"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Wzdychając do Hieronima, czyli Pożeracza do tłumaczenia westchnienia

Już miałem w tym tygodniu wpisu żadnego nie publikować, już miałem okrutnie Was porzucić przed tygodniowym wyjazdem w góry nieco niższe niż zwykle, ale to śniegiem zasypane. Wtem! W życiu mym zjawił się on… Jerzy Jarniewicz. Przybył do mnie z grodu Kraka, wstrząsnął mną i zmieszał. Przywołał wspomnienia, rozbudził pragnienia i translatorskie tęsknoty. Postanowiłem więc Was nie porzucać tak prędko, a raczej zrobić coś gorszego: zrzucić na Was ciężar swych okołotłumaczeniowych przemyśleń i epizodów.

tłumaczenie

Św. Hieronim piszący / Michelangelo Merisi da Caravaggio, 1605-1606

Tłumacz między innymi Jerzego Jarniewicza to mądra i pięknie napisana książka, o której na blogu niedługo napiszę. Jednak już pierwsze słowa z książki przemówiły do mnie tak mocno, że refleksje me na tory tłumaczeniowe szybko posłały. Osobisto-historyczne rozkminy wykraczające poza sprawy okołoksiążkowe pojawiają się niezbyt często, gdyż nie uważam ich za ważne dla bloga, ale w tym przypadku pozwolę sobie na osobisty ton i tło dla wpisu znaczące. Na początek wyznam, że mimo względnie późnego do czytania miłością zapałania dość szybko związałem się z językiem angielskim. Dobre miejsca w (staro)wojewódzkich olimpiadach językowych zapewniły mi pełną swobodę wyboru szkoły. Zignorowałem dwa najlepsze licea, a zamiast nich wybrałem klasę dwujęzyczną w liceum numer IX. Potem były książki, było sześć lekcji angielskiego tygodniowo i licencjat w Poznaniu zwieńczony pracą poświęconą Ambrose’owi Bierce’owi.

Później zaś zaczęło się tłumaczenie. Wbrew jednak gdzieś tam z tyłu głowy kołaczącym się po- i zamysłom była to jednak praca w dużej (nawet bardzo) firmie tłumaczeniowej, która z literaturą wspólnego nie miała nic. Nie znaczy to wcale, że byłem nieszczęśliwy czy sfrustrowany, wręcz przeciwnie. W końcu przepracowałem tam ponad siedem lat i nie odchodziłem wcale w złości ni szale. Aktualnie etatowo zajmuję się tłumaczeniami, ale pośrednio, a faktycznie tłumaczę po godzinach, co nie zmienia jednak faktu, że fachem tym trudnię się już ponad jedenaście lat. Może popełniłem błąd, że się nie wyspecjalizowałem, ale dzięki temu na nudę cierpieć nie mogę, a zadziwiać mogą mnie marketingowe pustosłowia, techniczne cuda i absurdy tłumaczenia maszynowego. Teraz zaś mam ten komfort, że tłumaczenie jest dla mnie nieobowiązkowym dodatkiem do etatu, więc wypalenie mi nie grozi.

tłumaczenie

I tu drobna uwaga, potencjalna porada (choć raczej nie dla regularnych bloga bywalców) i spostrzeżenie: nawet jeśli chcecie zostać tłumaczami nieliterackimi, dbajcie o swój język polski. Może to się zdawać oczywiste, ale na przykład dla studentów filologii angielskiej po trzech/pięciu latach zatopienia w angielszczyźnie, wcale takie być nie musi. Jednak żelaznym standardem w branży jest tłumaczenie na język ojczysty, a to oznacza, że o ile odpowiednia znajomość języka obcego jest warunkiem progowym, to tym decydującym bardzo często bywa właśnie odpowiednie polszczyzną władanie. Jednocześnie przekonałem się, jak bardzo odklejone od rzeczywistości i niechętne do zmiany są uczelnie. Translatoryka pojawia się tam albo marginalnie, albo rahityczno-teoretycznie. Chętni do zmiany bywają młodzi, ale im trudno się przebić przez beton, a na spotkanie z programami CAT (ang. computer assisted translation) liczyć można raczej na specjalistycznych studiach podyplomowych. Innymi słowy: wydawać by się mogło, że na uczelniach nadal króluje wizja tłumacza, którego narzędziami pracy są kartka i długopis.

Złośliwości na bok, pora na westchnienia. Przez ten cały czas z tłumaczeniem literackim miałem kontakt jedynie za sprawą Poltera, dla którego przetłumaczyłem trzy opowiadania, którymi nie omieszkam się pochwalić:tłumaczenie

  • Spór Kij Johnsonstrona
  • Unathi kontra czarne włochacze Lauren Beukesstrona
  • Statkorództwo Aliette de Bodard – strona

Były to bardzo wartościowe lekcje i ciekawe wyzwania. Szalone pomysły, niepokojące wizje i dużo eksperymentowania z językiem. Trudno mi samemu oceniać, jak mi poszło, ale wiem, że sama czynność była bardzo pobudzająca intelektualnie. Jednak nie poszedłem za ciosem, a jedyną poważniejszą przygodą translatorską od tamtego czasu był udział w zeszłorocznym konkursie przyległym do Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania. Nie zacząłem się dobijać do wydawnictw, nie powołałem się na żadne znajomości, nie zacząłem samowolnie tłumaczyć żadnej powieści, a po zakończeniu współpracy z Polterami nie tłumaczyłem też nic krótkiego. Od czasu do czasu pół żartem, pół serio wspominam, że bardzo chętnie przetłumaczę dla kogoś powieść Marge Piercy, nawet po kosztach, ale poza czcze deklaracje nie wyszedłem. Innymi słowy: sam sobie pokazałem przez te lata, że brak mi determinacji by za tym celem. Niby część tłumaczy przyznaje, że kariera przekładnicza zaczęła się dla nich niejako z rozpędu i też bywa pracą poetatową, ale jakoś zdaje mi się, że dla mnie nieco za późno na niespodziewane okoliczności zbiegi.

tłumaczenie

Na koniec mam zaś dla Was nie tylko podsumowanie, ale i drobną zabawę mocno powiązaną z Tłumaczem między innymi. W jednym z początkowych szkiców Jerzy Jarniewicz rozpisuje się o braku ekwiwalencji między polskim i angielskim na przykładzie wersu Szedłem jak tygrys przez las zielony. Ja zaś ciekaw niezmiernie jestem, jak Wy byście to zdanie potraktowali. Zachęcam by sił spróbować, a nim się za to zabierzecie, podzielcie się Waszymi przemyśleniami. Wiem, że to dość osobisty wpis z niską zawartością ładu i składu, ale chętnie odpowiem na pytania i porady przyjmę.

anyone lived in a pretty how town
(with up so floating many bells down)
spring summer autumn winter
he sang his didn’t he danced his did.
[E.E. Cummings, [anyone lived in a pretty how town]]

Poprzedni

Czułość neurotyczna, czyli „Pasujesz tu najlepiej” Mirandy July

Następne

Możliwości niemożliwego, czyli „Tłumacz między innymi” Jerzego Jarniewicza

8 komentarzy

  1. „Dobre miejsca w (staro)wojewódzkich olimpiadach (…)” – sądziłam, że jesteś młodszy 😮

    • pozeracz

      Ha! Tylko tak młodo wyglądam 😛 A tak serio nieco bardziej – jestem rocznik orwellowski, więc załapałem się z końcem szkoły podstawowej na początek reformy administracyjnej. Nawet maturę starą pisałem.

  2. Bardzo ciekawy wpis. Poczułem się trochę jakbym czytał kolejny odcinek z serii „Pożerając blogerów”. Możesz uściślić co to znaczy, że tłumaczeniami zajmujesz się pośrednio?

    Wyzwania się nie podejmę, ale przy okazji samego aktu tłumaczenia dodam, że w przypadku translacji dzieł literackich, osoba podejmująca się przekładu sama musi być po trochę pisarzem/pisarką. Znajomość języka ojczystego, na który dokonywany jest przekład powinna być oczywistą oczywistością, ale jak słusznie zauważyłeś, niektórym to umyka.

    • pozeracz

      Czyli pożarłem sam siebie? Autokanibalizm… ładnie, ładnie. A co do uściślenia: pracuję w dużej firmy, która tłumaczy wiele materiałów na różne języki, ale jestem częścią małego zespołu, który zarządza tym procesem. Tłumaczą dla nas firmy zewnętrzne, a ja sam zajmuję się sprawami związanymi z oprogramowaniem tłumaczeniowym, pamięciami tłumaczeniowymi czy też kontrolą jakości.

      Druga część komentarza cieszy mnie bardzo, bo zbiega się z tym, o czym będę pisał w związku ze wspomnianym w tytule „Tłumaczem między innymi”.

  3. Zawsze byłem pełen podziwu dla dobrych tłumaczy książek. Uważam, że bardzo często tłumacze są niedoceniani i właściwie nieznani, o czym wspominałem już w komentarzach do innych blogów.

    Podziwiam tłumaczenie „Robinsona Crusoe” Józefa Birkenmajera (zabitego przez bomby niemieckie w Warszawie we wrześniu 1939 roku), cóż za przepiękny przekład!

    Bronisław Zieliński spędził 2 lata na studiowaniu terminologii żeglarskiej, zanim przetłumaczył „Moby Dicka” Melvilla. Niezmiernie podoba mi się początek tej książki-chociaż zarzuca się Zielińskiemu, że źle przetłumaczył już pierwsze zdanie (i muszę się z tym zgodzić).

    Oczywiście, że tłumacz musi mieć po mistrzowsku opanowany język, na który tłumaczy. Wiele polskich czołowych poetów przekładało poezję z języków obcych na język polski i nie przypuszczam, aby ich znajomość tych języków była „perfect”, jednakże tłumaczenia były na najwyższym poziomie. Zresztą sam znałem ludzi, którzy robili tłumaczenia tekstów specjalistycznych lub też literackich z języka angielskiego, pomimo, że go wcale tak dobrze nie znali, szczególnie w mowie-i ich tłumaczenia wychodziły absolutnie poprawnie.

    A swoją drogą chętnie usłyszałbym opinię o „computer assisted translations”. Od prawie 20 lat piszę blogi-zazwyczaj robię to najpierw po angielsku, potem tłumaczę samemu na język polski (głównie tak robię, aby nie 'zapomnieć’ języka ojczystego w pisaniu-a nie jest on łatwy!) Jakieś 17 lat temu użyłem CAT online, ale wyszły takie bzdury, że szybko zrezygnowałem z tej opcji. Parę lat temu postanowiłem przetłumaczyć jeden ze starszych blogów, który był napisany tylko po polsku na język angielski-i próbnie wrzuciłem tekst w „Google Translate”. Muszę przyznać, że byłe zaszokowany poprawnością tłumaczenia! Oczywiście, musiałem zrobić trochę korekcji, ale komputerowe tłumaczenie zaoszczędziło mi to bardzo dużo czasu-i od tamtej pory coraz częściej korzystam z tej opcji.

    Codziennie tłumaczę na angielski bardzo dużo tekstów zamieszczonych na Internecie w innych językach i tłumaczenia są na tyle dobre, że w 95%+ je rozumiem. To też powoduje, że jakoś nie bardzo chce mi się uczyć nowego języka, jak też słyszałem od kilku zawodowych tłumaczy, że ewidentnie stracili sporo pracy w ostatnich latach, bo ludzie są w stanie sami przetłumaczyć wiele rzeczy, szczególnie takich nie wymagających oficjalnych tłumaczeń.

    • pozeracz

      To w zasadzie temat na dłuższą rozmowę…

      Na początek tłumaczeniowa przeszłość – kiedyś rzeczywiście praca przekładnicza wymagała niemałych nakładów dodatkowego wysiłku. Albo inaczej: zdobywanie tej wiedzy było utrudnione. Nie na wszystko było słowniki, niektóre słowniki zresztą pewnie trudno było zdobyć, można próbować znaleźć specjalistę od tematu, ale niekoniecznie musi on znać angielski na przykład i tak dalej, i tak dalej. Dziś jest Internet i nawet jeśli nie da się znaleźć wiedzy w postaci pisemnej, to można szukać speców na przeróżnych stronach i grupach.

      A co do tłumaczenia maszynowego, to na początek sprostowanie: CAT to „computer assisted translation”, ale określa się tak same programy, które dostępne na rynku były długo przed pojawieniem się MT. A te tłumaczenie maszynowe określa się właśnie głównie skrótem MT właśnie, od „machine translation”. Ale tak poza tym to pod wszystkim mogę się podpisać – kilkanaście lat temu była to tragedia, nawet w przypadku specjalnie szkolonych, monoklientowych silników, ale teraz jest dużo dobrze, momentami bardzo. I zdecydowanie stracili na tym szeregowi tłumacze, freelancerzy.

  4. Dziękuję za komentarz i wyjaśnienia.

    Chciałbym też dodać, że od 30 lat zajmuję się tłumaczeniami-głównie dokumentów i listów, jako dodatkowa praca, stanowiąca nie więcej, niż 5% mojej głównej pracy i zawsze podziwiałem zawodowych tłumaczy. Kiedyś miałem do tłumaczenia jedno (!) zdanie i umieściłem je na forum tłumaczy. Otrzymałem 3 tłumaczenia, których NIGDY sam był nie zrobił, były absolutnie idealne! Cóż, oni znają język polski perfekt!

    Już nie pamiętam, kilkadziesiąt lat temu może używałem (bezpłatnie) programy do tłumaczeń, ale nie byłem nimi zachwycony. Gdy nie tak dawno wrzuciłem do “Google Translate” treść listu, jaki dał mi do tłumaczenia klient, to aż mi się głupio zrobiło: właściwie nie było co poprawiać.

    W każdym razie zawsze mam dużo uznanie dla (dobrych) tłumaczy i sądzę, że powinni być o wiele bardziej doceniani. Na przykład, tłumaczenie dzieł Marcela Prousta “In Search of Lost Time” przez C. K. Scott Moncrieff jest uważane za prawie “perfect”, które dorównuje oryginałowi.

    • pozeracz

      Z tych obecnie darmowo dostępnych od Google nieco lepszy jest DeepL – polecam sprawdzić.

      A tłumaczenie literatury to rzeczywiście wyższa szkoła jazdy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén