"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Smutny anioł bez imienia, czyli „Remote Control” Nnedi Okorafor

Zacznę jednym ze swych ulubionych blogowych truizmów: łaska czytelnicza na pstrym rumaku bryka. Nnedi Okorafor śledzę od dawno, bardzo spodobało mi się Binti, ale aż pięć lat zajęło mi zabranie się za kolejną jej książkę. Remote Control wylądowało na czytniku i okazało się być lekturą nie tylko klimatyczną, afrocentryczną, ale i wciągającą. Po szczegóły zapraszam poniżej.

remote control okładka

Pewnego dnia Fatimę nawiedziła Śmierć. Przybyła z gwiaździstego nieba i zabrała jej imię, lecz pozostawiła po sobie moc. Od tego dnia była znana jako Sankofa, a z czasem zapragnęła odpowiedzi. Oprócz śmierci nie kroczył z nią nikt prócz lisiego towarzysza. Przyjmowana była ze strachem, ciekawością lub wrogością. Uwięziona w niej moc potrafi odebrać nie tylko ludzkie życie, ale i pozbawić go całe miasta. Czy uda jej się znaleźć artefakt, który spadł z nieba wraz z meteorytami? Co czeka ją na końcu włóczęgi?

Remote Control to nowela, o która mimo niewielkiej objętości zapewnia recenzentowi niemałe pole do popisu. Przechodząc od ogółu do szczegóły, jednym z wyróżniających się elementów jest efektywne wykorzystanie światotwórstwa przez pokazywanie, a nie opisywanie. Opowieść skupia się bowiem na głównej bohaterce i jej losach, a czytelnik z tej – globalnie dość wąskiej – perspektywy musi spróbować dojrzeć, domyśleć sobie to, co stało się z resztą świata. Sankofa (a więc i odbiorca) wie o meteorytach, wie o odmienionym świecie i co nieco o swoim kraju, ale na tym jej wiedza się kończy. Momentami ważniejsze od konkretów są emocje, widoczne tak w narracji głównej bohaterki, jak i reakcjach napotkanych ludzi. Takie podejście do kreacji świata przedstawione przywodzi na myśl prześwietną Drogę Cormaca McCarthy’ego.

Who Fears Death concept art

Grafika koncepcyjna do „Who Fears Death”, pierwszej opowieści w tej serii, która to ponoć nadal jest ekranizowana przez HBO | © Yvonne Muinde

Światotwórstwo jest co prawda ogólnikowe, ale jednocześnie pewną część ciężaru w tym zakresie przejmuje bardzo silny pierwiastek afrykański. Ze strzępków informacji wywnioskować można, że przyszłość przedstawiona przez Okorafor nie jest zbyt odległa, a moc/klątwa protagonistki (uszkadzanie urządzeń elektrycznych/elektronicznych) w praktyce i w pewnym sensie cofa opowieść jeszcze dalej w przeszłość. Zachodzi więc typowy, postapokaliptyczny paradoks – futurystyczna zagłada doprowadza do powrotu wielu aspektów czasów zamierzchłych. Główna bohaterka skazana więc zostaje na pieszą wędrówkę oraz odcięcie od wszelkich zdobyczy zaawansowanej techniki. Taka perspektywa pozwala czytelnikom lepiej przyjrzeć się miejscowym zwyczajom, wierzeniom (których częścią Sankofa, chcąc nie chcąc, się staje) czy wręcz geografii.

Jak to w przypadku wielu opowieści koncentrujących się na jednej postaci, wszystkie te powyższe pochwały i rozważania o kant… rant książki należałoby rozbić, gdyby źle napisana była główna bohaterka. Na szczęście Remote Control pod tym względem nie zawodzi. Okorafor udało się w przekonujący sposób odmalować smutek, determinację oraz jednocześnie zagubienie dziewczynki. Nie próbuje się przy tym bawić w stylistyczne eksperymenty, a stawia po prostu na prostotę, co po prostu działa. Ukazanie krótkich chwil radości przed przemianą, symboliczna „postać” lisiego towarzysza oraz kolisty charakter podróży podkreślają to, co utraciła. Sankofa jest prostolinijna i szczera, ale da się w niej także wyczuć niemało rozgoryczenia.

nnedi okorafor

Remote Control to kolejny dowód na to, jak niewiele stron potrzeba na stworzenie bogatej literacko opowieści. Przekonująca protagonistka, intrygująca postapokalipsa i niemała dawka emocji sprawiają, że jest to nowela zdecydowanie warta uwagi. Skutecznie też pobudza chęć to dalszego poznawania sekretów (prawie) końca tego świata. Innymi słowy, trzeba będzie przeczytać Who Fears Death.

Later she would understand that it wasn’t just a pain. It was a beginning. And this beginning annihilated all that came before it.

Poprzedni

Powikłanej przyjaźni początki, czyli „Dancer’s Lament” Iana C. Esslemonta

Następne

Z deszczu pod zardzewiałą rynnę, czyli „Szlak umrzyka” Larry’ego McMurtry’ego

4 komentarze

  1. Luiza

    O, intrygujące.
    Na marginesie – „łaska czytelnicza na pstrym rumaku bryka” dobre xD podoba mi się xD

  2. Ja zatrzymałem się na całkiem przyjemnej i nieoczywistej „Lagunie” wydanej w ramach Uczty Wyobraźni, więc dzięki za przypomnienie tej autorki. Wypadałoby do niej wrócić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén