Ponad osiem lat temu, blisko bloga początków opublikowana została tu recenzja książki pewnego autora wtedy głośnego. Jeśli linkowany tekst przeczytacie (lub choć do ostatniego akapitu przeskoczycie), to przekonacie się, że mimo wielu zalet me odczucia mieszanymi były. Nie spodziewałem się jednak wtedy, że aż tyle lat mini nim po kolejną powieść Flanagana sięgnę. W dodatku Pragnienie trafiło w moje ręce drogą okazyjnie, drugoręczną.
Miesiąc: marzec 2024
We wstępach do wpisów wspominałem wielokrotnie o przeróżnych autorach czy też książkach, które od dawna za mną chodziły, ale z jakiegoś powodu – mimo chęci – ciągle były odkładane. Natomiast to Jeffa VanderMeera miałem stosunek dziwny, gdyż czytałem o nim sporo dobrego od dawna, mam słabość do dziwności w literaturze, ale jakoś nigdy nawet nie byłem bliski sięgnięcia po jego książkę. Trzeba było wyprzedaży i zakupu przyokazyjnego – tak właśnie w paszczę Pożeracza trafił Zrodzony.
Ludzi mózg to organ niesamowity pod wieloma względami. Jedną z jego wspaniałych… i do ludzkiego przetrwania przydatnych umiejętności jest rozpoznawanie wzorców i jednocześnie odstępstw od nich. Co było dla mnie nieco zaskakujące, ponoć sztuczna inteligencja ma tu niemało do nadrobienia. Po co w ogóle to piszę? Otóż cały ten nieco dziwny wstęp ma służyć tylko temu, że oto natknąłem się na drugi przypadek trzeciego tomu wieloczęściowej serii nowelek, który nie do końca do gustu mi przypadł… ale tylko z początku. Poniżej postaram się odstąpić do trajkotania i pokazać, jak to z Into the Riverlands było.
Są takie książki, które są czytelnikowi przeznaczone. Ile by się odwlekało, ile by się zapominało, i tak zawsze ktoś przypomni, ktoś poleci, znajdzie się na jakiejś liście albo po prostu natknie się w sklepie. Tak właśnie było ze mną i powieścią Czarne Anny Kańtoch. Nie dość, że to wysoce przeze mnie ceniona seria Kontrapunkty Powergraphu, to jeszcze z niepokojącą wręcz regularnością natykałem się na pozytywne opinie. Nadeszła więc pora zmierzyć się z tym dziełem.