Nigdy nie byłem fantastycznym czasopismowcem. Co prawda na początku swej drogi miłośnika science-fiction i fantasy nabywałem prowadzone przez Roberta J. Szmidta Science-Fiction, ale nie trwało to zbyt długo. Raz wpadła w łapki Nowa Fantastyka, czytałem na pewno raz SFinksa, a nawet i Fenixa w którejś z tytułowych pisowni, ale były to odstępstwa od normy. Mimo braku periodykowej predylekcji nie mogłem odmówić sobie przyjemności zapoznania się z pierwszym numerem odradzającego się weterana. Nabyłem więc przywołany do życia siłami Bartka Biedrzyckiego i Krzysztofa Sokołowskiego numer 1-2/2018 Fenixa powracającego jako Antologia (nie tylko z nazwy zresztą).
Na początek króciutki rys historyczny. Otóż Fenix początkowo był Feniksem, czyli biuletynem Polskiego Stowarzyszenia Miłośników Fantastyki. Pierwszy numer ukazał się w 1984, a do 1986 ukazało się osiem numerów. W 1989 wydana została antologia zawierająca wybrane teksty z tej ósemki. Natomiast w 1990 roku Jarosław Grzędowicz, Krzysztof Sokołowski, Rafał A. Ziemkiewicz, Andrzej Łaski i Dariusz Zientalak Jr. utworzyli Fenixa. Ten pierwszy we wstępie do Antologii pisze, że magazyn miał prezentować „dobrą fantastykę na przyzwoitym poziomie” i nie miało tam być „żadnej taniej, błahej masówki i żadnych wysokoartystycznych wykwitów radykalnej awangardy”. Tworzone z początku na wariata pismo przetrwało ponad dekadę i wielu odczuwało jego brak. W zeszłym roku wspomniana we wstępnie dwójka połączyła swe energie i kontakty, aby spełnić pewne marzenie. Tym razem Fenix wraca jako antologia (cykliczna, lecz nie periodyczna), a jego misją jest dostarczane czytelnikom „wysokiej jakości dzieł najszerzej pojętej fantastyki literackiej, która z powodu swej wyjątkowości nie znajduje komfortowego miejsca na masowym rynku fantastyki”.
Tyle formalności, pora na mięsko. Zacznę od opowiadań, które – jak rozumiem – stanowić mają kwintesencję nowego Fenixa. Ten numer otwiera krótkie opowiadanie Pawła Ciećwierza zatytułowane Mój aniele, w przypadku którego od razu potwierdzają się słowa naczelnego o bardzo szerokim pojmowaniu fantastyki. Jest to bowiem tekst, który w zasadzie pozbawiony jest elementów charakterystycznych dla tego gatunku, a zahacza jedynie delikatnie o historię alternatywną. Jednak to tylko gatunkowe marudzenie, bo sam tekst jest dobry – daje do myślenia i ma wymowne zakończenie. Fantastyką pełną gębą jest zaś Czarne i czarniejsze Agnieszki Hałas, która zresztą w Fenixie swego czasu debiutowała. Jest to bowiem kolejny tekst wzbogacający uniwersum Teatru węży, a głównym bohaterem jest nie kto inny jak Brune Keare. Zgodnie zaś z tytułem ta przygoda Żmija mroczna jest należycie. Zlecenie eliminacji pewnego szlachcica prowadzi Krzyczącego w Ciemności na trop adepta czarnej magii, który zboczył zdecydowanie zbyt blisko granicy szaleństwa. Co tu dużo pisać? Jest to mieszanka akcji, magii i ciemnych stron (nie)ludzkich dusz tak dobrze znana fanom cyklu. Znaczącym wyróżnikiem jest to, że ukazana tu zostaje ta bezwzględna strona ka-ira – tak głównego bohatera, jak i jego przeciwnika. Drugi tekst Pawła Ciećwierza to kolejny powrót – w Strasznej wraca bowiem niejaki Brighella znany z nieznanych mi jeszcze Nekrofikcji. Wersja naszego świata wykreowana przez autora charakteryzuje się głównie podkręceniem elementów spirytystycznych. Islamski mag ma tu bardzo realną moc, a duchy bywają wysoce żądne zemsty. Jest to też świat pełen brudu, brutalności, w którym zwycięża nie idealizm i heroizm, a chłodna kalkulacja i bezwzględność. To wszystko w połączeniu z mocnym zakończeniem sprawiło, że powziąłem mocne postanowienie zapoznania się z prozą tego Ślązaka.
Wszystko już było Rafała Cichowskiego to najbardziej nierówne opowiadanie z antologii. Zamysł i zawiązanie akcji są ciekawe, pozytywnie wypada też połączenie szarych, upolitycznionych realiów polskiego komisariatu z wątkiem nadprzyrodzonym. Jednak druga połowa wypada zdecydowanie słabiej. Na koniec opowiadania autor zdecydowanie przesadził z ekspozycjami niemal oderwanymi od reszty treści. Same w sobie są interesujące, ale rozmywają pierwszą część tekstu. Podobnie jest z kończącym opowiadanie fragmentem stylizowanym na internetowe forum czy innego Reddita, który jest w zasadzie woltą na wolcie. Dodanie kolejnego poziomu, niemal metatekstualnego, wydaje się ciekawym pomysłem, ale w tak krótkim tekście prowadzi to do przesycenia. Innymi słowy: za dużo pomysłów wciśniętych w zbyt mało treści. Autochton Marty Sobieckiej zdobył me serce z miejsca, gdyż intensywnie i natychmiastowo przywiódł mi na myśl Miasto i gwiazdy Arthura C. Clarke’a (o którym zresztą pisałem niedawno). Podobieństwa (wielkie miasto jako ostatnia ostoja ludzkości, jeden człowiek nieakceptujący tej izolacji) są znaczące, ale są też ważne wyróżniki. Zupełnie inny jest zaś finał i wydźwięk, a całość sprawia bardzo pozytywne wrażenie. O ile mnie google-fu nie myli, to jest to literacki debiut autorki i przyznać trzeba, że debiut to bardzo obiecujący.
Skimmo i kamień, który przemówił Romualda Pawlaka to przykład dobrego tekstu zepsutego po części przez zakończenie. Jest tu intrygująca fabuła, jest ciekawie wykreowany, postapokaliptyczny świat w wersji wyspiarskiej, są tajemnicze artefakty przeszłości i całkiem sympatyczna, młoda protagonistka. Po finale pozostaje zaś głównie niesmak. Zamysłem autora było zapewne dostarczenie czytelnikom dosadnej wolty w mrocznym wydaniu i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie rozziew między tym finałem a resztą tekstu. Taki nagły zwrot bywa poruszający, ale tu kontrast jest tak intensywny, że jest zwyczajnie rozczarowujący. Ostatnim opowiadaniem jest Trzecie piętro Tomasza Fijałkowskiego, które stanowi ciekawą wariację na temat światów wirtualnych. Co ciekawe – momentami przywołuje ono na myśl teksty niemal nazwistnika autora, Konrada Fiałkowskiego, który napisał tekst o podobnej tematyce, ale humorystycznym wydźwięku. Tutaj jednak napotkać można raczej szarość, przygnębienie i poczucie beznadziei, z jednym w zasadzie tylko momentem ulotnego szczęścia. Historia ta pozbawiona jest niemal napięcia, ale dzięki stylistyce, pomysłach i poruszanych tematach zostawia czytelnika nieco smutnego, lecz literacko ukontentowanego.
Prócz tekstów literackich są jeszcze felietony oraz komiksy. Jak wchodzić do tej samej wody to kurtuazyjny tekst Jarosława Grzędowicza, który pełni rolę honorowego naczelnego. Sam tekst stanowi zaś grzecznościowe przekazanie pałeczki nowej ekipie. Nothing to write home about, jakby to napisał Anglosas. Magdalena Białek w Teatrum mundi przyjrzała się Teatrowi węży, skupiając się na postaci Krzyczącego w Ciemności i pewnych elementach świata przedstawionego. Autorka pisze ciekawie, sięga między innymi do anime czy też gier komputerowych i aż żal, że tekst nie jest dłuższy. Swoisty tandem publicystyczny stanowią teksty Krzysztofa Sokołowskiego (Śmierć średniej klasy) i Tomasza Fijałkowskiego (Objawy, diagnozy, recepty), do których odwoływałem się w poprzednim wpisie. Pisała o nich też Matka Przełożona, która zwróciła uwagę, że nieco za dużo w nich sentymentu i pochwały dla czasów minionych. Mogę się z tym po części zgodzić, ale jednocześnie trzeba zaznaczyć, że nie dezawuuje to treści samych tekstów. Po prostu trudno autorom odmówić racji. Mnie osobiście nieco razi nazbyt sardoniczny ton Krzysztofa Sokołowskiego, który niby chwali „plankton” czytelniczy za podtrzymywanie wydawniczej piramidy, ale jednocześnie zdaje się go mieć w głębokim poważaniu. Ciekaw też jestem, czy kolejne felietony, o ile się pojawią, odejdą od tonów sentymentalnych.
Niezbyt dobre wrażenie robi za to tekst Rafała Cichowskiego, zatytułowany Wszyscy autorzy płacą. Nie do końca wiem, szkolnie ujmując, co autor chciał przekazać tym tekstem. Chciał pożalić się na niestabilne traktowanie ze strony fandomu? Dać prztyczka krytykom? Chciał bronić vanity publishingu? Nie wiem, czy felieton w odradzającym się Fenixie to dobre miejsce na rozliczanie się z osobistymi urazami i imienne ataki. Obrona takiego modelu wydawniczego też to marna, bo nie ma tu odniesienia się do żadnych zarzutów. Ostatnim felietonem jest QF, czyli Quantum Fiction Marka Oramusa, które stanowi kontynuację serii Piąte Piwo. Jest to po części recenzja Mrocznej materii Blake’a Croucha, a po części opis dość świeżego gatunku zwanego quantum fiction. Gatunkiem poczułem się zainteresowany, a do powieści zachęcony, więc tekst to wysoce skuteczny. Nie mogę się jednak nijak zgodzić z tym, że wszyscy zapomnieli o cyberpunku. Dobrze wypadają też oba komiksy, Kolonia Marka Turka i Combo Elfki Błażeja Kurowskiego. W przypadku tego pierwszego zrezygnowałbym co prawda aluzji do gwałtu, gdyż i bez tego wydźwięk byłby odpowiednio dosadny, ale to taka moja łagodnostka. Nie wiem, czy to przypadek, czy działanie celowe, ale na plus można zaliczyć to, że jeden z komiksów jest „poważny”, a drugi zaś humorystyczny.
Zastrzeżeń mam kilka, ale mają one charakter raczej wydawniczo-sprzedażowy. Zabrakło mi nieco wstępniaka, jakiegoś „mission statement”, gdyż Jarosław Grzędowicz skupił się raczej na przeszłości, a teraźniejszość i przyszłość Fenixa potraktował ogólnikami. Od samych twórców wiem, że Fenix Antologia to antologia nie tylko z nazwy. Przypuszczam, że część czytelników formą i numeracją zwiedzionych może za około dwa miesiące poczuć się rozczarowanych brakiem numeru 3-4. Mam też nadzieję, że z czasem rozwiną się formy sprzedaży. Przydałby się zwłaszcza jakiś moduł „koszykowy” na stronie samego Fenixa, a także zwiększenie liczby sklepów, w których zakupić można by było wersję elektroniczną. Ebookpoint wypada całkiem znośnie, ale już RW2010 to sklep bardzo mało intuicyjny i czuć, że jego witryna powstała 7 lat temu (zgodnie z kopyrajtem). Rozumiem też podział na taniego ebooka bez komiksów i droższe wydanie papierowe powiązane z obawami o niską jakość na części wyświetlaczy, ale chyba lepiej byłoby dać czytelnikom dwie opcje – ebooka „wypasionego” i czystotekstowego. Nie wiem jednak, w jakim stopniu zwiększyłoby czas i koszty przygotowania numeru.
Mimo pewnych zastrzeżeń powrót Fenixa oceniam pozytywnie. Bardzo dobrze prezentuje się kluczowa część literacka, a komiksy oraz felietony godnie dopełniają całość. Rozczarował mnie Rafał Cichowski, ale nawet jego opowiadanie trudno uznać za słabe. Świetnie wypada Agnieszka Hałas, obiecująco debiut Marty Sobieckiej, a Paweł Ciećwierz i Tomasz Fijałkowski zachęcili mnie to poznania reszty ich twórczości. Trudno mi ocenić szanse na sukces tej inicjatywy, ale na pewno będę kibicował.
Oddałaby wiele, by cofnąć czas. Wszystkie pułapki mają to do siebie, że łatwo do nich wejść, trudniej się uwolnić.
Cóż, za błędy się płaci.
[Agnieszka Hałas, Czarne i czarniejsze]
Ambrose
„Natomiast w 1990 roku Jarosław Grzędowicz, Krzysztof Sokołowski, Rafał A. Ziemkiewicz, Andrzej Łaski i Dariusz Zientalak Jr. założyli utworzyli Fenixa.”
„założyli” bądź „utworzyli” – wybór należy do Ciebie 🙂
„Zlecenie eliminacji pewnego szlachcica prowadzi Krzyczącego w Ciemności na trop adepta czarnej magii, który zboczył zdecydowanie
zbyt blisko granicy szaleństwa.”
Zdanie rozkraczyło się za sprawą fikuśnego „entera”.
A sama idea wskrzeszenia czasopisma, które swego czasu cieszyło się i poczytnością, i poważaniem, bardzo dobra. Ciekawe czy uda się utrzymać choćby szczątkową regularność.
pozeracz
Dzięki za czujność! Te entery są problematyczne, gdy przekleja się tekst z Notatnika. Taki bowiem ze mnie człek, że szkice w Notatniku sobie zawsze piszę.
Ciekaw jestem, czy aktualna sprzedaż dla twórców powodem jest to radości czy strapienia.
Tomek
Bardzo mi miło, że mój tekst był tak „smutno” widziany. Ja tak chyba już lubię najbardziej, że jest melancholijnie i „płasko” emocjonalnie. Tak, tak to miało wyglądać.
pozeracz
Ma to swój urok, specyficzny, ale mimo wszystko urok. Choć domyślam się, że odczytania bywają różne.
Agnes
Dopiero zaczynam to czytać, więc właściwie nie powinnam się wypowiadać, ale nie wiem, kiedy skończę, więc może skomentuję teraz, bo potem to zapomnę. Ruszyłam ledwo kilka tekstów zresztą… 😉
Obydwa opowiadania Pawła Ciećwierza przeczytałam. Raz i więcej nie wrócę, zdążyłam się już zorientować, że są zupełnie nie dla mnie.
Za to Zmrocza Agnieszki Hałas coraz bardziej zaczynają mi się podobać. Jak wino!
Felietony są… ciekawe. Bardzo różnorodne. Kompletnie przezroczysty tekst Grzędowicza mocno kontrastuje z butą Sokołowskiego. Mocno emocjonalne słowa Rafała Cichowskiego trafiły do mnie, a to ze względu, że obserwuję grupę, o której tam pisze i wiem, że działają tam mechanizmy zabójcze dla autorów, takie zadziobywanie, owczy pęd itp.
Czytając zaś tekst Magdaleny Białek coraz szerzej otwierałam oczy i zastanawiałam się, po jaki jeszcze tekst, jaki film, jaki obraz, jaki motyw sięgnie i go przedstawi jako odniesienie do „Teatru węży”.
Na razie tyle. Komiksów nie mam. Ale na Kindlu nie miałoby to sensu, czy jest jakiś czytnik (nie tablet), który dobrze obsłuży kolorowe komiksy?
pozeracz
Jeśli chodzi o czytniki, to nie mam pojęcia. Czemu Ciećwierz nie dla Ciebie? Tekst Cichowskiego rzeczywiście bardzo osobisty i emocjonalny, ale według mnie przez to bardziej nadający się na własnego Facebooka, a nie do pisma. Tak jak napisałem w tekście: nie wiem, czemu on ma się przysłużyć poza wylaniem własnych żali.
Beatrycze
A moglibyście coś więcej o tym artykule napisać? Bo raczej czasopisma sobie nie kupię, przynajmniej dopóki nie będzie sensownej dystrybucji wersji papierowej – a zaciekawiliście mnie. Pozdrawiam!
Beatrycze
Znaczy nie chodzi mi o szczegóły personalne, tylko o jakich niekorzystnych zjawiskach pisze autor – czy dobrze zgaduję, że o trudnościach „przebicia się do druku”? O co chodzi w „niestabilności fandomu” – o różnorodnym odbiorze ze strony czytelników, autorów recenzji, czy kolegów po piórze?
Agnes
Ciećwierz nie jest dla mnie, bo, ojej, no nie wiem, inna wrażliwość, inne fale… Ja zupełnie nie czuję tego, co on pisze, jakby z innej bajki był! Albo ja.
Zaś Cichowski (poza tym, że mu się ulało, oczywiście) przestawił sprawę vanitowców, którzy z okazji któregoś tam Zajdla zostali zmieszani z błotem za to tylko, że książkę wydali na własny koszt. Wiem, że większość takich książek to rzeczywiście dno i muł, ale wyrokować o tym przed przeczytaniem albo zamiast przeczytania jest, oględnie mówiąc, niezbyt uczciwe.
Żeby nie było: sama, pisząc większość, opieram się na własnych doświadczeniach.
Afera ta (tu już piszę bardziej do Beatrycze) odbiła się na tyle szerokim echem w fandomie, że z tego fandomu wykipiała i rozlazła się po internetach.
Beatrycze
A, tak, coś kojarzę – z otchłani pamięci wypływa mi sprawa, że gdzieś postulowano, żeby nie było możliwości nominowania do Zajdla książek wydanych w ten sposób. Cała sprawa wydała mi się dosyć głupia. Inicjatorzy pomysłu się zdaje bronili, że należy zniechcęcać twórców do vanity. Ale mnie to wyglądało tak, jakby się bali, że grupa krewnych i znajomych autora może na niego głosować na tyle, by „przepchnąć” go dalej. Tyle, że to – według mnie byłoby przyznanie się do tego, że jest tak źle z liczbą osób głosujących na Zajdle, że grupka kolegów i powinowatych autora, byłaby w stanie zapewnić mu powodzenie. Zresztą, kilka lat temu przeczytałam sobie ściągnięty z sieci zbiorek opowiadań nominowanych do Zajdla i powiem, że poziom oględnie nie powalał.
pozeracz
Jeśli to miał być cios wymierzony w niektórych vanity wydawców żerujących na naiwności klientów, to według mnie zabrali się do tego od d… strony. Jakoś nie wydaje mi się, że kogoś, kto ma zamiar wydać dość pokaźną sumę pieniędzy na książkę, którą zapewne odrzuciło iluś tam wydawców, przejmie się perspektywą braku potencjalnej nominacji do Zajdla. Może i było w tym nieco strachu, ale dla mnie to bardziej hamletyzowanie pod fandomową publiczkę.
Daria
Mam takie pytanie, gdzie można zdobyć egzemplarz tego Fenixa ? Nigdzie nie mogę znaleźć konkretnej informacji 🙁
pozeracz
Na stronie Fenixa można wszystko znaleźć – można albo kupić wersję papierową bezpośrednio od nich, albo tańszego ebooka w jednym z dwóch sklepów.