Ludzi mózg to organ niesamowity pod wieloma względami. Jedną z jego wspaniałych… i do ludzkiego przetrwania przydatnych umiejętności jest rozpoznawanie wzorców i jednocześnie odstępstw od nich. Co było dla mnie nieco zaskakujące, ponoć sztuczna inteligencja ma tu niemało do nadrobienia. Po co w ogóle to piszę? Otóż cały ten nieco dziwny wstęp ma służyć tylko temu, że oto natknąłem się na drugi przypadek trzeciego tomu wieloczęściowej serii nowelek, który nie do końca do gustu mi przypadł… ale tylko z początku. Poniżej postaram się odstąpić do trajkotania i pokazać, jak to z Into the Riverlands było.
Tag: tor.com Strona 1 z 2
Wstęp to będzie z gatunku tych truizmami przesyconych. Zacznie się jednak mocno na opak, gdyż od stwierdzenia zazwyczaj zarezerwowanego dla akapitu ostatniego lub wynikającego z lektury wpisu całości. Oto i ono: Pod cukrowym niebem to wpadka w jak dotąd świetnym cyklu. Banalne stwierdzenie dotyczy natomiast tego, że ze względu na ludzką naturę, czytelniczą różnorodność i trud sztuki pisania samego w sobie niezwykle trudno jest stworzyć długą serię w całości wszystkich zadowalającą.
Zacznę jednym ze swych ulubionych blogowych truizmów: łaska czytelnicza na pstrym rumaku bryka. Nnedi Okorafor śledzę od dawno, bardzo spodobało mi się Binti, ale aż pięć lat zajęło mi zabranie się za kolejną jej książkę. Remote Control wylądowało na czytniku i okazało się być lekturą nie tylko klimatyczną, afrocentryczną, ale i wciągającą. Po szczegóły zapraszam poniżej.
Kończąc recenzję Gideon z Dziewiątego obiecałem, że Harrow z Dziewiątego tu na pewno zagości, ale nie spodziewałem się, że będę mógł użyć oficjalnego polskiego tłumaczenia tytułu. innymi słowy: półtora roku później mam nie tylko okazję spełnić swą zapowiedź, ale i spróbować zachęcić Was do sięgnięcia po ten cykl, by nie dopadła go klątwa wydawniczego porzucenia. Tak w zasadzie powinienem więc zrobić rzecz niezbyt rozsądną z punktu widzenia bloga: przekierować Was do recenzji tomu pierwszego, a dopiero potem poprosić o powrót tutaj. Cóż… Decyzja należy do Was. Ja tu tylko piszę.
Nieco ponad rok temu przyznałem się do nikłej odporności na praktyki marketingowe wydawnictw. A mówiąc prosto: jak dają za darmo, to biorę i się cieszę. W dodatku cykle mimo wszystko lubię czytać w kolejności, więc gdy bezpłatnie pobrałem When the Tiger Came Down the Mountain, to zakupiłem też The Empress of Salt and Fortune. Na szczęście ma naiwność tym razem się opłaciła: pierwsza część do gustu mi przypadła i z przyjemnością sięgałem część drugą.