojny biafrańskiej, a dziś recenzuję nowelę autorki, której rodzice zostali na stałe w USA właśnie ze względu na tę wojnę. Nnedi Orokafor mieszka i pracuje w USA, ale jej twórczość bardzo mocno z jej korzeniami jest związana. Doskonałym dowodem na to jest właśnie Binti.
Być może będzie to zbytnim uproszczeniem, ale i tak spróbuję zacząć od następującego stwierdzenia: Robert Silverberg jest dla większości czytelników w Polsce znany głównie z nazwiska. Jego dzieła, nawet najbardziej znane Kroniki Majipooru, czytane są/były głównie przez weteranów science-fiction lub rzadkich zapaleńców. Ja na weterana jestem zbyt młody, ale miałem szczęście mieć w domu dwie powieści tego autora, a bibliotekę zaopatrzoną w większość wspomnianego cyklu. Wypatrzona więc w antykwariacie Szklana wieża pochwycona zostałą więc bez wahania.




