"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Sentymentalne swawole (i stryjaszek Pepi), czyli „Taka piękna żałoba” Bohumila Hrabala

Z Pożeracza taki dziwny stwór, że w miastach odwiedzanych miast książki w atrakcyjnych, polecanych księgarskich przybytkach kupować, ciągnie go na różne stragany i inne pchle targi. Rok temu we Wrocławiu nabyłem tak Ogród Czasu Ballarda z koca przy placu Orląt Lwowskich, a w tym roku dzięki antykwarystycznej wystawce pod samiuśkim Wawelem trafił do mnie Bohumil Hrabal i jego Taka piękna żałoba. Przyznam też od razu, że oba zakupy udanymi wysoce się okazały.

taka piękna żałoba

‏‏‎ ‎

Na początek pozwolę sobie na drobny skrót i skorzystanie z linii oporu najmniejszego, ale po prostu sam Hrabal doskonale wprowadza do swojej książki. A robi to takimi oto słowami: „Myślę, że im dłużej idzie człowiek przez życie, tym bardziej odczuwa potrzebę powrotu do swojego dzieciństwa, tym większe odczuwa pragnienie powrotu w głąb wyobraźni chłopca, do jego postaci, by urzeczywistnić to, o czym jako dziecko myślał, o czym marzył.” Hrabal wraca w tych opowiadaniach do swojej rodzinnej miejscowości, pokazuje różne epizody, przygody i osoby. Te proste (choć nie płytkie) historie więcej wstępu nie wymagają.

Taka piękna żałoba to pełna ciepła, humoru i anegdot podróż w czasie i przestrzeni. Opowiadania ze zbioru nie składają się na żadną wielką opowieść, ale ze względu na chronologiczne następstwa lepiej czytać je w kolejności (choć konieczne to nie jest). Wiąże się to także z tym, że łącznikiem dużo ważniejszym niż czas są tu postaci i miejsca. Większość historii obraca się wokół browaru, którego dyrektorem był ojciec narratora, a najbardziej charakterystyczną w powracających postaci jest stryjaszek Pepi, pijanica i kobieciarz o wesołym usposobieniu. Zresztą to właśnie kontrastów pełna relacja surowego ojca i figlarnego stryja stanowi jedną z ważniejszych w książce.

taka piękna żałoba

Hrabalowi poświęcony mural praski

Można zresztą stwierdzić szerzej, że Hrabal świetnie sobie radzi z ukazywaniem przeróżnych lokalnych dziwaków, ekscentryków i furiatów, a także komizmu niektórych sytuacji. Taka piękna żałoba wstecznie przygląda się stryjaszkowi Pepiemu, Owczemu Królowi czy nawet szafy w furii rąbiącemu chrzestnemu Zelenemu z pewną czułością i sentymentem. Nie stroni jednocześnie od ukazywania ich przywar i chwil wstydliwych. To ostatnie wraz z komicznymi przedstawiane są bez złośliwości, momentami niemal powściągliwie. Autor doskonale zdaje sobie sprawę, że na przykład opis mieszkańców uciekających przed ojczymem szukającym towarzysza do majstrowania przy motorze nie wymaga stylistycznego nadmiaru.

Pierwszoosobowy narrator dziecięcy nie unika jednak i tematów trudnych, nie cofa się przed scenami drastycznymi, przez co trudno stwierdzić, że sentymentalizm bierze tu górę. Gdyby tak było, zapewne przemoc wobec kobiet czy zwierząt nie byłyby tak widoczne. W opowieściach przeważa natomiast i tak ton humorystyczno-anegdotyczny. Jest to o tyle ciekawe, że Hrabal miał ponoć ze swym rodzinnym Nymburkiem relację mocno kłopotliwą, a i jego życie rodzinne było dużo bardziej problematyczne w rzeczywistości. Są tu pewne elementy potencjalnie bolesne, ale ich wydźwięk tonowany jest najczęściej komizmem, a siebie samego przedstawia jako swawolącego urwisa, utrapienie dla rodzicieli. Nie będę się tu bawił w speca od Hrabala, ale pod tym kątem Taka piękna żałoba na pewno daje pole do ciekawych interpretacji.

hrabal fotografia

‏‏‎ ‎

Osobiście, pierwszosobowo przyznam, że Taka piękna żałoba mnie oczarowała. Hrabal przekonał mnie tonem, czułością obrazowania oraz poczuciem humoru, ale też i kunsztem prostego języka. Na pewno będę chciał sięgnąć po resztę tryptyku nymburskiego oraz inne książki z dorobku Czecha. Na koniec pozdrowienia i podziękowania dla Anny przesyłam, po cichu licząc na jej komentarz.

Kocham miasteczko, gdzie zapalają się gazowe latarnie, lubię chodzić ulicami w ślad za panem Rambouskiem, który bez najmniejszego zainteresowania unosi przy każdej latarni długi bambusowy pręt i pociąga, a w miarę jak nad miasteczkiem zapada noc, pan Rambousek zapala latarnie gazowe, robi to jakoś powoli, gazowy palnik wzdraga się, w końcu jednak daje się przekonać i zapala się żółtozielone światełko… Pan Rambousek idzie przez miasto, przed nim jest mrok, za nim — światło.

Poprzedni

Meekhan i strachy, czyli „Nowa Fantastyka 10/19”

Następne

Na pohybel sansarze, czyli „Brud” Davida Vanna

6 komentarzy

  1. To ja skomentuję: ale super! 🙂 Wiem, że z zarażaniem Hrabalem bywa różnie, już kilka razy spotykałam się z reakcją: niby zachwyca, ale jednak nie, więc cieszę się bardzo, że tym razem zaskoczyło.

    Fascynacja dziwakami i ekscentrykami, „świętymi szaleńcami”, to jest coś typowego właściwie dla wszystkich książek Hrabala, podobnie ten pozbawiony oceniania, ciepły sposób patrzenia na bohaterów (może z wyjątkiem ostatnich tekstów, mocno już przesiąkniętych goryczą starego, schorowanego, samotnego człowieka).

    A to łagodzenie konturów tego co brzydkie, złe i okrutne to już „ten świat jest piękny do obłędu, nie dlatego, że takim jest, ale dlatego, że go takim widzę”. Czasem za fasadą humoru i groteski kryją się naprawdę przykre rzeczy i niektórzy to Hrabalowi wypominają, to łagodzenie, ale ja myślę, że ten sposób widzenia świata był mu po prostu niezbędny, żeby nie oszaleć.

    Pozostaje mi polecić resztę jego twórczości :). Służę w razie czego radą, jeśli chodzi o wybór konkretnych tytułów!

    • Popróbuj „Śmierci pięknych saren” Oty Pavla, bo to podobne klimaty. A jak jesteś wędkarzem, to już w ogóle 🙂

    • pozeracz

      Cóż, pierwsze zetknięcie zdecydowanie mnie zachęciło. Poczytałem też pobieżnie o jego życiu, zwłaszcza dzieciństwie, więc nie dziwię się temu łagodzeniu. Ale wypominania z kolei nie rozumiem. W końcu to literatura, perspektywę autor może sobie wybrać dowolną. Choć może to po prostu ludzkie narzekanctwo. Przypuszczam bowiem, że gdyby opisał Nymburk bez koloryzowania, to zdecydowanie więcej osób by się na niego zbiesiło.

  2. Ha, to ciekawe, bo czytam o Hrabalu, a czuję się jakbyś opisywał „Dowód osobisty” Petra Šabacha. Bardzo zbliżona konstrukcja oraz styl, tj. opowieść o dojrzewaniu, na którą składają się różne epizody, które przesycone są wszelakiej maści anegdotkami z nieszablonowymi postaciami w roli głównej. Po Hrabala muszę zresztą sięgnąć, bo kiedyś Mati z bloga Rozkminki Pana Dziejaszka sprezentował mi jedną z jego książek, a ja wciąż (o zgrozo, ile to już czasu minęło!) jej nie przeczytałem.

    • pozeracz

      Ach, wstyd! Ale i nieco satysfakcji, że byłem pierwszy 😉 Może to po części czeska specjalność?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén