"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Wsłuchując się, czyli „Świsty i pomruki” Lechosława Herza

Cierpię na przypadłość znaną wielu książkoholikom – z przeróżnych wyjazdów lubię sobie przywozić książki. Bywają to zakupy losowe lub w akurat napotkanych lokalnych (i zdecydowanie kameralnych) księgarniach, ale staram się, by były też tematycznie powiązane z miejscem odwiedzanym. Tak było z opisanymi już na blogu Krupówkami, które w Zakopanem nabyte zostały kilka lat temu. Świsty i pomruki trafiły do mnie w ten sam sposób, ale rok później. Czekały jednak dużo dłużej i w końcu przeczytane zostały w pieleszach domowych.

świsty i pomruki okładka

Łechosław Herz mieszka co prawda w Warszawie, ale od wielu lat wierny Tatrom. Znany jest jako popularyzator uroków nizinnego Mazowsza, ale to właśnie górskim szczytom oddał znaczną część swoich młodych lat. Jest autorem nie tylko książek, ale też artykułów, esejów czy też przewodników. Od wielu lat jest członkiem Rady Naukowej Kampinoskiego Parku Narodowego oraz wnioskodawcą utworzenia kilkunastu rezerwatów w przyrody. Jako wnikliwy obserwator i badacz przyrody przelewa na papier swój szacunek i podziw.

Świsty i pomruki to zbiór przemyśleń, wspomnień i relacji pogrupowanych w rozdziały, które z braku lepszego określenia nazwać można artykułami. Książki Herza nie można bowiem nazwać opowieścią spójną i harmonijnie splecioną — poszczególne części czasem nawiązują do siebie, a poszczególne postaci powracają, ale łącznikiem nadrzędnym są po prostu Tatry (z delikatną domieszką Zakopanego) i ich przyroda. Podobnie jest z chronologią: pierwsza opowieść dotyczy początków zauroczenia autora górskimi ostępami. Tak na marginesie dodam, że mój rodziciel (taternik się wspinający) także ma i czasem przytacza ten konkretny moment, w którym jasne i oczywiste stało się dla niego, że będzie częstym gościem w taborze przy Morskim Oku.

świsty hala kondratowa

Hala Kondratowa

Jednak ni chronologia, ni łączliwość nie są ważne w tych opowieściach. Ważna jest możliwość wysłuchania opowieści o przyrodzie, współodczuwania zachwytu oraz uwrażliwienia się na tytułowe Świsty i pomruki. Lechosław Herz nie jest może gawędziarzem z rodzaju tych porywających natłokiem wrażeń i emocji, ale i tak potrafi zaczarować spokojem, podzielić się zachwytem i zaimponować wiedzą. Może lekką przesadą byłoby napisać, że z każdego zdania płynie do czytelnika uwielbienie do tatrzańskiej przyrody, ale hiperbola ta daleka od prawdy wielce by nie była. Choć nie brak tu humoru czy też drobnych dawek napięcia (na przykład przy opisie tropienia niedźwiedzia).

Urok Tatr w ich przyrodzie się kryje, a powab opowieści Herza w dużej mierze bierze się z języka. Autor do polszczyzny podchodzi z podobnym szacunkiem i dbałością, co do górskiej flory i fauny. Aż by się chciało wziąć ze sobą Świsty i pomruki, żeby na jakieś mniej uczęszczane szlaki, przysiąść i czytać, wsłuchując się w trele i wiatru hulanie… Jednak warto też dodać, że przyrodnik nie zawłaszcza narracji dla siebie — często oddaje głos innym, przytacza historie opowiadane przez górali niegdyś kłusownictwo uprawiających. Nie brak tu też cytatów z czasów jeszcze przed powstaniem parku narodowego, ale i poetyckich fragmentów.

lechosław herz świsty

Foto © Danuta Herz

Lechosław Herz napisał książkę, która w dzień szary może służyć za urokliwe okno na tatrzańskie powaby. Świsty i pomruki są piękną polszczyzną, w cytaty bogatą opowieścią o zauroczeniu górami i udaną próbą podzielenia się bogatym doświadczeniem i wiedzą z nimi związaną.  Pora wybrać się gdzieś w góry, zerwać się z samego rana i na szlak ruszyć, a wracając nabyć kolejną część serii.

Ów przyjaciel, nadzwyczajny mol książkowy, połykający opas­łe tomy esejów w pół dnia i natychmiast zabierający się za tom następny, usiadł był koło mnie na głazie, wyciągnął książkę i zaczął czytać. Pogoda była znakomita, a widok nadzwyczajny. Wysokie szczyty widać było wyraziście, mimo niewielkiej błękitnej mgiełki, jaka towarzyszy niemal zawsze widokom w dnie pogodnego wyżu. A on niczego nie widział, zagłębiony w swojej lekturze. Siedzieliśmy obok siebie i nie ze sobą. Każdy miał przed oczami swoją księgę…

Poprzedni

Patrząc innymi oczyma, czyli „Spektrum” Martyny Raduchowskiej

Następne

W labiryntach opowieści, czyli „Bezgwiezdne Morze” Erin Morgenstern

2 komentarze

  1. Ja zaraziłem się Tatrami w ciągu ostatnich kilku lat i od tego czasu kilka razy w roku goszczę w tych pięknych górach. I przyznaję rację panu Lechosławowi, że rozciągające się ze szczytów panoramy to cudowne księgi, w których można zaczytywać się godzinami 😉

    • pozeracz

      My mamy przerwę. Kilka lat jeździliśmy w inne góry, a teraz młodszy syn się zbuntował na dominację górską i zapowiada nam się namiotowanie nad morzem 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén