"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Ciemność zapada znowu, czyli „Pieśń bogini Kali” Dana Simmonsa

Biorąc pod uwagę, że uważam Hyperiona Dana Simmonsa za jedną z najlepszych książek, które dane mi było czytać, dziwić może tak rzadka obecność na łamach bloga niniejszego. Przez ponad pięć lat objawił się tylko poprzez Ilion. Co prawda na półce czeka niespodzianie mi sprezentowany omnibus hyperionowy, ale z nieuświadomionych powodów odsuwam jego lekturę. Na ratunek przybył jednak Vesper ze swoimi twardookładkowymi, starannie wydanymi wznowieniami, który zdecydował się przypomnieć Pieśń bogini Kali, czyli powieściowy debiut Amerykanina.

pieśń bogini kali simmons

M. Das, znany hinduski poeta, uczeń sławnego Rabindranatha Tagore, zaginął kilka lat wcześniej. Wszyscy byli przekonani, że zginął w trakcie powrotu z pogrzebu ojca. Jednak do pewnego amerykańskiego czasopisma zgłaszają się osoby twierdzące, że są w posiadaniu nowych dzieł Dasa i są z nim w kontakcie. Rewelacje ma sprawdzić Robert Luczak, wysłannik wspomnianego pisma. Jego podróż do Kalkuty będzie wiązała się jednak nie tylko z literackich dochodzeniem, ale też zetknięciem się z kultem Kali, bezwzględnej bogini czasu, stworzenia, zniszczenia i mocy.

Pieśń bogini Kali to powieść grozy, lecz z gatunku tych nieoczywistych, zasadzających się na niedopowiedzeniach. Ważna jest tu atmosfera dusznego, obcego miasta oraz po części oparte na niej powoli konstruowane poczucie zagrożenia. Główny bohater początkowo tylko podskórnie wyczuwa niebezpieczeństwo, rozsądnie reagując na niektóre absurdalne wydarzenia. Stopniowo dociera do niego, że w tle działają jakieś nieprzyjazne siły, ale nawet w momencie zetknięcia ze złem namacalnym ni protagonista, ni czytelnik nie mogą mieć stuprocentowej pewności, co czai się w niekoniecznie metaforycznym cieniu. Nie ma wątpliwości, że Dan Simmons wystawia Roberta Luczaka na działanie czegoś do szpiku złego, ale jego nadprzyrodzona natura pozostaje w sferze domysłu. A najbardziej dramatyczna, fizycznie niemal bolesna scena jest wręcz przyziemnie realistyczna.

dan simmons okładki

Jeszcze czekają na swą kolej

Z ciekawego posłowia autorstwa Piotra Goćka można dowiedzieć się, że Dan Simmons miał okazję podróżować po Indiach i miał okazję odwiedzić też Kalkutę. Da się to wyczuć niemal od pierwszego opisu i także za sprawą tej wiarygodności wspomniana w powyższym akapicie atmosfera jest najmocniejszą częścią powieści. Autor w przekonujący sposób oddaje nie tylko duszną, monsunową aurę miasta, ale też brud slumsów, surowość industrialnych pustostanów czy też grozą przepełnioną ciasnotę ciemnych tuneli. Spora w tym zasługa Janusza Ochaba i jego przekładu, bez którego opisy te nie byłyby tak wyborne. Uroku całości dodają ilustracje autorstwa Macieja Kamudy, a rzeczone posłowie zdecydowanie wartości całości dodaje. Ogólnie jakość wydania, jak to w przypadku wydawnictwa Vesper bywa, jest bardzo wysoka.

Muszę jednak już pierwszoosobowo przyznać, że mimo World Fantasty Award, pochwał od Stephena Kinga i laudacji Harlana Ellisona, Pieśń bogini Kali nie wzbudziła we mnie obezwładniającego zachwytu. Główną przyczyną są problemy konstrukcyjne – niemal całość pierwszej połowy powieści to rozbudowane przedłużenie wstępu, a po kluczowych wydarzeniach następuje nieco zbyt długi epilog w formie przedstawienia dalszych losów postaci. Owszem, zawarte w tej ostatniej części fakty i przemyślenia bywają ciekawe, ale koniec końców nieco osłabiają wydźwięk całości. Podobnie ze wstępem, dzięki niemu mocniej wsiąka się w miasto, ale pewne zagęszczenie wyszłoby in plus. Mówiąc zaś prosto i dosadnie: momentami (choć rzadkimi) bywa nudno. Niektórych zaś rozczarować mogą wspomniane wcześniej niedopowiedzenia (czytelnik finalnie nie może mieć pewności, czy Luczak obcował z krwiożerczą boginią, czy tylko z jej przestępczym kultem ), ale mnie akurat ta dwuznaczność się podobała. Co ciekawe, Dan Simmons nie zgadzał się z kategoryzowaniem swojego debiutu jako fantastyki i w powieści to właśnie te elementy czysto realistyczne stanowią o sile powieści.

Pieśń bogini Kali to udana, ciekawa powieść grozy. Świetnie oddana atmosfera Kalkuty i opis zetknięcia sią obcą kulturą w połączeniu z nieoczywistym poczuciem zagrożenia stanowiła o sile debiutu Amerykanina. Nieco przeszkadza zaburzająca dynamikę konstrukcja, ale koniec końców i tak lektura zapewnia solidną dawkę czytelniczej satysfakcji.


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję

vesper logo

Pieśń bogini Kali usłyszana została i tu:

Niektóre miejsca są tak złe, że nie powinny istnieć. Niektóre miasta są tak nikczemne, że nie da się ich znieść. Kalkuta jest takim właśnie miejscem. Przed Kalkutą śmiałbym się z takich słów. Przed Kalkutą nie wierzyłem w zło – z pewnością nie w zło jako siłę istniejącą odrębnie od ludzkich działań. Przed Kalkutą byłem głupcem.

Poprzedni

Rachując się ze sobą, czyli „Koniec dnia” Billa Clegga

Następne

Science (pół)fiction ze skazą, czyli „Zimne światło gwiazd” Bartka Biedrzyckiego

2 komentarze

  1. Czyli polecasz na początek znajomości z Simmonsem? Bo nazwisko tego jegomościa krąży na mojej literackiej orbicie od dłuższego czasu, ale jak na razie jeszcze nie spotkałem się z jego twórczością.

    • pozeracz

      Hmmm… Ja tam na początek i tak zawsze będę polecał „Hyperiona”, bo to po prostu jedna najlepszych powieści science-fiction w ogóle.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén