Pamięć ludzka to fenomen złożony, fascynujący i nie do końca zbadany. Nie mamy jeszcze wglądu w ludzkie wspomnienia, ale naukowcy podejmowali już udane próby „wszczepiania” myszom – mechanizm ma ponoć działać i dla ludzi, to tylko kwestia odpowiednich technologii. Miłośnicy Olivera Sacksa wiedzą zaś, że urazy mózgu mogą prowadzić do przedziwnych przypadków. Ukochane równanie profesora wykorzystuje jedną z takich przypadłości dla pięknej opowieści.
Wypadek samochodowy zakończył karierę błyskotliwego matematyka, cofnął jego pamięć do 1975 roku i ograniczył tę krótkoterminową do osiemdziesięciu minut. Każda gosposia zatrudniona przez szwagierkę profesora musi nauczyć się radzić sobie nie tylko z tą przypadłością, ale i innymi dziwnostkami. Większość z nich szybko rezygnuje lub zostaje zwolniona, ale jednej udaje się dotrzeć do skrytych pod warstwą matematycznej monomanii pokładów troski, ciepła i… zamiłowania do baseballu. Wraz z synem przez profesora nazywanym Pierwiastkiem stają się ważną częścią jego życia.
Ukochane równanie profesora to przede wszystkim powieść pełna ciepła, swoista pocieszycielka (z angielskiego określić by ją można było „feel-good novel”). Yōko Ogawa wzięła na warsztat tematykę trudną, potencjalnie dramatyczną, ale nie poszła na łatwiznę. Pisząc o tragicznym w rzeczywistości przypadku profesora, mając w zanadrzu różnice klasowe czy samotne macierzyństwo, mogła pójść w stronę wyciskacza łez czy też taniej emocjonalności. Bardzo łatwo byłoby tu dopisać tragiczne zakończenie, ale największe kryzysy to dwa szwy i tymczasowa zmiana pracy. Trudy pracy z osobą cierpiącą na amnezję zostały pokazane, ale traktowane są po prostu jako coś z czym, trzeba sobie poradzić. Podobnie z samym profesorem – pojedyncze sceny ukazujące jego cierpienie służą raczej do podkreślenia siły jego charakteru.
Yōko Ogawa do kreacji tej krzepiącej powieści wykorzystała dwa ciekawe zabiegi. Pierwszy z nich to anonimizacja postaci. Profesor jest Profesorem, a syn gosposi Pierwiastkiem. Celowość takiego zabiegu jest podkreślona przez mnogość szczegółów onomastycznych oraz wycięcie danych osobowych matematyka z wycinka prasowego czytanego przez główną bohaterkę. Zaryzykować można stwierdzenie, że taki środek stylistyczny ma na celu podkreślenie pewnej uniwersalności tej historii. Nie chodzi natomiast o uczynienie z bohaterów bezosobowych archetypów, gdyż charakteru i indywidualności im nie brakuje. Drugim zabiegiem jest zaś nieobecność w powieści postaci negatywnych. Profesor miewa swoje humory, jego szwagierka jest nieco oschła, wszyscy mają swe niedoskonałości, ale nikomu nie można tu przypisać złej woli. Można by się w tym dopatrywać bajkowości czy odrealnienia, ale taka interpretacja kłóci się z licznymi datami czy miejscami. Ukochane równanie profesora ma po prostu być ciepłą historią i to udaje mu się prześwietnie.
Powieść Yōko Ogawy daje bowiem nadzieję na to, że ludzie potrafią znaleźć porozumienie ponad podziałami. Profesora z gosposią i jej synem różni klasa społeczna i intelekt, ale nawet przypadłość matematyka nie staje tu na drodze niespodziewanej przyjaźni. On potrafi w cudownie wyrozumiały sposób zarażać swoją miłością do matematyki, a ona dostrzega w nim więcej niż zdziwaczałego naukowca. Dzięki Pierwiastkowi, baseballowi i liczbom tkana jest nić porozumienia. Autorka pokazuje (a Anna Horikoshi pięknie przekłada) ten proces z odpowiednią dawką czułości i ciepła. Potrafi też poprzez swe kreacje przekazać czytelnikowi zachwyt nad prawdy pełnym światem liczb. Nieczułym zbójem ten, kto nie poczuje choć odrobiny fascynacji liczbami pierwszymi, zaprzyjaźnionymi czy doskonałymi.
Pierwsze spotkanie z wydawnictwem Tajfuny uznać mogę za wielce udane. Ukochane równanie profesora to prosta (choć nie pozbawiona głębi) opowieść o zrozumieniu, przyjaźni i pięknie matematyki. Yōko Ogawa daje nadzieję i zaraża matematycznym bzikiem. Może i nie wygram 150 tysięcy dolarów za odkrycie liczby pierwszej przekraczającej sto milionów cyfr, ale wraz z dopiero co przeczytaną Nauką Świata Dysku rozbudziła się ma ścisła strona.
Ukochane równanie profesora oczarowało i tam:
Niektóre liczby są bardzo nieśmiałe. Nigdy nie ukazują się ludzkim oczom. Ale są w naszych sercach i swoimi małymi rączkami robią wszystko, by przysłużyć się światu. Zamilkliśmy ponownie pogrążeni w myślach o dalekim świecie, w którym pierwiastek z –1 usilnie wyciąga do nas ręce.
Ambrose
O proszę, ja też niedawno sięgnąłem po tę lekturę i odniosłem b. podobne wrażenia, tzn., że jest to ciepła i pełna optymizmu historia, która idealnie nadaje się na poprawę humoru. No i grzechem byłoby nie wspomnieć, że Ogawa z pietyzmem przedstawia piękno liczb.
A sam przypadek Profesora od razu skojarzył mi się z pewnym pacjentem Olivera Sacksa, o którym dowiedziałem się zresztą dzięki Tobie: The Abyss (podrzuciłeś mi kiedyś linka do tego artykułu).
pozeracz
Tak, ja o tym pacjencie czytałem w „Mężczyźnie, który pomylił żonę z kapeluszem”. Ta książka to w ogóle zbiór przypadków, które – jak przypuszczam – użyte w fikcji mogłyby zostać uznane za zbyt wymyślne.