Długo można by dyskutować o obecności autora w jego dziele, o krytyce biograficznej i tym podobnych, ale czasem transfer z życia do sztuki jest aż nazbyt oczywisty. Tak też poczyniła Alicja Janusz, która z zamiłowania jest lutniską, a główną bohaterką swych opowiadań uczyniła… lutnistkę. Na pierwszy rzut oka może to sprawiać niezbyt dobre wrażenie, ale tu oznacza głównie to, że autorka pisze o tym, na czym bardzo dobrze się zna. Zaś Ballady ze spalonego traktu to po prostu udany debiut.
Minstrel jest bóstwem opiekuńczym acz surowym, a jego dar dla wielu bywa zbyt dużym obciążeniem. Bardowie potrafią nie tylko wpływać na ludzi swą muzyką, ale też radzić sobie z przeróżnymi nadprzyrodzonymi (s)tworami. Dla dziewczynki z Zamościa bardowska nadwrażliwość i widzenie tego, co ukryte przed oczami zwykłych śmiertelników, oznaczało okrutne traktowanie ze strony rodziców i rówieśników. Szczęśliwe zrządzenie losu i dobrej woli sprawiło jednak, że dziewczynka trafiła pod skrzydła Mistrza z Wiednia i to na terminie u niego przyjęła imię Audrey. Teraz Audrey walczy o samodzielność, ale w jej staraniach przeszkadza los. Dla tego zakątka Europy nadchodzą dziwne czasy – upalne lato niesie ze sobą nie tylko suszę.
Ballady ze spalonego traktu to zbiór opowiadań na pewien sposób podobny do pierwszego tomu opowieści o pewnym kai-ra. Podobnie jak u Agnieszki Hałas, i tutaj akcja koncentruje się wokół jednej protagonistki, a fabuły poszczególnych tekstów składają się na dość spójną opowieść. Alicja Janusz postawiła na dwa główne, powiązane ze sobą wątki – osobowy i światotwórczy. Ten pierwszy to uproszczona wariacja na temat bildungsroman: czytelnik ma okazję obserwować stopniowe usamodzielnianie się Audrey, zwieńczone jej bardowską dojrzałością. Dodatkowo wplatane są też sceny z przeszłości głównej bohaterki, które pokazują początki jej drogi. Drugi elementem fabuły są zmiany zachodzące w świecie przedstawiony, a które wiążą się z podejrzanie gorącym latem. Wszystko to splata się płynnie, a w tle zaznaczonych zostaje jeszcze kilka ważnych wątków, które zapowiadają się bardzo obiecująco.
Alicja Janusz do światotwórstwa podeszła w sposób minimalistyczny, ale udany ze względu na zastosowanie zasady pokazywania miast mówienia. Czytelnik nie napotka tu rozbudowanych ekspozycji ni długich dialogów omawiających dane elementy świata przedstawionego. Informacje przemycane są w postaci krótkich wzmianek lub też jako elementy fabuły, na przykład poprzez kontakt z silnie obecnymi odłamami pogaństwa. Ballady ze spalonego traktu umiejscowione są bowiem w alternatywnej wersji Europy XVI wieku. Sama autorka przyznaje, że nie podchodzi purystycznie do historii i celowo zaznajamia bohaterów z pieśniami, które powstały później. Nie jest to może najszczęśliwszy zabieg, ale całość prezentuje się ciekawie. W tej wersji Europy nie tylko magia widoczna i poznana, ale też historia potoczyła się nieco inaczej. Wszystko wskazuje bowiem na to, że siła pogańskiej magii sprawiła, że nie doszło do chrystianizacji tego zakątka starego kontynentu, a lud zwraca się po pomoc co żerców, wołchwów i tym podobnych. Autorka korzysta umiejętnie nie tylko ze swej wiedzy historyczno-muzycznej, ale też sięga do różnych lokalnych bestiariuszy.
Nie obeszło się jednak bez pewnych braków. Najpoważniejszy zarzut dotyczy kreacji postaci pobocznych. Postaci Audrey poświęcona jest odpowiednia doza uwagi i miejsca, dzięki czemu postrzegana być może jako wiarygodna i złożona. Jednak im dalej od centrum, tym więcej bohaterów sztampowych. Uszczypliwy acz wyrozumiały mistrz, bezwzględny i pamiętliwy herszt bandy raubritterów, mag-sierota mylący wszystkie zaklęcia… Szkoda jednak tu zwłaszcza zagubienia potencjału – początkowo ciekawie zapowiada się Rove, którego niespodziewana przemiana nie zostaje w żaden sposób objaśniona, a miała spory potencjał fabularny i psychologiczny. Może Alicja Janusz planuje jeszcze wrócić do tego wątku, ale na razie odbiorca może czuć się rozczarowany. Nieco ponarzekać można też na nierówny poziom opowiadań, którym to czasem brak wyrazistego finału. Jest to jednak problem o tyle przewrotny, że obiecujący. Jest tak, gdyż nie ma tu tekstów po prostu słabych, a najwyżej nieco płaskie, a w dodatku napotkać można kilka naprawdę świetnych scen.
Ballady ze spalonego traktu to dobry debiut. Nie jest to zbiór pozbawiony wad, ale na pewno dobrze rokujący na przyszłość. Świat przedstawiony zawiera odpowiednią dawkę oryginalnych elementów, postać Audrey zapada w pamięć, podobnie jak i kilka ze scen. Niedostatki w zakresie kreowania postaci pobocznych oraz nierówny poziom tekstów to elementy do poprawy, ale są na pewno na tę poprawę szansę. Zwłaszcza, że z treści wynika, że autorka ma względem swej głównej bohaterki niecne plany.
A ja nie mogłam się bronić. Mogłam tylko spojrzeć w czarne paciorki oczu czających się w mroku istot, zrodzonych z własnego strachu. I wtedy zrozumiałam. To były moje demony.
Andrzej „Kruk” Appelt
No popatrz, a ja w „Fantazmatach” zwróciłem uwagę na opowiadanie „Na podobieństwo” z panną Audrey w roli głównej. Pomysł na świat niezły, wykonanie wcale dobre. Zaciekawiło mnie to wszystko.
„Młode wilczyce” polskiej fantastyki, w tym Alicja Janusz, mają zupełnie niezły potencjał. Co z tego wyniknie? Zobaczymy. Niestety nasz rynek fantastyki należałoby zaorać, wyrwać chwasty z korzeniami i w ogóle…
Niestety udane debiuty to rzadkość i wcale nie z tego powodu, że brakuje osób dobrze piszących, tylko dlatego, że brakuje dobrych wydawców, szczególnie jeśli chodzi o fantastykę. Nasze wydawnictwa przypominają kółka wzajemnej adoracji, tfu…
pozeracz
Po „Fantazmaty” na pewno sięgnę i przyznać muszę, że lubię takie okoliczności zbiegi.
A co do debiutów… Jak się patrzy z zewnątrz, to rzeczywiście można odnieść wrażenie, że nie ma komu pisać. Ale gdy się spojrzy na bogactwo tekstów w Nowej Fantastyce, w różnych miejscach w sieci (Radek Rak z opowiadaniem w Esensji) czy też na jeszcze niedawną sytuację Agnieszki Hałas, to ogląd zmienia się diametralnie.
Andrzej „Kruk” Appelt
Spójrz do antologii „Ostatni dzień pary 2”. Kilka bardzo dobrych opowiadań. Sytuacja podobna jak przy „Fantazmatach”. Obydwie e-antologie (wybacz neologizm) są wspólną pracą wielu osób, są redagowane. Oprócz Esensji jest jeszcze e-zin Smokopolitan, przygotowywany profesjonalnie. Ale to są wydawnictwa fanowskie, co nie jest w tym przypadku określeniem pejoratywnym. A te „zwykłe wydawnictwa”? Wybacz ale i FS i nawet Powergraph są jakieś takie klanowe, dla swoich…
Co do Nowej Fantastyki, jak dla mnie jest tam za dużo publicystyki, i to takie trochę o niczym.
Tu ukłon w stronę Genius Creations, przy wszelkich zastrzeżeniach doceniam to, że wydali całe mnóstwo młodych (jak nie wiekiem to stażem) autorek i autorów, z przewagą autorek zdaje się. No i bardzo brakuje Runy 🙁
pozeracz
Genius Creations zdecydowanie przoduje na tym polu. Debiuty zdarzają się i w innych, ale GC zdecydowanie prowadzi. Dziś, niestety, względnie najprostszą drogą do debiutu jest wpisanie w świat Stalkera czy innego Metro.
A redakcja to bardzo ważna rzecz, zwłaszcza na początku. Sam nigdy się nie nachwalę tego, że recenzowanie zaczynałem od Poltergeista, gdzie ten etap traktowany był poważnie.
Ambrose
Przyznaję, że o debiutantce nie słyszałem nic, a nic. Dlatego tym bardziej cieszy, że wyławiasz nazwisko godne uwagi, bo ludzi z potencjałem należy wspierać, szczególnie, że rynek dla debiutantów nie jest zbyt łaskawy.
A co do samego przedmiotu posta, to pomysł konstrukcji dzieła (zbiór opowiadań połączonych osobą głównej bohaterki) bardzo mocno kojarzy mi się z „The Maid” Yasutaki Tsutsui. A sam pomysł na czas akcji (XVI w.) dość intrygujący, bowiem kiedy pisarz decyduje się nawiązywać do pogaństwa, to często zabiera nas podróż po Średniowieczu.
pozeracz
Poczytałem ciut o „The Maid” i zapowiada się interesująco. Motyw czytania w cudzych myślach nie jest wielce oryginalny, ale w sumie literacko nie jest tak często eksplorowany – zwłaszcza poza fantastyką.
A co do świata przedstawionego – może nieco przesadzam, ale według mnie autorce udało się osiągnąć złoty środek pomiędzy zdradzaniem informacji a intrygowaniem. Czytelnik dowiaduje się bowiem o świecie niemało z akcji, ale ze względu na brak rozbudowanych ekspozycji zostaje mu sporo do odkrycia.