"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

W labiryntach opowieści, czyli „Bezgwiezdne Morze” Erin Morgenstern

We wstępie niniejszym zawarta zostanie kolejne odsłona sagi o czytelniczych inspiracjach. Tym razem odpowiedzialny jest niejaki wywiadowczo obecny już na tym blogu Marcin Zwierzchowski, Kulturalnym Człowiekiem zwany. Rzeczony osobnik jest bowiem niezmordowanym piewcą krasy dorobku Erin Morgenstern. Postanowiłem zaufać jego zauroczeniu (oraz kilku innym pozytywnym głosom) i sięgnąć po Bezgwiezdne Morze.

starless sea bezgwiezdne

Zachary Ezra Rawlins kiedyś odnalazł tajemnicze drzwi, lecz zabrakło mu odwagi i przekonania, by je otworzyć. Takie przejścia ukazują się wybranym osobom w przeróżnych miejscach, lecz przekroczyć ich próg można tylko w odpowiednim momencie. Komu się to uda, może odkryć labirynt tuneli na brzegach Bezgwiezdnego Morza, świat pełen opowieści. Wiele lat później Zachary dostaje drugą szansę, gdy w jego ręce trafia książka, której fragmenty zdaja się opisywać jego dzieciństwo. Szansa ta oznacza jednak także niebezpieczeństwo.

Bezgwiezdne Morze to powieść, którą najłatwiej byłoby mi porównać do pokazu bardzo wprawnego prestidigitatora. Przede wszystkim: trudno oderwać wzrok od jego popisów. Erin Morgenstern zdecydowanie potrafi oczarować czytelnika: bogactwem i złożonością swej prozy oraz jej autotematyzmem. Mnóstwo tu wątków, barwnych postaci, sekretów, opowieści w opowieściach i splątanych historii. Odbiorca ze słabością do tajemnic na pewno odczuje przemożną chęć rozwikłania tajemnicy sekretnego repozytorium opowieści, jego opiekunów i wrogów. Wiele osób zauroczy też zapewne ze względu na wyrażaną i podkreślaną na wiele sposobów moc opowieści oraz szacunek do nich. Nie tylko fabuła obraca się wokół wielkiego zbioru narracji w formach przeróżnych, a ponadto liczne osadzone przypowieści mają kluczowe znacznie dla rozwikłania całości. W dodatku Ezra i jego uniwersytecka przyjaciółka Kat zajmują się akademicko narracją w grach wideo.

bezgwiezdne morze kolaż

Wspomniane bogactwo ma też odzwierciedlenie w języku. Bezgwiezdne Morze napisane jest nie tyle kwiecistym, bogatym w metafory stylem, co wieloma stylami. Urok konstrukcji (wielo)szkatułkowej ma to do siebie, że pozwala wprawnej autorce na pokazanie szerszego niż zwykle wachlarza umiejętności. Tę stylistyczną wielość można zdecydowanie uznać za zaletę – o ile żadnej z podczęści nie można uznać za literackie arcydzieło, to ich mnogość wzmaga efekt zauroczenia. Choć przyznać też trzeba, że Morgenstern potrafi sprawnie dynamizować akcję i przyciągać uwagę odbiorcy poprzez zwiększenie natężenia krótkich zdań. Zakamarki i odmęty tajemniczego, podziemnego bezmiaru i jego przydatki opisane są fantazyjnie i przekonująco, podobnie jak i światy w opowieściach podległych zawarte.

Podobnie jak z oceną pokazu iluzjonisty, kluczowy dla odbioru drugiej powieści Erin Morgenstern będzie interpretacyjny upór czytelnika. Czy widz da się ponieść zachwytowi, czy może spróbuje sięgnąć głębiej? Bezgwiezdne Morze, niestety, nie wypada zbyt dobrze, gdy przyjrzeć mu się dokładniej. Wszystkiemu zdaje się bowiem brakować głębi. Postaci są opisane są barwnie, lecz ich motywacje są albo niejasne, albo mało przekonujące. Dotyczy to zwłaszcza protagonisty, który zaczyna od aktywnego udziału, ale z czasem wpisać go można do (intensywnie Pożeracza irytującej) grupy bohaterów, którym historia się przytrafia. Natomiast bogactwo powiązanych opowieści, przypowieści i innych parabol na koniec nie tyle wzbogaca przekaz, co irytuje brakiem wyrazistego zawiązania. Zaś im dłużej próbuje się zinterpretować całość fabuły, tym trudniej odpowiedzieć sobie „co, jak i dlaczego?” Otwarte zakończenia nie są złe same w sobie, ale tu zakończenie nie jest nie tyle otwarte co rozmyte, podobnie jak i (pra)początek. Tak samo z odczytaniami: świetnie, że można poszczególne elementy interpretować na różne sposoby, lecz momentami odnosi się wrażenie, że autorka nie do końca sama wiedziała, co całość miała znaczyć.

erin morgenstern foto

Bezgwiezdne Morze okazało się być jedną z najpiękniejszych opowieści, jakie dane mi było czytać, lecz na koniec pozostawiła mnie z poczuciem niedosytu. Korzystając z wodnego porównania, powieść Erin Morgenstern określić można jako niezwykle urokliwy akwen, po którym z przyjemnością można żeglować długimi godzinami, ale próba zanurkowania może zaowocować nabiciem sobie czytelniczego guza. Nie będę odradzał Wam sięgnięcia po nią, bo równie dobrze możecie pozostać przy początkowym zachwycie, a wtedy będzie to dla Was jedna z najlepszych przygód.


Bezgwiezdne Morze szumi i tam:

Człowiek składa się z tylu części. Tylu małych historii i tak niewielu okazji, żeby je odczytać.

Poprzedni

Wsłuchując się, czyli „Świsty i pomruki” Lechosława Herza

Następne

Pozorna samotniczość i lekka popowość, czyli wywiad z Marią Krześlak-Kandziorą

8 komentarzy

  1. Trochę się zmartwiłam czytając recenzję „Bezgwiezdnego morza”, bo właśnie czytam „Cyrk nocy” tej autorki i mam podobne wrażenia. Z jednej strony wspaniałe bogactwo wyobraźni w wykreowaniu świata, z drugiej mam poczucie, że historii brakuje właśnie głębi i zmierza donikąd. I chyba nie ma co liczyć, że się będzie lepiej, więc pewnie też pozostanę z uczuciem niedosytu.

    Bardzo za to polecam wymienionego w wywiadzie przez Marcina Zwierzchowskiego zaraz obok „Bezgwiezdnego morza” „Pirenesiego” Clarke, bo to jest krótka i zachwycająca rzecz.

    • pozeracz

      O, wezmę to pod uwagę przy następnych zakupach anglojęzycznych.

      W przypadku „Bezgwiezdnego…” trochę zmierzała donikąd, ale też miałem wrażenie jakby znikąd się wzięła. Wydarzenia, które dały prapoczątek fabule były wspominane nazbyt ogólnikowo lub metaforycznie.

      • Jeśli masz ochotę czytać w oryginale to pewnie warto zamówić, ale „Piranesi” ukazał się też po polsku.

        • pozeracz

          O ile coś oryginalnie napisane było po angielsku, a w dodatku chwalone jest za język, to staram się czytać to w oryginale.

  2. Rozkminy Hadyny

    Mnie się akurat „Cyrk nocy” bardzo podobał swoim nadmiarem i rozbuchaną fantazją (w nawiązaniu do komwntarza wyżej), nie brakowało mi głębi i sensu. Historia była spójna i zdecydowanie dokądś prowadziła, a całość osadzona była o grę przeciwienstw, co ładnie współgrało z kolorami cyrku. Natomiast ostatnio już trzymałam „Starless Sea” u koleżanki i zastanawiałam się, czy nie pożyczyć, ale w końcu zrezygnowałam póki co. Po Twojej recenzji mam aż ochotę sprawdzić, co dokładnie i jak bardzo nie zagrało w tej książce. Choć od razu mi szkoda, że zawiedzie swoją poczatkową misterię i czar 🙁 Bardzo mi się natomiast podoba Twoja metafora z jeziorem. Chętnie się wybiorę kiedyś na przejażdżkę i postaram nie czuć bardzo zawiedzona przy nabijaniu sobie guza po próbie nurkowania 😀

    • pozeracz

      Cóż, ja na pewno też będę chciał jeszcze przeczytać „Cyrk nocy”. Ogólnie, to ta misteria i czar prysnęła w pełni dopiero nieco po zakończeniu lektury – w trakcie trzymały mocno.

  3. Odwieczne zmagania formy i treści – jak jednak rozstrzygnąć czy autorce udało się pogodzić te 2 żywioły, skoro każdy z nas lekturę odbiera nieco inaczej? Nie pozostaje chyba nic innego jak osobiste przekonanie się 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén