Mól książkowy molowi książkowemu nierówny – wgryzamy się w różne gatunki, mamy różne czytelnicze zwyczaje i nawyki. Poza konstytutywną dla grupy rzeczonej miłością do książek, jest jeszcze jedna słabość łącząca osoby literaturochłonne: upodobanie do książek… o książkach. Jakże bowiem nie lubić takiej samozwrotnej rozrywki ego łechcącej? Czytać, dużo czytać Ryszarda Koziołka do tej kategorii pasuje w sam raz.
Tag: z biblioteki Strona 1 z 2
Dopiero co pisałem o korzyściach z wizytowania biblioteki z potomkiem, a tu mam kolejny na to dowód. Swą znajomość z prozą Anny Brzezińskiej zacząłem nietypowo, bo od jej książki (w większości) historycznej. Córki Wawelu zawierały zdecydowanie więcej historii niż powieści, ale wypatrzona na bibliotecznej półce Woda na sicie sprawiała wrażenie odwrócenia tych proporcji. I zrobiła to, lecz w sposób przewrotny i wysoce satysfakcjonujący.
W czasach zamierzchłych (zwanych czasem licealnymi i studenckimi) Pożeracz zaopatrywał się nie w księgarniach (a tym bardziej nie internetowych), lecz na półkach kolegów oraz w osiedlowych bibliotekach (liczba mnoga ze względu na przeprowadzki). W tamtych to czasach jednym z autorów współdzielonych przez oba źródła zasobów czytelniczych i przez Pożeracza (i nie tylko) lubianych był Kir Bułyczow. Jakoś tak się jednak złożyło, że od czasów wspomnianych prozy Rosjanina nie czytałem wcale i dopiero Rycerze na rozdrożach zmienili ten stan rzeczy.
Nie będzie chyba daleko idącą generalizacją stwierdzenie, że antologie tematyczne w Polsce nie do końca się przyjęły. Świetną robotę wykonuje sekcja literacka Śląskiego Klubu Fantastyki, ciekawie wyglądają wysiłki Fantazmatów, a od czasu do czasu trafi się perełka w stylu Głosu Lema czy jakiś zrzut tłumaczony. Jednak nawet w USA, gdzie takie projekty są popularne, a ich redaktorzy rozpoznawalni za samą pracę nad nimi, rzadko zdarza się coś takiego jak Dzikie karty.
Bywają książki, które chodzą za człowiekiem – gdzieś, kiedyś przez kogoś wspomniane, a potem powracające co jakiś czas w rozmowach lub okoliczności zbiegach. W moim przypadku nie ma chyba żadnej innej, która by tak długo za mną podążała jak Wielkie solo Antona L. O powieści Herberta Rosendorfera usłyszałem pierwszy raz kilkanaście lat temu na pewnym forum, o ile mnie pamięć nie myli, przy okazji dyskusji o filmie i książce Jestem Legendą. Wiosen minęło wiele i dopiero za sprawą lokalnej biblioteki tułaczka dobiegła końca.