Nim bloga założyłem serie fantastyczne czytałem albo namiętnie, albo losowo. Ten pierwszy przypadek oznaczał pożeranie całości najszybciej jak się da: (wy)pożyczając kolejne tomy lub też wyczekując premiery tomów kolejnych. Druga forma oznaczała zaś lekturę od przypadku do przypadku. Założenie niniejszego przybytku sieciowego doprowadziło do osiągnięcia pewnej systematyczności. Otóż, staram się kolejne części lubianych cykli czytać w odstępach regularnych, najczęściej rocznych. Jednak w przypadku pobocznej serii malazańskiej są to lata dwa, co oznacza porę na Blood and Bone.
Kontynent Jacuruku stanowi domenę dwóch przeciwstawnych frakcji – przeprowadzających okrutne eksperymenty na ciele, magią władających Thaumaturgów oraz potężnego bytu zwanego Królową Wiedźm lub Ardatą. Ta druga zamieszkuje Himatan, nieokiełznaną dżunglę, która stała się schronieniem dla stworów i istot przegnanych lub wymordowanych w innych zakątkach świata, a w dodatku w dziwny sposób łączy się wymiarem Cienia. Jak to w świecie malazańskim jednak bywa, kontynent ma też bogatą (także w krwawe starcia) historię. Teraz jednak nadchodzi czas, gdy przeszłe i aktualne konflikty zbiorą żniwo, a moce z Jacuruku powiązane obrały kurs zderzeniowy.
I cóż tu mam Wam pisać o piątym tomie cyklu pobocznego do dziesięciotomowej księgi? Może spróbuję dla odmiany nieco swobodniejszego tonu, pierwszej osoby i innych takich herezji. Zacznę zaś od wyróżników i informacji ważnych. Kluczowym faktem jest bowiem (względna) fabularna samodzielność tego tomu. Oczywiście, niezależność ujęta jest w ramy ramy konkretnego świata i dopowiada wątki poboczne do rozbudowanego cyklu, więc powraca tu niemało postaci mniej lub bardziej ważnych, a i wydarzenia łączą się z tymi z opowieści głównej. Jednak tak w zasadzie konfliktową konwergencję na Jacuruku można bez większych szkód przeczytać bez znajomości innych powieści Esslemonta – choć oczywiście i tak doradzam zacząć od Nocy noży lub Ogrodów Księżyca.
Wracając zaś do wspomnianych w poprzednim akapicie wyróżników, to głównym z nich jest oddanie na znaczną skalę pośredniego głosu czarnym charakterom. W Blood and Bone bowiem wiele fragmentów pisanych jest z perspektywy może nie tyle głównych antagonistów, ale ich popleczników lub towarzyszy. Mamy więc na przykład Thaumaturga przewodzącego sile inwazyjnej czy też Marę, towarzyszkę Skinnera, przywódcy zdradzieckiego odłamu Karmazynowej Gwardii. Ten oraz inne fabularne i narracyjne zabiegi składają się zaś na inną zaletę późniejszych powieści Esslemonta. Otóż, czytelnik szybko przekonuje się, że mało który złol jest tak naprawdę złolem – częściej mamy do czynienia po prostu z siłami o innych zapatrywaniach czy też interesach albo też osobnikach, których przypadek i los postawiły po drugiej stronie barykady. Dlatego też dużo bardziej adekwatnym zamiennikiem dla słowa „antagonista” jest „przeciwnik postaci, której kibicujemy”. Co nie oznacza, że zemsta współsmakowana z protagonistami nie bywa słodka.
Przyznać też trzeba, że Esslemont w Blood and Bone sprawnie wykorzystał duszno-straszny potencjał dżungli. Pozostający w władzy Ardaty i przesączony (nie tylko jej) magią Himatan jest przedstawiany niezwykle plastycznie i zaludniony jest przez feerię egzotycznych, przerażających i niebezpiecznych istot, roślin, toksyn oraz insektów. Malazański świat zaludniony jest przez wiele przeróżnych tworów, stworów i ras, ale tu czytelnik może spotkać kumulację tych najbardziej egzotycznych. W tym kontekście tym bardziej szkoda, że najsłabiej wypada wątek Saeng, miejscowej wiedźmy (nieświadomej faktu bycia wiedźmą) i jej brata, który służy za poprawne wstęp do tego zakątku wykreowanego świata, ale emocji większych nie wzbudza. Na wyróżnienie zasługują za to utarczki słowne dowodzącego ekspedycją Thaumaturgów Pon-lora z jego skrybami, które stanowią zabawny przykład kreatywnej reinterpretacji wydarzeń na potrzeby zwierzchników.
Blood and Bone to zdecydowanie jedna z lepszych powieści Iana C. Esslemonta. Bez epickiego rozmachu potrafi on tworzyć opowieści nie tylko wzbogacające malazański świat, ale i dodające mu głębi. Sięganie po narratorów z otoczenia antagonistów, duszny klimat Himatanu oraz odchodzenie od biało-czarnych podziałów to największe zalety tego tomu. W skrócie: fani serii zdecydowanie będą zadowoleni, a pozostałym sugerowałbym sięgnięcie do korzeni (zwłaszcza, że MAG niedawno zaserwował solidnieokładkową reedycję).
Memories are not the truth of the past. We sculpt them to suit our images of our present selves. And, in any case, the truth of then is not the truth of now.
Ambrose
Ha, ilekroć piszesz o takim ogromnym cyklu, to z jednej strony kusi mnie, by się w podobnym bycie zanurzyć, z drugiej zaś, jestem nieco przerażony ogromem czasu, jaki trzeba na to poświęcić.
pozeracz
Niby trzeba, ale z drugiej strony można sobie dawkować – jedna część na rok. I już wiele lat rozrywki gotowe.