"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Historia i zmiana na cztery wróżona, czyli „Skrzydlate opowieści” Sofii Somatar

Jeśli ktoś szukałby serii wydawniczej, która pokazuje jak różnorodna potrafi być fantastyka, to Uczta Wyobraźni nadaje się do tego idealnie. Nie żeby w Polsce w ogóle ukazywało się zbyt wiele takich serii, ale to już insza inszość… Wracając zaś do sedna, napotkać tu można naukowo nasycone Ślepowidzenie, futurystycznie pokręcone TV Ciał0, grozą trącącą Tonącą dziewczynę, ale i poetyckie opowieści Sofii Somatar. Swego czasu dałem się oczarować Cudzoziemcowi w Olondrii, więc nic dziwnego, że nadeszła i pora na Skrzydlate opowieści.

skrzydlate opowieści

Historia bywa czasem siłą okrutną, niepowstrzymanym wehikułem zmian. Gdy w królestwie wybucha krwawa rebelia zrodzona na długo cierpianych krzywdach sprawia, cztery bardzo różne kobiety będą musiały zmierzyć się z dziejowymi potęgami. Los umieścił je po różnych stronach konfliktu, lecz od każdej z nich wymagana będzie nie lada siła charakteru i poświęcenie. Lecz nawet to może nie wystarczyć, by dołączyć do tych historię zmieniających, większość bowiem zostaje zwyczajnie zapomnianych. A wszystko to pośród osobistych dramatów, rodzinnych sekretów i oddania.

Na początek właściwej części recenzji wyjawiony zostanie pewien niezbyt zaskakujący tajnik recenzenckiego rzemiosła: teksty dużo łatwiej się pisze, gdy ma się odpowiedni powieściowy punkt odniesienia. Jedną z ważniejszych kwestii, które poruszałem w recenzji Cudzoziemca w Olondrii była drugorzędna rola fabuły, która to służyła głównie za siłę napędową transformacji głównego bohatera. Skrzydlate opowieści są pod tym względem różna i podobna: historia (czy wręcz Historia) odgrywa tu dużo ważniejszą rolę i jest mocno spleciona z żywotami bohaterek, ale też po części potraktowana zostaje instrumentalnie. Splot losów rzeczonej czwórki zachodzi właśnie za sprawą wspomnianego wcześniej powstania, w którym to niektóre z nich odgrywają role kluczowe. Jednak – zależnie od perspektywy i klucza interpretacyjnego – spierać się można, że to zachodzące w kobietach zmiany ważniejszym wątkiem są.

samatar okładka

Oby też do nas trafiło…

Historyczny klucz interpretacyjny daje czytelnikowi szerokie pole do popisu, ale też sprawia pewne problemy. Argumentować bowiem można, że w czterech (pod)opowieściach Samatar starała się umieścić aż nazbyt wiele. Jest tu religia (czy wręcz teologia), władza, historyczna nieuchronność, rola wychowania i wiele innych mniej lub bardziej zaakcentowanych wątków, które w dodatku otoczone są gęstą siecią informacyjną oraz licznymi retrospektywami. Wspomnienia te są konstytutywne dla kreacji postaci, ale jednocześnie kluczowe wydarzenia „współczesne” bywają zamknięte w kilku zdaniach lub między słowami. Innymi słowy: momentami odnieść można wrażenie, że Skrzydlate opowieści są nazbyt rozczłonkowane (albo i niezdecydowane), ale nie pod względem perspektyw.

Jedną z mocniejszych stron pierwszej powieści olondryjskiej był język, przełożony świetnie przez Michała Jakuszewskiego. Skrzydlate opowieści także wyróżniają się pięknym stylem, który uwidacznia się zwłaszcza w opisach oraz wspomnianych reminiscencjach. Samatar ma talent do ewokowania za pomocą słów nastroju tak postaci, jak i danego miejsca. Znów też nie brak refleksji związanych ze sztuką, twórczością literacką, które połechcą czytelnicze gusta. Tym razem jednak są one zdecydowanie po drugoplanowej stronie marginesu.

sofia samatar skrzydlate historie

Skrzydlate opowieści to jedna z powieści paradoksalnych dla Pożeracza – takich, w których nie brak słabości, ale jednocześnie zachwycających za sprawą do gustów dopasowania. Wiele osób rozczaruje się rozczłonkowaniem perspektyw i fabularnymi ogólnikami, a innych zawieść może wątkowe przebodźcowanie. Mnie jednak wszystko to, w połączeniu z pięknym przekładem Michała Jakuszewskiego złożyło się w poruszającą opowieść o nieuchronności Historii i bezsilności nawet silnych charakterów wobec niej.


Skrzydlate opowieści zatrzepotały też tam:

Cie­nie drzew prze­su­wały się po nas, jak­by­śmy mijali kraty, a same drzewa two­rzyły łuki nad drogą bądź nik­nęły w głę­bo­kich, ciem­no­nie­bie­skich kory­ta­rzach nocy niczym war­tow­nicy. Koń­skie kopyta wzbi­jały w górę śnieżny pył, a pojazd pod­ska­ki­wał na dro­dze. W wozie jadą­cym za nami męż­czyźni śpie­wali, a mała, czer­wona lampa koły­sała się w mroku.

Poprzedni

Morderstwo w kosmicznym ekspresie, czyli „Fugitive Telemetry” Marthy Wells

Następne

Chile to ponury żart, czyli „Strefa mroku” Nony Fernández

4 komentarze

  1. O, widzę, że kroczymy podobnymi ścieżkami, bo ja jestem świeżo po lekturze starszej pozycji wydanej w ramach Uczty Wyobraźni. Miałem mianowicie przyjemność zanurkować w „Rzece bogów” Iana McDonalda, która okazała się b. ciekawym doświadczeniem.

    A jako, że także czytałem „Cudzoziemca w Olondrii”, to i po „Skrzydlate opowieści” najpewniej kiedyś sięgnę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén