David Mitchell cieszy się u Pożeracza poważaniem podobnym do Dana Simmonsa i podobny los spotyka jego książki. Recenzję Slade House otwierały nawet podobne słowa od tych, którymi rozpocząłem tekst o Upadku Hyperiona. Brytyjczyk literacko jeszcze mnie nie zawiódł, ale zawsze musi nie tak mało czasu minąć bym sięgnął po kolejną jego książkę. Wyłuskane z marketowego kosza promocyjnego Tysiąc jesieni Jacoba de Zoeta czekało na swą kolej kilka dobrych lat. Czytajcie dalej, jeśli chcecie się przekonać, czy żałuję, że nie sięgnąłem wcześniej, czy może lepiej, żeby sobie jeszcze na półce poleżała.
Kategoria: Recenzje Strona 39 z 94
Posłużę się frazesem wyświechtanym na potrzeby wstępów do wpisów na blogu niniejszym, ale: łaska czytelniczych wyborów na pstrym koniu jeździ. Hyperion Dana Simmonsa to według mnie jedna z najlepszych powieści science-fiction. Wydawać by się mogło, że taki zachwyt powinien gwarantować natychmiastowe sięgnięcie po kontynuację. Cóż… Zabranie się na Upadek Hyperiona zajęło mi jedyne jedenaście lat. Sprawdźmy, co wyszło z tego czekania.
Znane przysłowie brzmi „co rok prorok”, zaś na mym blogu można je sparafrazować tak oto: „co rok Nunez”. Dwa lata temu zachwyciłem się krótką powieścią o przyjaźni i żałobie, czyli Przyjacielem. Rok później ciepłe uczucia wzbudziła zaś Pełnia miłości. Teraz zaś przyszła pora na kolejną książkę Sigrid Nunez, ale i jednocześnie na pewną odmianę, gdyż Sempre Susan to literatura non-fiction. Trochę wstyd przyznać, że twórczość Susan Sontag znana jest mi tylko z drugiej ręki, a w dodatku biografie mnie nie kręcą ni trochę, więc nieco obawiałem się rozminięcia z tematem.
Mam przemożne wrażenie, że już o tym tu pisałem, ale jednym z wygodnych (acz nieco uproszczonych) sposobów patrzenia na literaturę fantastyczną jest ocena tego, czy dana opowieść skupia się na postaciach czy pomysłach. Większość wartościowych historii równoważy te dwa elementy i wypada w okolicach środka tego spektrum, ale i graniczne przypadki bywają ciekawe (choć wymagają specyficznego gustu). Driftwood Marie Brennan zapowiada się na mocno wychylone w stronę pomysłowego światotwórstwa, ale z czasem zmierza bliżej środka.
Mógłbym zacząć niniejszy wpis od przedstawienia autora książki, ale mogę wygodnie skorzystać z własnej pracy i skierować Was do wywiadu z Bartkiem Biedrzyckim. Możecie sobie nawet, w ramach przygotowania do lektury, przypomnieć recenzję Kołysanki stop. Jednak na chwilę obecną kluczowe jest to, że w zeszłym roku Wydawnictwo IX wydało Zimne światło gwiazd, które to niedawno wpadło w me ręce, a teraz Wam przedstawione zostanie.