"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Niesamowitość ekstrapolowana, czyli „Dom z liści” Marka Z. Danielewskiego

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego miejscem akcji tak wielu filmów grozy czy też innych thrillerów jest dom? Można tu by skoczyć w stronę analizy literackiej i podrzucić Freuda z jego teorią niesamowitości, ale wystarczy chyba w skrócie napisać, że wiąże się to z przeobrażaniem miejsca, które dla większości oznacza bezpieczeństwo, azyl w pułapkę, źródło zagrożenia. Dom z liści Marka Z. Danielewskiego jest swoistym doprowadzeniem tej idei do ekstremum. No i książką, którą chciałem nabyć „od zawsze”.

dom z liści okładka

Will Navidson wprowadza się z rodziną do nowego domu. Gdy w budynku zachodzą wysoce niepokojące zmiany, jako fotoreporter, zaczyna rejestrowanie swoich odkryć. Zampano, niewidomy starzec o przedziwnej przeszłości, spisuje akademicką analizę zbioru nagrań z domu przy Ash Tree Lane. Johnny Wagabunda, pracownik zakładu tatuażu ze słabością do kobiet i używek, odkrywa zapiski zmarłego Zampano w zagraconym mieszkaniu. Czytelnik wraz z Johnnym rozpoczyna drogę w budzącą lęk przeszłość, która wyłania się z delirycznych zapisków, ale nie pozostaje bez wpływu i na teraźniejszość.

Żaden skrócony opis nie jest w stanie oddać zawiłości fabuły, ale nie można pisać o tej książce bez poświęcenia im (choćby ogólnikowo) kilku(nastu) zdań. Dom z liści jest bowiem zbiorem kilku linearnie na siebie wpływających narracji, z czego niektóre czytelnikowi dostępne są tylko w domyśle albo częściowo. Tak jest na przykład z samym nagraniem, którego odbiorca nie ma jak obejrzeć, a którego fragmenty opisane są przez Zampano albo w przywoływanych w jego analizie materiałach źródłowych. Te zaś stanowią mieszankę przedziwną: cytatów z rzeczywistych dzieł krytycznych, fikcyjnych komentarzy włożonych w usta prawdziwych postaci (np. Stephen Kind czy Jacques Derrida) oraz fragmentów zmyślonych zupełnie. Zresztą w pewnym momencie Johnny Wagabunda stwierdza, że w tym fikcyjnym świecie Relacja Navidsona nie istnieje. Gdy do tego dodać komentarze anonimowych redaktorów i redaktor zapisków czy też listy matki Johnny’ego pisane do z niego zakładu psychiatrycznego, uzyskać można wiele mówiący obraz tego literackiego kłębowiska.

dom z liści

Można dostać kręćka, czyż nie?

Stworzenie takiego labiryntu to sztuka sama w sobie, ale osiągnięciem jeszcze większym jest uczynienie z niego wciągającej, niepokojącej i paradoksalnie spójnej opowieści. Markowi Z. Danielewskiemu nie tylko udało się to wszystko, ale i coś więcej: stworzył literackie zjawisko. Dom z liści żyje w internecie swoim własnym życiem – wystarczy odwiedzić poświęcone książce forum, by znaleźć całe mnóstwo teorii, znalezionych szyfrów i innych prób interpretacji (oraz, jak to w sieci bywa, treści niepokojące). Nie brak i w pełni poważnych analiz naukowych. I można bez cienie wątpliwości stwierdzić, że stało się tak zgodnie z zamysłem autora, który to podrzuca mnóstwo tropów, kodów i tym podobnych. Gdy się wczytać, jest to zresztą nie tylko niesamowitością i grozą przesycona historią eksplorowania Domu, ale i opowieścią o traumach dzieciństwa, gubieniu się, stracie czy też nawet rolach społecznych. Natomiast rozprawę Zampano można odczytywać jako swoistą satyrę na przeintelektualizowane akademickie elukubracje. W przypadku tak rozmnożonych, wielopostaciowych narracji często albo rozmywa się wyrazistość postaci, albo też jeden z wątków znacząco przeważa nad resztą. Danielewskiemu udało się jednak wykreować mały kolektyw postaci interesujących i wiarygodnych w swych ułomnościach. W dodatku śledzenie zmagań postaci z nieznanych, niesamowitym samo w sobie sprawia, że czytelnik się do nich zbliża.

Przekornie na koniec pozostawiona została kwestia najbardziej w oczy się rzucająca, czyli typograficzne swawole autora. Dom z liści bowiem do tego wszystkiego, o czym napisane zostało powyżej, dokłada dopełniającą całość, złożoną i pomysłową warstwę literniczo-graficzną. Wszystko zaczyna się dość prosto: od doboru różnych fontów dla Relacja Navidsona oraz komentarzy pochodzących od Wagabundy. Są tu też zmiany kierunku tekstu, przekreślenia, niestandardowe bloki czy też wymazania. Jednak najciekawiej jest, gdy te igraszki współgrają z treścią. Gdy mowa jest o oknach w tekście pojawia się kwadrat z osobnym tekstem, który „prześwituje” na drugą stronę. Gdy mowa jest o zwężających się korytarzach, słowa układają się odpowiednio. Gdy pewien bohater spada, tekst oddaje to dynamicznie. Po części można te zabiegi jako korespondujące ze zmienną architekturą przedziwnego wnętrza domu, ale to tylko jedna z możliwych interpretacji, ale szukanie ich to iści fascynująca podróż. I niezmiernie ciekaw jestem, jak to wszystko wygląda w wydaniu polskim.

mark z. danielewski

Dom z liści to książka, która w pełni spełniła wszelkie me oczekiwania, a przez kilka lat zdążyło się ich nazbierać niemało. Mark Z. Danielewski stworzył niepokojące, wielopoziomowe dzieło, które robi wrażenie nie tylko od strony technicznej i językowej, ale też emocjonalnej. Szczerze przyznam, że nie wiem, czy kiedykolwiek odczuwałem tak namacalny niepokój, jak podczas wieczornej lektury niektórych z fragmentów. Pod kątem dbałości o szczegół i oryginalności wielowarstwowej formy równać się z nią może tylko S. J.J. Abramsa i Douga Dorsta. Po lekturze można się zdziwić, jak wiele stworzonych po 2000 roku dzieł grozy zdaje się z tej powieści czerpać (chociażby tak nośny niedawno fenomen The Backrooms).

PS Ha! Ni razu nie użyłem tu słowa „postmodernizm”!


Dom z liści zaniepokoił też:

Niewiele jest pociechy
gdy żałobny sen się ziści
gdy myśli się mieszają
ściany przemieszczają
i nasz wielki błękitny świat
zda się jak dom z liści

w obliczu wiatru.

Poprzedni

Urojona (nie)życzliwość, czyli „Gość” Ariane Koch

Następne

Dochodzenie alternatywne, czyli „Cham z kulą w głowie” Ziemowita Szczerka

8 komentarzy

  1. Teraz trochę żałuję, że jak MAG wydawał to w Polsce, to się nie skusiłem na zakup, bo dziś dostęp do tej książki jest ograniczony. Kiedyś ją jednak na pewno dorwę, bo mnie te eksperymenty formalne, poszerzające rozumienie i zakres literatury, zawsze intrygują. Obecnie np. czytam “Osobliwości” Donalda Barthelme i znajduję wspaniałe miniatury, które zmuszają do nauki czytania na nowo – działają kontrintuicyjnie, bawiąc się formą oraz narracją podpuszczają czytelnika i zwodzą go. Postmodernizm (tak, to słowo którego nie użyłeś! :D), co by o nim nie mówić, na niwie literatury, wniósł powiew świeżości.

    • pozeracz

      Tak, postmodernizm zdecydowanie świeżości sporo wniósł. No i ma jeszcze tę ważna zaletę, że go lubię 😉 Ale wiem, że niemało osób podchodzi do niego jak pies do jeża, więc wolałem opisać postmodernizm bez wspominania o nim bezpośrednio 😉

  2. Luiza

    Ooooo, Twój tekst sprawił, że zainteresowała mnie ta książka. Intrygujące. Coś dla mnie!
    Zdjęcie fragmentu książki trochę przywodzi na myśl dadaizm 😉

    • pozeracz

      Hmm… Dadaizm, ale wspak 😉 Tam często było bez znaczenia, ale tu znaczeń bywa aż za wiele.

  3. Czytnik(t)

    Mam polskie wydanie, mam angielskie, miałem w rękach także niemieckie. MAG (bo to oni wydali u nas) nie ma się czego wstydzić 🙂 Wyszło to świetnie. Nawiasem mówiąc, różnych czcionek (dla różnych wzajemnie uzupełniających się „autorów” opowieści) jest aż cztery. A książka nietuzinkowa.

    • pozeracz

      Muszę gdzieś rzucić okiem na to polskie wydanie, chętnie bym sobie porównał fragmenty.

  4. Mocno pachnie literackim eksperymentowaniem. A takie rzeczy bardzo sobie cenię. Zaczynam rozglądać się za tą książką. Może znajdzie się szczęśliwie w którymś antykwariacie. Albo w jakimś zagraconym mieszkaniu 😉

    • pozeracz

      Ale numer! Sprawdziłem Allegro – po lekturze pierwszego komentarza pod wpisem byłem przekonany, że ceny będą zaporowe, ale nie spodziewałem się, że nie będzie żadnego egzemplarza na sprzedaż. To dopiero…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén