"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Z deszczu pod zardzewiałą rynnę, czyli „Szlak umrzyka” Larry’ego McMurtry’ego

Niemal sześć lat temu zaczęła się moja przygoda z literackim westernem. Siła perswazji wydawnictwa Vesper sprawiła, że sięgnąłem po Na południe od Brazos Larry’ego McMurtry’ego i zaprzyjaźniłem się literacko z Gusem i Callem. Dwa lata temu ruszyłem zaś w niedobitkami Kapeluszników na Ulice Laredo, a teraz przyszła pora na skok w przeszłość i poznanie dzikozachodnich, niedoświadczonych początków rzeczonego duetu. Wybierzcie się więc ze mną na Szlak umrzyka.

szlak umrzyka vesper

W roku 1842, Gus i Call, młodzi i niedoświadczeni, pełni zapału i spragnieni dolarów, decydują się dołączyć do sławnych Strażników Teksasu, ale szybko uświadamiają sobie, że rzeczywistość jest znacznie surowsza niż się spodziewali. Ich dowódca okazuje się być nieodpowiedzialny, towarzysze broni to głównie nieudacznicy, a Komancze pod wodzą przerażającego Garba Bizona bezlitośnie poczynają sobie na pograniczu. Dodajmy do tego ekstremalne warunki życia w dziczy, w tym nieustanny upał, mroźny chłód, groźne tornada, gwałtownie rwące rzeki, drapieżne pumy, niedźwiedzie i jadowite węże… To przepis na katastrofę.

Szlak umrzyka jest chyba najbardziej tradycyjnie westernową z westernowych powieści McMurtry’ego. Nie brak tu przełamywania schematów czy też wypadania z kolein gatunkowych, lecz jest ich stosunkowo najmniej w porównaniu z dwoma pierwszymi książkami z cyklu. W dodatku na sposób typowy dla narracji przygodowych tym razem dwójka głównych bohaterów to nieopierzeni pogranicznicy z przypadku. Nie wiedzą więc niemal nic o przetrwaniu w niezwykle trudnym terenie i o topografii tego terenu ani też o indiańskich podstępach i okrucieństwie. Gdy dodać do tego fakt, że Komanczeria w dużej części jeszcze nieujarzmioną była, to tworzy się obraz niebezpiecznej eskapady na (jeszcze i iście) Dzikim Zachodzie. Główni bohaterowie (a wraz z nimi i czytelnicy) przejdą więc przyspieszony kurs surwiwalowy oraz i szybko przekonają się, jaką cenę płaci się za nieprzygotowanie i wroga niedocenianie.

el paso szlak umrzyka

Mapa El Paso w 1886 roku

Jednym z głównych odstępstw od westernowej tradycji, a jednocześnie motywem powracającym (oraz odnotowanym przez niezastąpionego spiritus movens serii, Michała Stanka, w pouczającym i ciekawym posłowiu) są silne kobiety. Książkę otwiera scena łapania (a później i spożywania) skorpuchy przez słusznej postury prostytutkę. Żaden z obserwujących ją z mężczyzn nie zdobyłby się na taki akt, a sama Matylda z czasem staje się towarzyszką doli i niedoli (z przewagą tej drugiej) niezbornej ekipy. Żałować można też, że tak mało „czasu ekranowego” dostała Klara, gdyż sceny z nią są dowodem na to, że McMurtry potrafi napisać prześwietne sceny humorystyczne. To jak panna Forsythe robi głupka z Gusa to nie tylko (wybaczcie kalkę) czyste komediowo złoto, ale i podkreślenie drogi, jaką przechodzi ta para. Za swoistą subwersję można uznać i samo ukazanie Strażników Teksasu, a w zasadzie ich indolencji w tamtych czasie.

Co prawda Szlak umrzyka nie powinien być postrzegany jako w stu procentach akuratne źródło wiedzy historycznej, ale można go potraktować jako wierne oddanie realiów tamtego miejsca i czasu. Założyć można (biorąc pod uwagę rozeznanie autora w temacie), że McMurtry pewnych nieścisłości dopuścił się dla dobra opowieści. Niezależnie jednak od ich genezy, błędy te w lekturze nie przeszkadzają nie trochę, a znakomita większość czytających i tak ich nie zauważy, aż do przeczytania posłowia. Ważniejszy jest przekonująco oddany klimat miejsca – od pogody, przez napotykane osoby i ich usposobienie (czyt. okrucieństwo) aż po jego fizyczność. To właśnie bowiem geografia, rzeźba terenu, a zwłaszcza jego przepastność odgrywają tu ważne role i przykuwają czytelników niemal dosłownie do gruntu.

larry mcmurtry

Szlak umrzyka to świetna powieść, która traci jedynie na tym, że dwie pozostałe w cyklu są jeszcze lepsze. Opowieść o początkach przyjaźni Gusa i Calla dostarcza intensywnych emocji, przenosi czytelnika na okrutne Dzikiego Zachodu bezmiary, a momentami nawet przyprawia o uśmiech. Jeśli jeszcze cyklu tego nie znacie, to koniecznie musicie to niedopatrzenie nadrobić. Wydawnictwo Vesper robi tu świetną robotę.


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję

vesper logo

Poprzedni

Smutny anioł bez imienia, czyli „Remote Control” Nnedi Okorafor

Następne

Malkontencki marazm, czyli „Zmierzch” Osamu Dazaia

4 komentarze

  1. Luiza

    Vesper wydaje intrygującą literaturę – nic, tylko znaleźć skrzynkę skarbów i kupować, by czytać xD

    • pozeracz

      Jak kupować, to tylko przez ich stronę. Okładkowe i rzeczywiste ceny książek Vespera to najlepszy dowód na to, jak „chorym człowiekiem” jest polski biznes wydawniczy.

  2. Heh, mam wrażenie, że się powtarzam, ale chciałbym sobie w tym roku sprezentować ten cykl i może w przyszłym rozpocząć jego lekturę 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén