We wstępach do wpisów na tym blogu z pewną regularnością powracają konkretne kwestie – dwie z nich to literackie nagrody (głównie fantastyczne) oraz porzucanie serii przez wydawców. Zabójcza sprawiedliwość to książka, która pozwala poruszyć tematy oba. Osiągnęła ona bowiem sukces niesamowity, gdyż w rekordowym stylu zdobyła wszystkie najważniejsze nagrody zagraniczne, lecz zredukowany do erotycznych producyjniaków imprint Muzy, Akurat, wydał tylko dwa pierwsze tomy. Ja zaś byłem tak przekonany, że przeczytam w końcu w oryginale, że o tej przedziwnej decyzji dowiedziałem się dopiero wpis ten pisząc. Dość jednak mych wynurzeń – pora na konkrety.

zabójcza sprawiedliwość

Na odległej, skutej lodem planecie żołnierz znany jako Breq zbliża się do zakończenia swojej misji. Breq jest zarówno kimś więcej, niż się wydaje, jak i kimś mniej. Lata temu była Sprawiedliwością Toren – kolosalnym statkiem kosmicznym i zarazem sztuczną inteligencją kontrolującą tysiące żołnierzy w służbie galaktycznego imperium Radch, w którym władzę absolutną sprawuje Anaander Mianaai. Akt zdrady pozbawia ją tego wszystkiego, pozostawiając tylko jedno kruche, ludzkie ciało. Ale to może wystarczyć, by zemścić się na odpowiedzialnych za jej los.

Zabójcza sprawiedliwość to książka, która pod kątem fabularnym łączy w sobie elementy intrygujące, ale i irytujące. Do tych pierwszych należy głównie wielość postaciowa na dwa sposoby ukazana. Z jednej strony jest redukcja perspektyw, które doświadczyła protagonistka. Swego czasu dysponowała nie tylko potężnym statkiem kosmicznym, ale i licznymi podporządkowanymi ludzkimi jednostkami, lecz zredukowana została do jednego ciała, jednego punktu postrzegania. Natomiast imperator Anaander Mianaai dysponuje mnogością ciał, lecz okazuje się, że ich niezależność prowadzi do rozłamu, spisku i konfliktu. Potencjał fabularny tu krył się spory, ale imperialne namnożenie odłożone zostaje na tomy następne, a redukcja Breq prowadzi jedynie do schematycznego wątku (a w pewnym momencie okazuje się, że i bezsensownego ) poszukiwania zemsty, a w zasadzie to tajemniczej superbroni zdolnej zemstę tę umożliwić.

ann leckie illustration cover

Zmarnowany potencjał teoretycznie ciekawych pomysłów odnaleźć można także w domenie świato(s)twórczej. Chodzi tu głównie o metody podboju stosowane przez imperium Radch, które to część wrogich nacji anihiluje, lecz i od tych oszczędzonych pobiera okrutny trybut. Część mieszkańców jest bowiem przejmowana przez imperialne sztuczne inteligencje i zmieniana zombie/marionetki zasilające armię. Nie ma tu jednak żadnych konfliktów/reliktów przejmowanej osobowości (bardzo ciekawe, ale w skali jednostkowej pokazał to Gambit lisa, nie ma też bardziej dobitnego czy też zniuansowanego ukazania okrucieństwa takiej praktyki kolonizacyjnej. Co prawda retrospekcje Breq skupiają się na jednej z takich niedawno przejętych planet, ale nawet i wtedy tambylcy zostają fabularnie wykorzystani pretekstowo. Innymi słowy – elementów ciekawych nie brakuje, ale mogły zostać one dużo lepiej wykorzystane.

Znacznie lepiej Zabójcza sprawiedliwość wypada pod kątem światotwórczych drobiazgów oraz postaci. Leckie kreatywnie i dbałością podeszła do kreacji kultur, religii, pieśni czy też ubrań – wszystko to wypada przekonująco i wzbogaca opowieść. Aż trochę szkoda, że samo imperium Radch poznawane jest jedynie zdalnie (choć pewnie zmieni się to w tomach kolejnych). Jeśli zaś chodzi o postaci, to chodzi głównie o samą Breq. Głównie chodzi tu o ukazanie różnicy pomiędzy bezosobową wersją sztuczno-inteligentną ze statku a jednostkową wersją „współczesną”, która przejawia zdecydowanie więcej emocji. Są też pewne podrzucone przez autorkę okruszki, które pozwalają domyślać się, że pewne zachowania/cechy niepasujące do w teorii impersonalnego bytu to nie błąd w sztuce pisarskiej, a element szerszego planu.

ann leckie

Zabójcza sprawiedliwość to powieść łatwa w ocenie, jeśli pozbawić ją nagrodowego kontekstu. Jest to wciągająca opowieść z ciekawą główną bohaterką i zbiorem ciekawych drobiazgów światotwórczych, która jednak miała potencjał, by być znacznie lepszą. Mnie czytało się z przyjemnością i na pewno (zwyczajowo za około rok) sięgnę po kolejną część, ale mimo tego nie do końca rozumiem, jakim cudem osiągnęła ona aż taki sukces czy też uznanie zagranicznych krytyków. Gdybym ciut bardziej naiwnym był, to bym napisał, że (sądząc po wydawniczym porzuceniu) polscy odbiorcy fantastyczni są bardziej wybredni.


Zabójcza sprawiedliwość bardziej krytycznie odbierana była tam:

Nie rozumiałam wielu rzeczy, a dziewiętnaście lat udawania istoty ludzkiej nie nauczyło mnie tyle, ile się spodziewałam.