"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Znaczenia zwięzłe a zgrywne, czyli „Legendy” Torgny Lindgrena

O ile nie jest się czytelnikiem niezwykle wybrednym oraz/lub wysoce wyspecjalizowanym, każdego miesiąca wychodzi zdecydowanie zbyt wiele potencjalnie interesujących książek. Konieczny jest wstępny odsiew i wydawać by się mogło, że wystarczy wybrać sobie godne zaufania wydawnictwa. Nawet jednak wtedy liczby mogą przytłoczyć. Może więc wybrać kilka serii wydawniczych? I to może nie wystarczyć, ale ja jestem póki co na etapie mieszanki obserwowanych wydawnictw, serii i konkretnych autorów/ek. Jedną z serii na górze listy jest zaś Cymelia od ArtRage, której to zawdzięczacie niniejszy tekst oraz Legendy Torgny Lindgrena.

legendy lindgren

Zgodnie z założeniem Cymelia ma się skupiać na „nieznanych w Polsce, bądź zapomnianych” klasykach literatury światowej i przyznam od razu, że autor pozostałby mi nieznany, gdyby nie ta seria właśnie. Przypuszczam, że podobnie jest ze sporą częścią z Was, a do tego pisanie akapitów streszczających dla zbiorów opowiadań mija się z celem, więc zamieszczę tu kilka słów o Torgnym Lindgrenie. Pochodził on z Västerbotten, czyli jednym z najbardziej na północ położonych regionów Szwecji, który to był tłem i bohaterem dużej części jego twórczości. Karierę pisarską rozpoczął w 1965, ale zauważalny sukces odniosła dopiero powieść Droga wężowa na skale z 1982 roku. Natomiast w 1991 roku został członkiem Akademii Szwedzkiej.

Legendy to zbiór opowiadań, do którego warto podejść z otwartą głową i bez nazbyt rozbudowanych oczekiwań. Teksty w nim zawarte są bowiem zróżnicowane pod względem natężenia elementów fantastycznych, atmosfery, nasilenia humoru czy czasów i miejsc akcji. Jest tu więc urokliwa opowieść o miłości olbrzyma i bogini, jest i nie(mal)prawdopodobna historia piłkarza bojącego się podawać do tyłu, ale i są losy malarza, perfekcjonisty pomieszkującego w fałdach skórnych prostytutki oraz ocierający się o alegorię tekst o Buddzie, który dosłownie siebie, aby uratować gołębicę. Czytelnik skacze więc w przeszłość odległą i bliższą, ale czasem pozostaje też w (ówczesnej) teraźniejszości. Napotyka postaci fantastyczne oraz (omal) realistyczne, które muszą sobie radzić z sytuacjami o różnym natężeniu niesamowitości, ale diegetycznie spójnymi.

Nie brak tu jednak i elementów wspólnych. Najbardziej oczywistymi elementami stycznymi są absurd oraz skąpany w jego oparach humor. Warto zwrócić uwagę na to, że nawet najbardziej niedorzeczne zdarzenia prezentowane są niejako bez zdziwienia, jakby niczym nie odbiegały od normy, co paradoksalnie pogłębia efekt nonsensu. Gdybym bowiem postaci, tak pierwszo- jak i drugoplanowe, reagowały z szokiem lub choćby zdziwieniem (jak to na przykład ma miejsce w literaturze grozy), to wydźwięk opowiadań Lindgrena byłby inny. Normalność niedorzeczności łączy się też ze specyficznym poczuciem humoru, bo czyż nie ma czegoś nieodparcie zabawnego (a może i podprogowo tragicznego) w genialnym napastniku, który nigdy nie podaje do tyłu?

Legendy to także swoiste studium na temat prostoty i sposobów opowiadania właśnie. Język Lindgrena jest bowiem jednocześnie prosty, ale i wysoce ewokacyjny. Szwed za pomocą prostych środków literackich potrafi przenieść do kreowanych przez siebie światów i to niezależnie od tego, czy są one realistyczne, absurdalne czy biblijne. Zresztą ta właściwość w połączeniu z plastycznością metafor sprawiają, wspomniany wcześniej absurd jest tak szybko akceptowany wraz z zawieszeniem niewiary. Ważne jest także to, że autor ze swoistą czułością podchodzi do bohaterek i bohaterów swoich opowiadań. Może momentami da się wyczuć lekką drwinę, ale nie jest to śmiech złośliwy, a raczej śmianie się wraz z postacią. Nie ma tu na pewno patrzenia z góry ni też ferowania ocen, gdyż moralizatorstwo do xxx Lindgrena zdecydowanie by nie pasowało.

torgny lindgren

Legendy okazały się kolejnym wysoce interesującym dodatkiem do wartościowej serii wydawniczej. Torgny Lindgren prostymi metodami przenosi w swój plastycznie opisany świat, w którym absurd miesza się z przyziemnością i tworzy urzekające, momentami odurzające opowieści. Bardzo dobrze się stało, że przemocny konglomerat ArtRage dostarczył te teksty nad Wisłę.

I zdarzyło się, że nadeszła śmierć i powstał zamęt.

Poprzedni

Narzędzia (r)ewolucji, czyli „Wściek” Magdaleny Salik

Następne

Troska pozorowana a zysk wymierny, czyli „W trybach chaosu” Maxa Fishera

2 komentarze

  1. Luiza

    Z książek wydanych przez ArtRage czytałam tylko „Stroiciela fortepianów” Kuo, ale może w przyszłości sięgnę po więcej.
    To prawda – bardzooo dużooo książek w każdym miesiącu się ukazuje xD Heh. I dobrze, i źle ; )

    • pozeracz

      Z jak wrażenia z tego „Stroiciela…”? Pisałem o tym już powyżej, ale mnie ta Cymelia nieustannie kusi – co nowego zapowiadają, to chciałbym przeczytać. Krok po kroczku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén