Naczelny siewca zamieszania i fermentu, Lapsus Calami, skierował niedawno ostrze swej uwagi na Falkon. O ile zniżki powiązane z prelekcjami mi nie wadzą, bo mogą być formą wynagrodzenia czyjejś ciężkiej (oby) pracy, to już reklamowanie konwentu niczym supermarketowej wyprzedaży wygląda marnie. Machnąłbym jednak ręką na całe zamieszanie, gdyby nie post z profilu Kusi na kulturę. Przepraszam ja Was bardzo, ale jest to wyższa szkoła bezczelności.
Możecie zastanawiać się, czemu tak mnie ruszyło. Dlatego, że podobne przypadki jest to plaga i pomór na wszelkie wolne zawody. Może wiecie, a może nie wiecie, ale prócz pracy etatowej, dorabiam jako tłumacz-freelancer. Nie mogę narzekać, ale też jest to dla mnie dochód dodatkowy – nie jest to podstawa mego żywot codziennego. Dla wielu osób jednak jest. Kilka lat pracy „w branży”, kilka ciekawych blogów prowadzonych przez doświadczonych tłumaczy oraz liczne historie z branż siostrzanych i bratnich pokazują jakim problemem jest robota za darmochę. Firmy nadużywają wynalazku zwanego „community translation”, muzykom za koncerty płaci się prestiżem i piwem, a grafikom ma wystarczyć „doświadczenie”. Jest to też zresztą problem przeróżnych praktyk i innych form wyzysku młodych wchodzących na rynek pracy.
Ze mnie jest człowiek pełen zrozumienia, może nawet za bardzo. Rozumiem więc młode osoby, które nie radząc sobie z trudnymi początkami, łapią się wszelkich zleceń. Rozumiem, że bywają praktyki, staże i inne okazje, które rzeczywiście dają wymierne korzyści. Rozumiem też, że każdy dysponuje swoim własnym czasem i może robić z nim, co mu się podoba. Sam tłumaczyłem kilka opowiadań dla Poltergeista, ale dzięki temu mogę dziś je pokazać i miałem okazję poddać swe tłumaczenia literackie redakcji. No i w dodatku byli to uznaniu autorzy, sporo frajdy dla mnie i nikt mnie nie straszył terminami. Rozumiem też to, że konwenty opierają się na pracy wolontariuszy i często wiele rzeczy mogą robić po kosztach.
Jednak pyrkonowe ogłoszenie dla grafików przekracza me zrozumienie. Pyrkon wydaje się być całkiem poważną, nieźle zorganizowaną imprezą. Może i z konwentu wyewoluował w targi fantastyczne, ale element konwentowy jest utrzymany, ale to marginalia. Jest to jednak największa tego typu impreza w Polsce (około 35 tysięcy odwiedzających), na której wystawiają się poważne firmy. Cieszy się zainteresowaniem mediów, a nawet pewnych nieszczęsnych polityków. Gdzieś tam w tle są też całkiem spore pieniądze. Bardzo możliwe, że na koniec z pieniędzy nie zostaje ni złotówka, a każdy wolontariusz jest na wagę złota – nie wiem, szczegółów nie znam i wniosków wyciągać nie będę. Wiem jednak, że wolontariusz wolontariuszowi nierówny, a pilnowanie sali to jednak nie to samo, co tworzenie grafiki. Wiem też od osób od lat bliskich Pyrkonowi, że festiwalowi o takiej skali przydałoby się więcej profesjonalizmu.
Co widzimy bowiem w ogłoszeniu? Całkiem solidną listę obowiązków i wymagań oraz bardzo szczupłą listę iluzorycznych zysków. Praca z marnej jakości zdjęciami, bardzo dobra znajomość oprogramowania Adobe InDesign i Illustrator oraz (czasem) praca na ostatnią chwilę przy marnych instrukcjach zostanie wynagrodzone doświadczeniem, towarzystwem i dwoma wejściówkami. Z rzeczy wymiernych otrzyma więc nieszczęsny grafik możliwość ewentualnego zaoszczędzenia nieco ponad stu złotych. A reszta? Doświadczenie jeszcze może jako tako się obronić, ale „wspaniałe towarzystwo” w przypadku pracy zdalnej zakrawa na jakiś żart. Innymi słowy – największa impreza okołofantastyczna w Polsce za specjalistyczną pracę pod presją nie oferuje niemal nic.
Może i jest to jakiś fandomowy, smutny standard, może i w poprzednich latach też tak bywało, ale dla mnie jest to bezczelność i amatorszczyzna. Chciałbym wierzyć, że Pyrkon stać na więcej – dosłownie i w przenośni. Pora wydorośleć. Bardzo gorąco zachęcam też do nie godzenia się na takie warunki. Jeśli ktoś spełnia warunki z tego ogłoszenia i potrafi tworzyć grafikę na poziomie odpowiednim na taką imprezę, to godząc się na taki układ, zrobi krzywdę nie tylko sobie, ale każdemu innemu w tej branży. I na koniec dla obu stron pozostaje złota zasada Wila Wheatona: don’t be a dick!
Kto w czymkolwiek poniża własne ja, jest nieuczciwy, gdyż robi innym to, czym sam w sobie gardzi. Kto się dla innych upokarza, poniża innych, lekceważy ich, pogardza nimi, dając im z siebie nie to, w czym siebie szanuje.
[Stanisław Brzozowski, Płomienie]
1 pingback