Synchroniczność czytelniczo-wydawnicza płata czasem wesołe figle, gdy książki wchodzą ze sobą w dialog. Nie tak dawno temu czytałem Turbulencje Davida Szalaya, które to nie tylko też zostały wydane przez wydawnictwo Pauza, to jeszcze pod kilkoma znaczącymi względami są podobne. Nikolski jednak wrażenie wywarł bardziej pozytywne, a ze względu na wspomniane podobieństwa ciekawie będzie prześledzić, dlaczego tak się stało.
W nowoczesnym, zglobalizowanym świecie pomiędzy ludźmi jest coraz mniej stopni oddalenia. Jednak trójka głównych bohaterów połączona jest znacznie bliżej niż mogliby się spodziewać. Mężczyzna, który stanowi zespalające ich ogniwo, w ich historii odgrywa rolę protoplastyczno-marginalną. Rzeczywistym spoiwem jest natomiast Montreal, gdyż życiowe ścieżki splatają się właśnie tam. Każde z nich bowiem wkracza (niekoniecznie po raz pierwszy) w czas formacyjny, czas rozdroży i kluczowych decyzji.
Pozwolę sobie tym razem zrezygnować częściowo z trybu pozornie-bezosobowego i zacząć od próby odpowiedzenia na pytanie, dlaczego Nikolski ciepłe uczucia we mnie wywołał, a Turbulencje raczej chłodne. Główną różnicą jest liczba głównych bohaterów, która z kolei przekłada się na większą ilość czasu im poświęconego. David Szalay miał bardziej spójny pomysł i w teorii ciekawszy ciąg postaciowo-skutkowy, ale Nicolas Dickner daje czytelnikowi więcej czasu na zapoznanie się z postaciami. Daje szanse obserwować nie tylko w momentach decydujących, ale i w sytuacjach codziennych i prozaicznych – jednak te sceny zawsze w jakiś sposób wzbogacają charakterystykę postaci, dodają głębi. Celowość i staranny dobór tych momentów idzie zresztą w parze z faktem, że na akcję składają się urywki z dziesięciu lat.
Dickner zdaje się też stawiać na stawianie bohaterów przed problemami, a nie dramatami życiowymi. Co prawda opowieść rozpoczyna się od rozważań jednego z bohaterów związanych z porządkowaniem rzeczy po zmarłej matce, lecz wywołuje to w nim raczej refleksję i melancholię, nie zaś rozpacz. Początek samodzielnej drogi życiowej, konieczność znalezienia sobie pracy, wątpliwości zawodowe po ukończeniu studiów i tym podobne to problemy, z którymi łatwo identyfikować się czytelnikom na różnych etapach życia. Co prawda Joyce staje się hakerką-zbieraczką, a Noah zostaje mocno zaskoczony wiadomością o tym, że ma syna, lecz w ogólnym rozrachunku te odchylenia wzbogacają fabułę, dodając jej kolorytu. Nikolski jest bowiem opowieścią, w której nie brak smutku czy rozczarowań, lecz koniec końców ciepłą i często uśmiech wywołującą.
Ostatnią z ważnych różnic w porównaniu z Turbulencjami jest bliższe powiązanie bohaterów. Ci bowiem nie tylko mijają się w biegu, ale znacząco i wzajemnie wpływają na swoje losy. Dickner pokazuje tym samym, że nawet akcydentalna, chwilowa znajomość potrafi przestawić żywota zwrotnice. Pozytywnym wyróżnikiem Nikolskiego jest nienachalne wplecenie Kanady i jej historii w fabułę. Od indiańskich korzeni, przez bezbrzeżne pola kukurydzy i pustkę północnych rubieży aż po historyczne momenty typu kryzys w Oka – wszystko to przemyka gdzieś w tle, ale zbliża czytelnika do tego jakże rozległego kraju, który kojarzy się głównie z hokejem i Justinem Trudeau. Tym samym autor podważa też delikatnie obraz kraju otwartego i uniwersalnie tolerancyjnego (co przypomina, że musiałbym sięgnąć po 27 śmierci Toby’ego Obeda).
Nikolski to powieść, która zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie mimo teoretycznej niepozorności. Nie ma tu żadnego wielce górnolotnego zamysłu fabularnego ni życiowych dramatów, lecz jest trójka dających się lubić bohaterów z perypetiami często bliskimi czytelnikom, ciekawie wpleciony kanadyjski koloryt oraz ciepło oddane przez bardzo dobre tłumaczenie Magdaleny Kamińskiej-Maurugeon. No a w dodatku pomiędzy tym wszystkim krążą książki.
Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję…
Nikolski wskazał też na:
Śmieciarze skończyli robotę i ocierają pot z czoła, nie zdając sobie sprawy z historii, której stali się częścią przed chwilą. Patrzę, jak śmieciarka bez wysiłku przeżuwa worki i połyka to, co zostało po mojej matce.
To koniec pewnej epoki – staję na dziewiczej ziemi, pozbawiony punktów orientacyjnych. Nerwowo rozglądam się wokół. Kompas Nikolski leży na podłodze obok śpiwora i nadal wskazuje trzydzieści cztery stopnie na zachód od północy. Zawieszam go na szyi, na wiśniowym sznurku. Śmieciarka odjeżdża. Na jej miejscu parkuje ciężarówka firmy przeprowadzkowej.
Ambrose
Lubię takie niepozorne książki, w których brakuje elementów jednoznacznie sugerujących, że mamy do czynienia z arcydziełem, ale które zostały napisane na tyle sprawnie, że całość wzbudza w nas b. ciepłe emocje. Z kanadyjskich klimatów podobne wrażenie wywołało u mnie „Wynurzenie” Margaret Atwood. Wychodzi na to, że gdybym postanowił poznać jakiegoś męskiego przedstawiciela kanadyjskiej prozy, to pan Dickner okazuje się b. dobrym kandydatem.
pozeracz
Tak, to zdecydowanie taka niepozorna lektura, która jednak pozostawia po siebie pozytywne wrażenie, ciepłe uczucia. Znów wrócę do wspomnianych „Turbulencji” – tam z kolei był ciekawszy zamysł, ale to czuło się chłód.