Lektura pierwszego tomu opowiadań Harlana Ellisona pozostawiła mnie z uczuciami mieszanymi. Nieco myląco przez polskiego wydawcę nazywany zbiór (w oryginale tytuł adekwatnie brzmi The Essential Ellison) zawierał teksty na różnym poziomie, ale przede wszystkim dawał ciekawy obraz samego autora oraz sporo materiału do przemyśleń. Drugi tom To, co najlepsze zapowiadał się znacznie lepiej, więc pora sprawdzić te przewidywania.
Wstępów fabularnych tym razem czynić nie ma w zasadzie z czego, ale ku formalności przekażę kilka faktów dotyczących zawartości. Przedmów w tomie drugim ze względów oczywistych nie ma, a składa się niego siedem podsekcji. Przydział dokonany został według szeroko ujętych tematów (np. dzieciństwo) lub kategorii (np. klasyki) i znów nie wszystkie z tekstów to proza. Mogę też z ukontentowaniem zameldować, że w tej połowie napotkałem w zasadzie tylko jedną wpadkę tłumaczeniowa (bezpośrednio przetłumaczony idiom „tie someone into knots”), więc poprawa jest znacząca. No i przyznać trzeba, że oba tomy świetnie prezentują się obok siebie za sprawą kontrastu kolorystycznego.
Głównym kąskiem jest tutaj zdecydowanie rozdział XIV zatytułowany Klasyki, ale o nich będzie na koniec. Na początku warto kilka(dziesiąt) słów poświęcić rozdziałom pozostałym. Noce i dnie w starym dobrym Świrowood to jakościowy paradoks na początek zbioru. Odrodzenie Panny Stópki na Koturnie stanowi bowiem bardzo mocne otwarcie najsłabszej chyba części, która to poświęcona jest przeróżnym hollywoodzkim wątkom i zakątkom. We wspomnianym tekście dobitnie, ale i z wyczuciem pokazane zostały niektóre mechanizmy rządzące fabryką snów. Narratorem tego mieszczącego się gdzieś między nowelą a opowiadaniem tekstu jest Fred Handy, który służy za rzecznika pewnego studia filmowego. Jednak główną bohaterką jest tu w zasadzie Valerie Lone, aktorka dawnej sławy, które zostaje wyciągnięta z podrzędnej jadłodajni zwiedziona kaprysem producenta. Handy próbuje uchronić kobietę przez nadchodzącą katastrofą, ale jej wrażliwość i niedostosowanie do tamtych czasów stanowią niezwykle łakomy kąsek dla krwiożerczego, dusze pożerającego stwora, jakim jest Hollywood. Pozostałe opowiadania z tej kategorii mają swoje braki, ale złe nie są – nie zostawiają jednak trwałego śladu w pamięci. Nie do końca udanie wypada też część Petardy i pętle, w której efekt końcowy psuje nadmiar dydaktyzmu lub psychodelii.
Pierwsze To, co najlepsze zawierało opowiadania Ellisona z czasów młodzieńczych bardzo i bardzo było tę młodzieńczość w nich czuć. Teraz nastąpiło ciekawe odwrócenie: jednymi z najlepszych tekstów są te poświęcone dzieciństwu i zebrane w części Cienie przeszłości. W tym pudełku – niespodzianka to niemal uroczo sentymentalne opowiadanie przywołujące dziecięcą radość powiązaną z losowym kolekcjonowaniem (ach, wafelki Koukou Roukou i Tazo Star Wars w paczkach z chipsami), ale też strach związany z pierwszymi występkami. Reszta opowiadań wraca do tych czasów, ale uderza już w dużo poważniejsze tony. Jedno życie, wczesną bieda urządzone to oryginalna (i zaadaptowana na odcinek Strefy mroku) wariacja na temat podróży w czasie i paradoksu predestynacji. Główny bohater, zgorzkniały i życiem rozczarowany mężczyzna w średnim wieku, wraca do swego rodzinnego domu, a przypadkiem przenosi się do swego dzieciństwa i próbuje uchronić młodego siebie przed tym, co uczyniło go aspołecznym arogantem. Jeffty ma pięć lat to zaś smutne, przewrotne przepracowanie motywu wiecznej młodości. Jednak najlepiej wypada Ostatni sztik, czyli historia powrotu komika do swojego rodzinnego miasta, w którym to ma zostać odznaczony. Dialog wewnętrzny protagonisty obnaża hipokryzję mieszkańców, których antysemityzm i okrucieństwo zrobiły z niego prześmiewcę patroszącego amerykańskie przywary i nie znającego żadnych świętości. Jednocześnie drugi głos podkopuje narrację pierwszego i pokazuje, co kryje się pod sceniczną maską. Co prawda biograficzne odczytywanie literatury to grząski grunt, ale po powracających motywach zaryzykować można stwierdzenie, że w tej części spotkać można dużo osobistego Ellisona.
Część Kontrakty na duszę to solidny apéritif przed daniem głównym, choć kategoria jest tak ogólna, że można by w nią wpasować co tylko się zechce. Nie zmienia to jednak faktu, że opowiadania te prezentują wysoki poziom, choć Ani twoja Jenny, ani moja zdaje się być nieco za długa. W pewnym momencie ważny, feministyczny przekaz gubi się w rozwleczeniu fabuły. Zwięzłość wyszła za to na korzyść tekstowi Daniel White dla dobra większości, w którym to kwestie kary i winy rozpatrywane są z ciekawej strony. Nie da się jednak ukryć, że piece de résistance To, co najlepsze jest siedem tekstów zawartych w rozdziale XIV, Klasyki. Tak w zasadzie każdemu z opowiadań można by poświęcić osobny wpis – bogactwo motywów, różnorodność gatunkowa, i kunszt rzemiosła oszałamiają. Od wyraziście do imentu zakończonego, post-apokaliptycznego Chłopca i jego psa, przez przewrotnie dystopicznego „Kajaj się, Arlekinie!” – powiedział Tiktak aż po sentymentalnie przekonującego Paladyna ostatniej godziny. Ellison ukazuje się tu jako mistrz fabuły i wyrazistego zakończenia. Potrafi pisać lekko i z humorem, potrafi przywoływać ciężkie chmury beznadziei, ale przede wszystkim zagląda pod ludzką podszewkę i wciąga tam czytelnika, skutecznie wyciągając z niego emocje. Ze wszystkich tych perełek nieco słabiej wypada Ptak śmierci, który gubi siłę wyrazu przez swą mozaikowość. Wydawać się może, że tekst ten zyskałby albo na rozwinięciu do powieści albo też redukcji złożoności. Poza tym naprawdę trudno wybrać to jedno, najlepsze, co przy tak wysokim poziomie świadczy samo za siebie. Jest to zresztą też przyczyną tego, że dwie ostatnie części sprawiają wrażenie niezachwycających. Są one ciekawe i wartościowe, ale niekoniecznie pod względem czysto literackim. Przetwarzanie ukazuje warsztat pisarski Ellisona niejako od środka, zaś Mroczne wyzwolenie skupia się na osobistych przekonaniach autora i postępowaniu zgodnie z nimi.
To, co najlepsze. Tom 2 to zbiór z bardzo małą liczbą słabych punktów. Wrażenie robi zwłaszcza różnorodność gatunkowa i tematyczna, a przewrotne często zakończenia zostają z czytelnikiem na długo. Zdaję sobie sprawę, że poczyniłem afront siódemce klasycznych opowiadań zdawkowym ich potraktowaniem, ale zrobiłem to z premedytacją. By oddać im pełną sprawiedliwość potrzebowałbym jeszcze kilku wpisów, więc wolałem postawić na zwięzłość i zaprosić do dyskusji w komentarzach te osoby, które lekturę mają już za sobą lub opowiadania Ellisona już znają.
Podziękowania dla wydawnictwa Prószyński i S-ka za egzemplarz!
O książce przeczytacie też tu:
To było małe ognisko, o wiele za małe na to, żeby jakaś gitpaka wypatrzyła je z obrzeży miasta. Bez dymu. A kiedy Blood zjadł swoją działkę przeniosłem go do przewodu wentylacyjnego.
[Chłopiec i jego pies]
M. S.
Pierwszy tom już za mną, drugi stoi na półce i czeka. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku uda mi się zajrzeć przynajmniej do tych „Klasyków”.
To, co mnie urzeka u Ellisona to precyzja w panowaniu nad słowem i miejscami genialne wprowadzenia do tekstów. Takim przykładem może być „Książę Myszkin, bez dodatków”, gdzie pierwszy akapit, będący jednocześnie pierwszym zdaniem, mieści w sobie z jednej strony przyrządzanie hot dogów, ze znajomością Dostojewskiego. Mistrzostwo.
pozeracz
No i widzisz… Właśnie pokazałeś problem z pisaniem o tak obszernych zbiorach. „Idiota” to jedna z moich ukochanych powieści, więc aż dziwne, że w ogóle o nim nie wspomniałem. Może pora zacząć robić jakieś ustrukturyzowane notatki w trakcie lektury…
5000lib
Dzięki za recenzję, chciałam przeczytać, ale na szczęście przeczytałam Twoją recenzję.
pozeracz
Zaraz, zaraz… Czy dobrze rozumiem, że poczułaś się zniechęcona?