Mógłbym zacząć niniejszy wpis od przedstawienia autora książki, ale mogę wygodnie skorzystać z własnej pracy i skierować Was do wywiadu z Bartkiem Biedrzyckim. Możecie sobie nawet, w ramach przygotowania do lektury, przypomnieć recenzję Kołysanki stop. Jednak na chwilę obecną kluczowe jest to, że w zeszłym roku Wydawnictwo IX wydało Zimne światło gwiazd, które to niedawno wpadło w me ręce, a teraz Wam przedstawione zostanie.
II wojna światowa nie zaczęła się atakiem na Polskę, lecz niemieckim wypadem na zachód i udanym atakiem na Wielką Brytanię. Gdy zaś przyszło do podboju kraju nad Wisłą, najniebezpieczniejszym wrogiem nazistów okazała się być aura i roztopy. Przedłużona walka dała Rosjanom czas i pretekst do zdrady, z której skwapliwie skorzystali. Polska i tak trafiła w objęcia bloku komunistycznego, ale zrobiła to (jako że w perzynę obrócona nie została) na zupełnie innych zasadach, z dużo większym prawem do samostanowienia. Jedną z konsekwencji takiego przestawienia historycznych torów było przystąpienie do programu kosmicznego. Otwarta w 1977 pod Poznaniem Szkoła Pilotów przy Centrum Kosmicznym Konstantego Ciołkowskiego sprawiła, że kwiat polskiej młodzieży zdobył szansę na pozaziemskie przodownictwo.
Zimne światło gwiazd to zbiór opowiadań, które pisane są językiem, który ma przywodzić na myśl prozę gatunkową czasów poprzedniego ustroju. We wszystkich tekstach (prócz pierwszego, które akcja ma miejsce w Peenemünde jeszcze w trakcie wojny) nie brak technologicznych szczegółów czy też zalatujących nie aż tak delikatnie propagandą dialogów i wstawek. Co ciekawe, za sprawą wspomnianego przestawienia historycznych torów, bohaterowie wygłaszają takie formułki szczerze i z przekonaniem. Puszcza natomiast do nas oko sam autor, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak brzmiałyby takie frazesy w rzeczywistym PRL-u. Bartek Biedrzycki jest bowiem wzorowo przygotowany do tworzenia historii alternatywnej: dysponuje rozległą wiedzą na temat podboju kosmosu i potrafi uczynić z niej mocną stronę swoich opowieści. Można by się lekko czepić zdawkowego wyjaśnienia, dlaczego II wojna światowa potoczyła się akurat tak, lecz z drugiej strony szczegółowe wyłożenie jej przebiegu nie pasowałoby tu zupełnie. Pasują natomiast podrzucane to tu, to tam smaczki i odwołania do dzieł science-fiction, jak na przykład 2001: Odyseja kosmiczna.
Jak zostało wspomniane, bogactwo detali stanowi tu tło, na pierwszym zaś planie jest kosmiczne przygoda. Bartek Biedrzycki oddał w wysoce przekonujący sposób to, z jakimi niebezpieczeństwami radzić musieli sobie pierwsi kosmonauci i kosmonautki. Warto przy okazji wtrącić, że w opowiadaniach z tego zbioru kobiety odgrywają też role pierwszoplanowe – zwłaszcza w drugiej ich połowie. Jednak, znów zgodnie z realiami epoki, wyjątek stanowi tu Związek Radziecki. Wracając zaś do sedna: realistyczne przedstawienie zaplecza technicznego wraz z jego zawodnością ma tu nie tylko wartości poznawcze, ale i potęgujące napięcie. Opowiadania zawarte w tym zbiorze są wariacją na temat odwiecznego motywu zmagania człowieka z otoczeniem, z niekoniecznie sprzyjającymi siłami natury. Nie brak tu napięcia, nie brak akcji, a i humoru czytelnik znajdzie pod dostatkiem – jedno z opowiadań to literacka wariacja na temat pewnej studenckiej legendy miejskiej czy też w zasadzie akademikowej.
Na tych wszystkich pochwałach kładzie się jednak cieniem pewna znacząca wada, choć niezawiniona przez autora. Zimne światło gwiazd, zwłaszcza na pierwszych stronach, razi przeróżnymi babolami – interpunkcyjnymi, językowymi czy też niespójnościami. Już na drugiej stronie otwierającego zbiór Raum Kuriosität w przypisie jest zgubiona spacja między wyrazami, na drugiej zaś miast niemieckiego „heil” użyte jest angielskie „hail” (mam nadzieję, że po tych wyszukiwaniach nie zainteresowały się mną żadne służby). Nieco dalej znany konstruktor, von Braun, przedstawia się imieniem „Wehrner”, zaś w trakcie późniejszego brudeszafta jest już „Wernherem”. O ile kwerenda mnie nie myli, obie wersje są poprawne, ale niezgodność kłuje w oczy. Im dalej w las, tym podobnych błędów jest mniej, ale nie znikają zupełnie. Te lapsusy nie dyskwalifikują książki literacko, lecz jako produkt staje się po części wybrakowana i dziwi mnie mocno, że żaden z napotkanych przeze mnie tekstów o książce nie wspomina o tym ni słowem. Szkoda zaś tym bardziej, że inne elementy stoją na wysokim poziomie – docenić warto zwłaszcza ilustracje i techniczne rysunki uzupełniające minirozdziały faktograficzne.
Zimne światło gwiazd to bardzo dobry zbiór, który umożliwia czytelnikom to, czego zgodnie z posłowiem życzy sobie sam autor: świetną zabawę podczas śledzenia niesamowitych przygód bohaterów. Odpowiednia mieszanka napięcia, emocji i humoru podparta wysoce solidną wiedzą Bartka Biedrzyckiego dają świetny efekt. Końcową ocenę psuje nadwyżka wpadek korektorskich, ale pozostaje liczyć, że w drugim wydaniu (którego autorowi życzę) zostało to poprawione, a w innych pozycjach Wydawnictwa IX jest pod tym kątem lepiej.
Ze egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję…
Zimne światło gwiazd rozbłysło też tu:
Chłopcy skaczący z drzewa do jeziora, zupełnie obojętni na to, że pod wodą sterczą pale zapadniętego pomostu. I nagle zdziwieni, przerażeni tym, że któryś skręcił kark!
Ambrose
Ta książka wpadła mi w oko, kiedy zobaczyłem ją w zapowiedziach Wydawnictwa IX – urzekła mnie przede wszystkim niezwykle klimatyczna okładka. Dobrze wiedzieć i że treść godna lektury.
pozeracz
Tak, godna zdecydowanie. Niedługo będę czytałam książkę Romualda Pawlaka z tego samego wydawnictwa i przekonam się tylko, czy wpadki korektorskie to wypadek przy pracy czy coś powracającego.