"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Morderstwo w kosmicznym ekspresie, czyli „Fugitive Telemetry” Marthy Wells

Recenzję Efektu sieciowego zakończyłem takim oto zdaniem: „Tym bardziej nie rozumiem, czemu nikt nad Wisłę tych książek jeszcze nie ściągnął”. Minęło roku półtora i moje stwierdzenie zostało – ku miej ogromnej uciesze – unieważnione. Wydawnictwo MAG w lipcu wydało w jednym wolumenie dwie pierwsze części przygód Mordbota, a mi nie pozostało nic innego, jak sięgnąć po część kolejną, Fugitive Telemetry, i spróbować Was zachęcić do zapoznania się z tym prześwietnym cyklem.

fugutive telemetry mordbot wells

Odkrycie ciała przez konstrukt zwany Mordbotem to wydarzenie, które w innych okolicznościach doprowadziłoby do wielkiej obławy na rzeczonego robota. Jednak na Preservation Station prowadzi to do dochodzenia. Niezbyt chętny główny bohater będzie musiał (a może nawet i chciał?) pomóc ustalić nie tylko, zabił, ale też kogo i dlaczego. Stać się może nawet rzecz nieprawdopodobna: będzie z własnej woli rozmawiał z ludźmi!

O ile poprzednie części przygód Mordbota fabularnie były w miarę standardowymi wariacjami na temat tropów znanych z science fiction, to Fugitive Telemetry to w zasadzie nowela detektywistyczna w sztafażu fantastyczno-naukowym. Co prawda zamknięty jest dość duży (cała stacja kosmiczna), a część akcji ma miejsce na statkach kosmicznych (ale zadokowanych), ale to tylko dekoracje, ozdobniki. Cała reszta przebiega jednak pod dochodzeniowe dyktando – od zgonu, przez fałszywe tropy aż po satysfakcjonujące zakończenie. Warto też zaznaczyć, że niby robot powinien mieć ogromną przewagę nad śledczym z krwi i kości, ale Wells stawia przed nim trudności, które negują tę wyższość.

Czymże jednak byłaby powieść detektywistyczna bez wyrazistego detektywa? Co prawda Mordbot zdecydowanie nie należy do postaci konwencjonalnie charyzmatyczny (w końcu od większości ludzi woli stronić), lecz i tak jego niekonwencjonalny urok stanowi przecież o atrakcyjności (i sukcesie) serii. Tym razem jest to tym bardziej prawdziwe, gdyż organizmy żywe darzone przez protagonistę (niemal) przyjaźnią pojawiają się jedynie chwilowo i pomocniczo. Trudno stwierdzić, czy jest to zamysł wstępny czy może konsekwencja powrotu do formatu noweli, ale Fugitive Telemetry to teatr jednego aktora. A że rzeczony solista jest złośliwie uroczym, zwięźle zgryźliwym i ujmująco charakterną nieosobą zmagającą się ze swoją osobowością.

Teatr jednego aktora oznacza też, że cała reszta schodzi na plan dalszy, z antagonistami włącznie. W przypadku poprzedniej części, czyli pełnowymiarowej powieści, brak wyrazistego złodupca był mocno odczuwalny. Jednak tym razem czytelnicy dostają do rąk nowelę i do tego detektywistyczną, więc nie tylko nie ma dość czasu, aby ten niedobór odczuć, to jeszcze ważniejsze od przeciwnika jest samo dochodzenie. Te zaś nie tylko daje Mordbotowi okazję do popisu, ale też zostaje wykorzystane przez Wells do dorzucenia kilku cegiełek światotwórczych. I tak bez ścian ekspozycji, kawałek po kawałku pisarka zbudowała ciekawy, korporacyjnie zdominowany świat, z którym mierzyć musi się zdecydowanie antykorporacyjny protagonista.

martha wells nebula foto

© Igor Kraguljac

Na początku było mi nieco szkoda, że Fugitive Telemetry okazało się powrotem do krótszej formy, ale szybko dąsy mi przeszły i dane mi było cieszyć się solidną opowieścią detektywistyczną z Mordbotem w roli głównej. Jest wciągająca intryga, solidne tempo i kilka scen akcji, z których znany jest ten uroczy (nie do końca) cynik.

The point was to retrieve the clients alive and fuck everything else.

Poprzedni

Literatura niewyczerpana, czyli „Opowiadać dalej” Johna Bartha

Następne

Historia i zmiana na cztery wróżona, czyli „Skrzydlate opowieści” Sofii Somatar

6 komentarzy

  1. Będzie czytane, ale wszystko w swoim czasie 😉 I jak widać, warto narzekać – przyjemnie jest potem te swoje ględzenia unieważniać.

    • pozeracz

      Zdecydowanie. Nie łudzę się co prawda, że to moje ględzenie coś zmieniło w planach wydawniczych, ale i zadowolony jestem.

  2. Więcej wiary w czytelniczą sprawczość!

    • pozeracz

      Problem w tym, że kończą mi się książki, które czytałem, a na rynku naszym nie wyszły. Muszę poszukać kilku następnych, żeby mógł (oby sprawczo) marudzić, że ich jeszcze nie ma 😀

  3. Hehe, to raz jeszcze subtelnie podsunę kierunek japoński. Kenzaburō Ōe ma stanowczo zbyt wiele książek, które można czytać po angielsku, a które nie doczekały się polskich przekładów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén