John Scalzi to jeden z tych pisarzy, którzy mimo licznych sukcesów i znacznej rozpoznawalności anglojęzycznej, w Polsce zbyt licznego grona fanów nie zdobył. Ani nominacje i wygrane najważniejszych nagród gatunkowych, ani też wiara wydawców, która zaowocowała 13-książkową umową na 3,4 miliona dolarów, nie przełożyły się na sukces nad Wisłą. Pośrednim dowodem na to jest fakt, że Upadające imperium wydane zostało o przez wydawnictwo znane główne z romansów i erotyki. Nic to, niech przemówi sama literatura.
Święte Imperium Wspólnoty Państw i Gildii Kupieckich nie zaistniałoby bez Nurt. To pozawymiarowe pole pozwala oszukać prawa fizyki i znacząca skraca czas podróży międzygwiezdnych. Dzięki wykorzystaniu takich połączeń nie do końca do zamieszkania nadające się planety Wspólnoty są w stanie dostarczać materiały czy też towary potrzebne innym do przetrwania. Nadchodząca śmierć aktualnego Imperoksa zapowiada nasilenie konfliktów między gildiami, ale szybko okazuje się, że to tylko początek problemów.
Upadające imperium to dobry (choć nie idealny) przykład na to, jak pisać pierwsze tomy dłuższych serii. Pierwszym elementem, który się na to składa jest ciekawy świat wykreowany ukazany przez autora w kluczowym momencie. Scalzi postawił tu na mieszankę elementów znanych czy wręcz zgranych z oryginalnymi wyróżnikami. Różne formy fizykę obchodzących podróży międzygwiezdnych, politycznie przepychające się gildie czy porzucenie Ziemi w science-fiction rzadkością nie są, ale tutaj kosmiczny diabeł tkwi w szczegółach. Kluczowym faktem jest oddana w angielskim tytule serii współzależność poszczególnych planet oraz dobór (decydującego) momentu czy też kryzysu. Innymi słowy: pod tym względem powieść nikogo nie oszołomi, ale zaciekawić powinna.
Bardzo dobrze wypada u Scalziego tempo rozwoju akcji. Czytelnik dość szybko wprowadzony zostaje w tajniki funkcjonowania Wspólnoty, poznaje głównych graczy oraz szczegóły nadchodzącego kryzysu. Dynamiczne zmiany punktów widzenia oraz miejsc akcji sprawiają nie tylko, że perspektywa odbiorcy zostaje poszerzona, ale też skutecznie niwelują szanse na nudę. A gdy dodać do tego kilka niespodzianek, ważnych zwrotów oraz odpowiednią dawkę humoru oraz scen akcji, otrzymamy solidną dawkę rozrywki. Jeśli czytelnik spodziewa się głębokich przemyśleń czy innych rewolucyjnych kreacji, to może się zawieść, lecz nudzić się nie będzie.
Jednak Upadające imperium ma też swoje wady. Wcześniej wspomniane zostało, że idealnym pierwszym tomem nie jest, a powodem głównym jest zbytnia „wstępność” tego tomu. Nie można co prawda narzekać na brak akcji, ale ważniejsze rozstrzygnięcia pozostawione zostają na części następne. Jeśli chodzi o fabułę, to drobnym zgrzytem, a w zasadzie pójściem na ekspozycyjną łatwiznę jest imperialna komnata pamięci. Rozmowa z zapisanymi cyfrowo „duchami” poprzednich władców to nieco zbyt wygodny sposób na poznawanie tajemnic Wspólnoty. Wcześniej wspomniana zmiana perspektyw poprawia dynamikę, lecz dwoje z trójki głównych bohaterów wypada po części nijako. Przyszła Imperoks nawet przez innych określana jest jako bierna i trudno odmówić im racji. Sytuację ratuje wygadana, nieco wulgarna, a i przebiegła członkini jednej z gildii. Zresztą ogólnie różnorodność postaci kobiecych w ważnych rolach na pochwałę zasługuje.
Upadające imperium to po prostu solidna dawka rozrywki. Podobnie jak w przypadku innych jego powieści, jest to dobre połączenie sprawdzonych elementów z kilkoma oryginalnymi pomysłami. Kompetentne wykonanie sprawia zaś, że pewne niedociągnięcia nie przeszkadzają zbytnio w lekturze. Innymi słowy: dużo dobrej zabawy, choć rewolucji brak. Takich powieści też potrzeba.
Upadające imperium opisano i tu:
– Naprawdę. Rennered byłby doskonałym imperoksem. Dosłownie urodził się do tej roli, tak samo zresztą jak ja. Ty jednak
nie. Lecz to nie jest takie złe.
– Myślę, że jest. Ja nie mam pojęcia, co robię – wyznała Cardenia.
– Nikt z nas nie wiedział, co robi – zapewnił Batrin. – Różnica
polega na tym, że ty zdajesz sobie z tego sprawę.
Sylwka
„Tak drogi Panie”, to dobry wstępniak do serii. 😉 😀
pozeracz
A po drugi tom już sięgnęłaś?
Ambrose
Ciekawe to, ciekawe, bo to niejedyna książka czy seria, która mimo iż na innych rynkach święci tryumfy, to u nas jakoś się nie przyjmuje. Byłoby super, gdyby ktoś kiedyś pokusił się o analizę, co w tym przypadku poszło nie tak 😉
pozeracz
Hmmm… Gdybym miał zaryzykować, to bym stwierdził, że to po części kwestia tego, że autor w światku anglojęzycznego fandomu czy też społecznościowym jest aktywny i znany. A i sympatię sobie zaskarbił wcześniejszymi książkami, które do nas też raczej na marginesach trafiały.