Były takie przedziwne czasy na tym blogu, że recenzje publikowane były na nim w zasadzie na bieżąco. Pandemia i tym podobne niedoczasy sprawiły, że opóźnienie jest dość solidne i nie w pełni przewidywalne. Zmierzam tu do tego, że Zmierzch czytałem czasu już nieco temu, ale tak się jakoś złożyło, że recenzja publikowana jest w okolicach urodzin Tajfunów, a w dodatku powieść Dazaia była ich wydawniczym debiutem. Dla nich więc wszystkiego naj, a dla Was tekst poniżej.
Po zakończeniu II wojny światowej mieszkańcy muszą poradzić sobie nie tylko ze zniszczeniami oraz brakami zaopatrzeniowymi, ale także ze świadomością upadku swego imperium. Kazuko i jej schorowana matka zostają zmuszone do sprzedaży swojego rodowego domu w zrujnowanym Tokio i przenoszą się na wieś. Ich dni upływają na czytaniu książek, dzierganiu na drutach i czekaniu na powrót brata z frontu. Kiedy ten wraca do Japonii, Kazuko musi nie tylko troszczyć się zagubioną w świecie matkę, ale także radzić sobie z wiecznie odurzonym bratem. Jednak w jej sercu rodzi się pragnienie wolności, co skłania ją do złamania społecznych konwenansów w poszukiwaniu ukojenia.
Jedną z ważniejszych funkcji literatury jest przybliżanie ducha konkretnych miejsc i czasów. Zmierzch to idealny przykład na taką właśnie rolę – Dazai zaludnia swą powieść postaciami niejako emblematycznymi dla tego okresu z arystokracją w roli głównej. Los rodziny Kazuko stanowi odbicie doli większości takich rodów, a reakcje członków tej małej komórki społecznej zapewniają przegląd potencjalnych reakcji na upadek Cesarstwa. Seniorka próbuje niemalże żyć po staremu, syn ucieka w alkohol i odrzucenie, a zagubiona protagonistka próbuje znaleźć dla siebie miejsce. W tle znaleźć można i inne archetypy typowe dla czasów ciężkich zmian – głównie różnej maści pasożyty i utracjusze. Siła tej prozy była na tyle mocna, że wykorzystująca oryginalny tytuł (斜陽 oznacza w bezpośrednim tłumaczeniu „zachodzące słońce”) fraza „ludzie zachodzącego słońca” weszła na stałe do języka japońskiego.
Dazai ukazuje anomię, która opanowała japońskie społeczeństwo, korzystając z dość prostych środków literackich. Niewymyślny styl oraz pewna naiwność w postrzeganiu świata powiązane są z osobą Kazuko, która ukazana jest właśnie jako nieco dziecinna, rozemocjonowana i niezbyt rozgarnięta. Momentami można wręcz odnieść wrażenie, że autor przesadza w karykaturowaniu przemyśleń oraz postaw młodej kobiety. Trudno bowiem uwierzyć, że doświadczenia wojenne nie odmieniły, nie wyrwały z arystokratycznego otumanienia – nawet jeśli ona aż tak nie odczuła trudów, to przecież jej brat był na froncie, a na poważne braki aprowizacyjne cierpiał cały kraj (o bombach atomowych nie wspominając). Znacznie bardziej przekonująco wypada emocjonalnie poharatany przez wojnę Naoji, który próbuje odrzucić bagaż swego pochodzenia i dopasować się do malkontenckiej bohemy. Nie potrafi on w pełni wyrzec się tej części siebie, przez co nigdzie nie jest na miejscu.
W tym zaś miejscu porzucić muszę formę bezosobową, gdyż koniec końców Zmierzch skończył na jakże niewdzięcznej półce „zadowolony acz nie poruszony”. Mam nadzieję, że dwa powyższe akapity pokazały, że znalazłem w powieści Dazaia niemało elementów wartościowych i docenienia wartych. Jednak koniec końców zabrakło tej iskry, która pozwoliłaby przejść od pobudzonego intelektu do czytelniczego zachwytu. Być może przejaskrawiona kreacja Kazuko sprawiła, że nie udało mi się odpowiednio wczuć w narrację i nawiązać łączność emocjonalną. Bez tego i symbolika (węże), i transgresyjny charakter poczynań głównej bohaterki nie pomogły.
Zmierzch okazało się lekturą ciekawą, lecz pobudzającą na poziomie chłodno-intelektualnym. Wartościowy jest zwłaszcza obraz reakcji społeczeństwa japońskiego na upadek Cesarstwa, z marazmem i poczuciem zagubienia na czele. Jednak przejaskrawiony portret Kazuko oraz partykularne Pożeracza preferencje nie pozwoliły cieszyć się tym dziełem ważnych w historii literatury japońskiej oraz… wydawnictwa Tajfuny.
Zmierzch nastał także tam:
Czekać. Ach, w życiu człowiek cieszy się, gniewa, smuci, to znów nienawidzi, lecz te uczucia zajmują ledwie jeden procent życia. Pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć — czy nie spędzamy go, po prostu czekając?
Luiza
Mam sentyment do tej książki. To wczesne moje podróże po japońskiej literaturze.
Ale polecam inne utwory Dazaia Osamu 🙂
pozeracz
Któreś bardziej od innych?
Ambrose
O, jakże miło japońszczyznę na Twym blogu oglądać. Szkoda, że książka nie do końca przypadła Ci do gustu, ale podobnie jak Luiza polecam się nie zrażać i sięgnąć po inne dzieła tego autora. Mnie bardzo podobają się opowiadania „Mój mąż, Villon” do znalezienia w świetnej antologii „Tydzień świętego mozołu” oraz „Wizyta” z PIW-owskiego kwiatka „Irys. Opowiadania japońskie„. Najgłośniejsze dzieło pisarza to „Zatracenie„, które mimo bardzo pesymistycznej wymowy też polecam. Zaskakująco lekka, a przy tym bardzo ciekawa jest nowela „Uczennica„. No i bardzo ciekawym i nieszablonowym zbiorem jest „Otogizōshi. Księga japońskich opowieści” – to klasyczne, ludowe podania zinterpretowane i zaserwowane przez Dazaia w autorski sposób.
pozeracz
Nie zrażam się, bo póki co doznałem bardzo subiektywnego niedopasowania, a na chłodnym poziomie znalazłem niemało do docenienia. Mam więc solidne podstawy, żeby podejrzewać, że w kolejnych znajdę coś dla siebie.