"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Potrzebne jest jeszcze coś, czyli wywiad z Anną Kańtoch

Dociekliwi i przekorni czytelnicy niniejszego bloga mogli do niedawna doświadczać pewnego dysonansu. Otóż jako osoba poruszająca tematy okołofeministyczne w kontekście literackim, a jednocześnie regularnie przeprowadzającą wywiady, jak dotąd nie rozmówiłem się jeszcze z żadną pisarką. Złożyły się na to dwie kwestie – me dopiero ostatnio częściowo nadrobione zaległości w polskiej fantastyce pisanej przez kobiety oraz zasada interlokowanie dopiero po przeczytaniu czegoś danego autora czy też autorki. Rozprawę ze wspomnianą dychotomią zaczynam z przytupem, rozmową z Anna Kańtoch.

kańtoch foto

fot. Sławomir Okrzesik

Co prawda przekonany jestem, że Anny Kańtoch nie trzeba przedstawiać nikomu odwiedzającemu tego bloga, ale ku formalności pozostawię tu kilka strzępków. Literackie początki autorki związane są ze Śląskim Klubem Fantastyki, do którego dołączyła w 2003 roku. Rok później w Science Fiction ukazało się debiutanckie opowiadanie, Diabeł na wieży, a w tym samym roku Fabryka Słów wydała debiut książkowy, czyli Miasto w zieleni i błękicie. Od tamtego czasu pięć razy zdobyła Nagrodę im. Janusza A. Zajdla, Encouragement Award od Europejskiego Stowarzyszenia Science Fiction oraz Nagrodę Literacką im. Jerzego Żuławskiego. Skok w tereny niefantastyczne przyniósł zaś nominację do Nagrody Wielkiego Kalibru oraz nagrodę Kryminalna Piła. Sama określa się jako powiązana z fandomem na dobre i na złe posiadaczka od dwóch do trzech kotów.

aaa

∨ ∨ ∨

Stwierdziłaś swego czasu, że piszesz mniej więcej takie książki, jakie lubisz czytać. Ze słabości do jakich książek zrodziła się Niepełnia?

Z jednej strony to słabość do książek o budowie szkatułkowej, takich jak Rękopis znaleziony w Saragossie (przeczytałam jakiś czas temu i się zachwyciłam). Z drugiej – sympatia do książek nieoczywistych, takich, przy których czytelnik bawi się, próbując połączyć ze sobą różne wątki i zrozumieć „co autor miał na myśli”, ale nigdy nie dostaje jednej, oczywistej interpretacji. Lubię takie książki, zwłaszcza jeśli są ładnie, klimatycznie napisane – wtedy pełne zrozumienie „o co autorowi chodziło” nie jest mi do niczego potrzebne, a czasem nawet psuje lekturę. Taką książką jest np. Akwaforta K.J. Bishop – miałabym problem z odpowiedzią, o czym to właściwie jest, ale czytało mi się znakomicie.

Ja przyznam, że pod względem konstrukcyjnym mi się skojarzył głównie David Mitchell, choć u niego powiązania między poszczególnymi wątkami stanowią raczej drobne ciekawostki, nie mają kluczowego znaczenia dla fabuły. U Ciebie zaś jest to część misternej konstrukcji, które sam nadal nie rozgryzłem. Mam jednak tu pytanie: czy przystępując do pisania miałaś w głowie zarys tego zapętlenia, czy raczej wykrystalizowało się wszystko w trakcie pisania?

Zapętlenie od początku było planowane – jako jedną z pozaliterackich inspiracji mogę wymienić obrazy Eschera, te ze schodami łączącymi się ze sobą pod dziwnymi kątami. Chciałam, żeby tak właśnie łączyły się ze sobą poszczególne opowieści zawarte w tej książce – nie prosto, ale prowadząc jedna do drugiej w sposób mniej oczywisty. I tak, żeby końcówka nawiązywała do początku, ale odwróconego o sto osiemdziesiąt stopni (jeśli mogę pozwolić sobie na lekki spojler).

escher waterfall

Maurits Cornelis Escher, Wodospad / 1961

Bardzo podoba mi się to porównanie z obrazami Eschera. Nie przyszło mi do głowy w trakcie czytania, ale rzeczywiście świetnie tu pasuje. I będzie świetną ilustracją dla tego wywiadu, ale to już na marginesie. A czy sam proces pisania był skomplikowany? Podziwiam umiejętność utrzymania porządku wśród takiego nagromadzenia wzajemnie zazębiających się wątków.

Proces pisania nie. Proces wymyślania zdecydowanie tak. Ta historia dojrzewała we mnie kilka lat, z czego pół roku to było już intensywne myślenie nad fabułą, a ostatni miesiąc – jeszcze bardziej intensywne spisywanie planu tak, żeby wszystko się zgrabnie ze sobą połączyło.

Piszesz, że ta historia dojrzewała w Tobie kilka lat. Czy z pozostałymi było podobnie? Czy długo kiełkują te historie zanim zaczniesz przelewać je na papier? 

Różnie to bywa. Kilka lat to maksimum, minimum to z kolei kilka miesięcy/pół roku. Tak powstawały kryminały oraz książki młodzieżowe. Nie potrafię wymyślić fabuły i od razu usiąść przy klawiaturze, historia najpierw musi się we mnie ułożyć i dopiero, kiedy czuję, że jest gotowa, mogę zacząć pisać.

To teraz pytanie zasadnicze, na które może nie być odpowiedzi wcale. Mam jednak do niego słabość. Czy jesteś w stanie powiedzieć, skąd w Tobie potrzeba pisania?

Trudne pytanie, bo potrzeba pisania to jest chyba po prostu coś, co albo się ma, albo nie. I trudno powiedzieć, skąd coś takiego się bierze. Tak samo zresztą jest z wszelkimi innymi potrzebami, np. z potrzebą chodzenia po górach czy śpiewania… Częściowo znaczenie ma to, co człowiek wynosi z domu – autorzy zazwyczaj dorastają w rodzinach, gdzie dużo się czyta. Ale to nie wystarczy, bo nie każdy, kto dorastał wśród książek, sam zaczyna je pisać. Potrzebne jest więc jeszcze coś, ale nie wiem, co.

Ja też swojej nie potrafię do końca skonkretyzować. Choć u mnie ta potrzeba uzewnętrznia się w pisaniu o książkach. Ale kwestia domu rodzinnego jest na pewno ważna, nie tylko dla pisania, ale i czytelnictwa w ogóle. Jak wyglądały Twoje pierwsze przygody z czytaniem i z fantastyką?

W domu moich rodziców książki były zawsze, ale ja sama czytać nauczyłam się dość późno, bo dopiero w drugiej klasie podstawówki. Mam na myśli takie swobodne czytanie, nie składanie literek. Za to przeskoczyłam etap czytania książek dla młodszych dzieci i od razu zaczęłam czytać te przeznaczone dla starszych albo wręcz dla młodzieży. Bardzo szybko też sięgnęłam po książki dla dorosłych, z takich wczesnopodstawówkowych lektur pamiętam np. opowiadania Grabińskiego… Od czasu do czasu gdzieś się w tych lekturach trafiała fantastyka, ale co zabawne, bardzo długo nie zdawałam sobie sprawy, że to jest osobny podgatunek i tak naprawdę odkryłam go dopiero na studiach, kiedy w ręce wpadł mi Władca pierścieni.

kańtoch przedksiężycowi kańtoch przedksiężycowi kańtoch przedksiężycowi

To rzeczywiście ciekawe. Ja sam dla siebie zacząłem czytać w zasadzie dopiero w liceum, bo przez szkołę podstawową to głównie lektury grzecznie czytałem. A Grabiński we wczesnej podstawówce musiał robić piorunujące wrażenie. Ciekaw jestem, jaki wrażenia zostawił po sobie pierwszy kontakt z Władcą pierścieni?

Wrażenie było niesamowite i to podwójnie niejako. Raz, że to zwyczajnie dobra książka jest (nadal tak uważam, chociaż z czasem zachwyt trochę przybladł), dwa, że to było jak odkrywanie zupełnie nowych lądów, trochę tak jakbym w wieku dwudziestu kilku lat wróciła do czasów dzieciństwa, kiedy każda książka była czymś zupełnie świeżym. Byłam tak Władcą pierścieni zauroczona, że koniecznie chciałam potem poczytać „coś w stylu Tolkiena” i kupiłam sobie, pamiętam, jakieś dziesięć tomów Koła czasu i ze trzy tomy Miecz prawdy, a do tego jeszcze Brooksa i Eddingsa… Lektura tego wszystkiego bardzo skutecznie wyleczyła mnie z miłości do high fantasy, ale sentyment do Władcy… pozostał mi do dziś.

Ja podzielam zdanie, ze Władca pierścieni to dobra książka. Nadal pozostaje jedną z niewielu, które tak skutecznie przenosiły mnie w swój świat. Do dziś nie do końca do mnie trafiają narzekania na początek, gdyż ja od pierwszych stron byłem „tam” z hobbitami, od pierwszego biwaku na szlaku. Ale nie dziwię się, że takie hurtowe czytanie ukróciło miłość do high fantasy. Mi starczyło sił na trzy tomy Koła czasu, więc zapytam: warto czytać dalej?

A nie wiem, ja też dalej nie dotarłam… Więcej wytrzymałam Miecza prawdy, ale tam z kolei wykończyło mnie zaklęcie nieustającego orgazmu…

Aż mnie zamurowało. Czy przypominasz sobie inne podobne absurdy? Ja podzielę się przykładem science-fiction, w której ludzkość od inwazji świniopodobnych najeźdźców ludzkość ratuje… Drakula. I wysmażył to bardzo poczytny autor.

Kojarzę książkę, w której władzę nad światem usiłuje przejąć rafa koralowa. To chyba było coś Timothy’ego Zahna, aczkolwiek konkretnego tytułu już nie pamiętam.

Ależ teraz się zapędziłem w kozi róg. Inteligentna rafa koralowa bardzo mocno mi się z czymś kojarzy, ale za nic nie mogę przypomnieć sobie autora. Na pewno jednak był to nieszkodliwy byt. Zmieniając jednak temat, chciałem zapytać o nieformalną grupę Fantastic Women Writers of Poland. Co Cię skłoniło do tego, by do niej dołączyć?

kańtoch niepełnia kańtoch czarne

Dla ścisłości, dołączyły mnie dziewczyny, a ja nie protestowałam. Z początku zresztą była to grupa bardziej towarzyska, dopiero potem pojawił się pomysł katalogu i wyjścia na zewnątrz. I żeby nie było – jestem bardzo zadowolona, że poszło to właśnie w tym kierunku, bo to bardzo fajna i pożyteczna inicjatywa.

Czy wydaje Ci się, że kobietom jest na rynku wydawniczym trudniej? Czy może obecnie jest równie trudno dla każdego przy poziomie czytelnictwa, dominacji Empiku i tym podobnych?

Szczerze mówiąc: nie wiem. Wydaje mi się, że dziś jest równie trudno wszystkim, bez względu na płeć, choć oczywiście pewna być nie mogę. Trudności, które mnie spotykały, mogły wynikać z wielu rzeczy, niekoniecznie z faktu, że jestem kobietą.

A jakie to były trudności? I czy masz w związku z nimi jakieś porady dla osób, które chcą zacząć swą pisarską drogę?

Trudny był choćby ten moment, kiedy Fabryka Słów uznała, że nie będzie więcej wydawać moich książek, w rezultacie czego zostałam z jednym tomem wydrukowanym i dwoma na dysku… Ale nie mam pojęcia, co radzić w takich sytuacjach, poza oczywiście banalnym „Nie poddawaj się i szukaj dalej, jeśli z jednym wydawcą nie wyszła współpraca, to może uda się z następnym”. Ja w ogóle, jak na kilkanaście lat w tej branży, jestem słabo ogarnięta i większość młodszych (stażem, niekoniecznie wiekiem, choć to też) autorów i autorek radzi sobie zdecydowanie lepiej.

Mi się – z braku lepszego określenia – artystyczne podejście do życia kojarzyło z pewnym brakiem ogarnięcia. Sztuka potrafi pochłaniać. Dodam też, że cieszę się niezmiernie, że mamy na rynku takie wydawnictwa jak Czarne i Powergraph, które potrafią umiejętnie dobierać autorów. A skoro już o tym mowa… Nie mogę się powstrzymać i nie spytać o to, nad czym teraz pracujesz. Możesz zdradzić kilka szczegółów?

kańtoch łaska kańtoch wiara

Piszę teraz trzecią część cyklu młodzieżowego o przygodach Niny, na razie, niestety, bez gwarancji, że Uroboros to wyda. W razie czego będę myśleć nad alternatywą.

To życzę powodzenia. Wartościowej literatury dla młodzieży nigdy za wiele. Pięknie dziękuję za rozmowę!

Dziękuję bardzo!


Przyznam szczerze, że nieco zasmuciło mnie, że nawet Anna Kańtoch nie ma gwarancji wydania kolejnej części swojego cyklu. Rynku wydawniczy, co z Tobą? Nie chcę jednak nie kończyć weltszmercem, przecież powyżej widzicie ciekawy wywiad – zwięzły i na temat. Prawda? Zachęcam do komentowania i zachęcania komentarzami oraz oczywiście do sięgnięcia po prozę Anny Kańtoch. A następne wywiady już w toku.

To także jest jedna z cen, jakie płaci się za bycie dorosłym – nie da się wspominać dobrych chwil, nie pamiętając jednocześnie, co przyszło potem.

[Anna Kańtoch, Czarne]

Poprzedni

Książkowe wielogłosy, czyli subiektywny przegląd podcastów

Następne

Najstraszniej jest w domu, czyli o koncepcji niesamowitości

18 komentarzy

  1. Czepiam się książek

    Właśnie niecierpliwie czekam na listonosza, który ma mi dostarczyć „Niepełnię”, dotąd czytałam tylko te powieści Kańtoch, wydane przez Czarne, jestem szalenie ciekawa tomu od Powergraph.

    Jak zawsze ciekawy wywiad, ale tak dużo piszesz, że na nadążam czytać, jest trochę do nadrobienia 😉 Na marginesie podoba mi się jak odnosisz się do słów swoich rozmówców, wspominasz o własnych doświadczeniach czytelniczych i nie tylko. Widać, że jest dialog. Super!

    • pozeracz

      Ciekaw jestem, jak Ci spodobają, gdyś zaczęłaś właśnie od tych niefantastycznych. Ja też mam zamiar po nie sięgnąć, więc przejdziemy się w przeciwnych kierunkach.

      Cieszę się bardzo, że tak widzisz tę formę. Ja się czasem obawiam, że za dużo siebie wkładam w te wywiady. Przecież tu chodzi o autora. Ale po prostu lubię taką formę. Lubię rozmawiać, a nie tylko pytać.

      • Czepiam się książek

        Zdecydowanie lepiej to wypada, kiedy przemycisz w rozmowy trochę siebie. Nie czuć dystansu, jak w większości wywiadów gdzie pada pytanie, odpowiedź i następne pytanie… choćby pozbawione kontekstu, ucinające wątek który warto podrążyć. U Ciebie czuć pasję do literatury i to, że się na niej zwyczajnie znasz. I lubisz podyskutować 🙂 Ob tak dalej!

        • pozeracz

          Te urywany wywiady to chyba efekt tego, że część wywiadów przebiega tak, że przesyła się od razu furę pytań i po prostu czeka na odpowiedź. Jeśli rund jest kilka, to tego nie czuć, ale czasem jest tylko taka wymiana. Ja z takich rezygnuję.

  2. Ja tylko napiszę, że moim zdaniem Anna Kańtoch nie pokazała jeszcze wszystkiego, na co Ją stać, a możliwości ma ogromne. Między debiutem a Czarnym, i potem Łaską, postęp jest przeogromny. Będę sobie teraz nadrabiał etapy pośrednie i ostatnie rzeczy i bardzo się cieszę 🙂

  3. kotnakrecacz.pl

    Właśnie, Escher! Uwielbiam go i zupełnie nie mam pojęcia, czemu nie przyszedł mi wcześniej do głowy!

    • pozeracz

      I know, right? Też mi się to wydało tak oczywiste, że aż dziwne, że na to nie wpadłem. Cóż, musimy popracować nad błyskotliwością 😉

  4. Rafa koralowa przejmująca władzę nad światem. Ta wizja mnie poraziła i tak trwam w zadziwieniu.

  5. Mnie „zapętlenie” kojarzy się z motywem koła, który często wykorzystywano w nouveau roman – „Gumy” Alaina Robbe-Grilleta to chyba najlepszy przykład, chociaż zabieg ten wykorzystał także Kōbō Abe w „Spalonej mapie”.

    A nawiązanie do „Akwaforty” jest dla mnie b. kuszące – jeśli proza Anny Kańtoch ma coś wspólnego z dziełami K.J. Bishop to już cieszę się, że cała twórczość polskiej autorki dopiero przede mną.

    Ha, a „Władca pierścieni” to książka, od której i ja zacząłem regularną przygodę z czytelnictwem – trylogię otrzymałem jako prezent gwiazdkowy i pamiętam, że połykałem kolejne strony z wypiekami na twarzy.

    • pozeracz

      O! Dzięki za dwie kolejne pozycje do przeczytania.

      A tak z ciekawości – ile miałeś lat, gdy zaczęła się ta regularna przygoda?

      • Służę uprzejmie.

        Książki zacząłem regularnie czytać pod koniec podstawówki (głównie lektury), a tak dla przyjemności i z własnej nieprzymuszonej woli to dopiero przełom gimnazjum i liceum.

        • pozeracz

          Ja lektury za to czytałem regularnie zawsze i na każdym stopniu edukacji. Najgorzej procentowo na studiach z tym było, ale to ze względu na intensywne natężenie stron do przeczytania na tydzień. A czytanie nieprzymuszane to od pierwszej klasy liceum z chwilowymi przebłyskami w szkole podstawowej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén