Nadeszła ta niebezpieczna pora, pora wtrącenia swych przemyśleń w toczące się na blogach dyskusje. Praprzyczyną tego wpisu jest Patronite i casus Zwierza, Gonciarza i Quaza, ale bezpośrednimi motywatorkami były Moreni (Z pamiętnik książkoholika) i Agnieszka (Niebieski stoliczek). Ten pierwszy traktuje o nieprzystawalności Patronite do blogerów książkowych, a drugi zdaje się zachęcać do monetyzacji bloga oraz/lub obśmiewać wstręt do tego zarabiania. Poniżej zaś nieco przemyśleń z głowy Pożeracza.
Na początek zaznaczę, że nie jestem przeciwnikiem zarabiania na blogu – książkowym, podróżniczym czy jakimkolwiek innym. Jeśli komuś uda się nawiązać współpracę z jakąś firmą, która zaprzęgnie bloga do swej akcji promocyjnej, to brawo dla tej osoby. Nieważne, czy to inicjatywa własna, czy zewnętrzna – można to uznać za pewnego rodzaju miarę sukcesu bloga. Ktoś zaufał w markę bloga na tyle, by wynagrodzić go finansowo. Ja bym się ucieszył na taką propozycję, nie będę ukrywał ni się krygował. Nie wiem, czy jestem najlepszą osobą do dzielenia się przemyśleniami w tym temacie, gdyż nie otrzymałem nigdy takiej propozycji, a wartość komercyjna mego bloga jest przyzerowa, ale chcę po prostu wyłożyć swoje zdanie.
Czy bym taką ofertę przyjął? Czy bym o nią aktywnie zabiegał? To już zupełnie inna para blogowych kaloszy, a nawet i dwie pary. Po pierwsze, bardzo trudno mi jest sobie wyobrazić akcję promocyjną, która by się przebiła przez morze moich zastrzeżeń. Najprościej rzecz ujmując, chciałbym być dla czytelników wiarygodny. Nie stronię co prawda od współpracy z wydawnictwami względem egzemplarzy recenzenckich i choć współpraca ta rodzi się głównie z mojej inicjatywy, to nawet i tu mam obawy. Psychologia ludzka tak działa, że otrzymanie czegoś za darmo podświadomie nastawia nas pozytywnie do obdarowującego. Z tego triku korzystali swego czasu krisznowcy rozdający kwiaty na amerykańskich lotniskach. Działa tu tak zwana reguła wzajemności. I choć na poziomie zdroworozsądkowym wiem, że moim odwzajemnieniem jest recenzja, to jednak obawa pozostaje. Paranoja? Może i tak, ale tak już mam.
Jeśli zaś chodzi o inne formy współpracy, to – biorąc pod uwagę profil Qbuś pożera książki – trudno mi sobie wyobrazić jakąś akcję promocyjną, która by z blogiem mym się zgadzała. W przypadku blogów podróżniczych, modowych czy lifestyle’owych, pole do popisu jest dużo szersze.
[…] Tu jeszcze do niedawna znajdował się fragment traktujący o pewnej akcji Pawła Opydo, którego z tego miejsca przepraszam za niewystarczająco dokładne przeczytanie jego wpisu.
A co ja bym miał promować? Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Są sposoby na budowanie marki nawet bez tematycznych skoków w bok. Można pisać tylko i wyłącznie o nowościach, albo skupiać się niemal wyłącznie na danym gatunku. Jednak to nie dla mnie – ja po prostu chcę pisać i dyskutować o książkach, które czytam. Dużo ważniejsze jest dla mnie budowanie aktywnej społeczności okołopożeraczowej niż marketingowa atrakcyjność. Jeśli w wyniku tego ktoś uzna mnie za wartego współpracy, to super, a jeśli nie, to załamywał rąk nie będę. Mogę się mylić, ale wydaje mi się, że z podobnych założeń wychodzi większość blogerów książkowych i kulturowych w ogóle. Z tych właśnie powodów nie będę zakładał Patronite – nie widzę w sobie usprawiedliwienia brania pieniędzy za to, co robię.
Nie da się też ukryć, że są i dużo bardziej prozaiczne przyczyny: liczby. Wystarczy zapoznać się z jakąkolwiek analizą popularności blogów/profili czy też porównać liczbę lajków u dowolnego popularnego blogera/ki książkowego z popularnym blogerem/ką modowym, lifestyle’owym czy podróżniczym. Powiedzieć, że to przepaść, to mało powiedzieć. Dla reklamodawcy nie liczy etos czy profesjonalizm – liczą się statystyki. Prowadzi to do sytuacji, w których wydarzenia kulturalne są promowane na blogach z kulturą obcujących od święta. Ograniczając swe internetowe bytowanie do kręgu osób o podobnych zainteresowaniach, można łatwo o tym zapomnieć, ale kultura to nisza, a książki to nisza w tej niszy. Brutalna prawda jest więc taka, że blogi książkowe mają minimalną siłę przebicia. Mało kto czyta więcej niż 10 książek rocznie, a tylko część z tych osób odwiedza blogi. W dodatku znacząca część tych osób to osoby prowadzące swój blog książkowy. Mam wrażenie, że blogosfera książkowa to środowisko hermetyczne nieumyślnie, ale to już temat na inny wpis.
Na koniec rodzi się pytanie zasadnicze – czy to dobrze, czy źle? Nie wiem. sam powiedziałbym, że to smutne, ale tak po prostu jest. Trzeba po prostu robić swoje i robić to na tyle dobrze, na ile się potrafi. Może i zasięg bloga będzie marny, grono czytelników ograniczone (ale tylko liczbowo), ale za bardzo cenię sobie wspólnotę czytelniczą, by się tym przejmować. Patrząc na sprawę z innej strony – kiepski stan czytelnictwa w Polsce może tym bardziej motywować do dbania o jakość swoich wytworów.
Jeśli więc komukolwiek uda się zarabiać na blogu książkowym, to z szacunkiem skłonię się mu w pas. Chętnie zresztą poznam zdanie osób, którym: (1) proponowano współpracę; (2) skutecznie współpracowały.
Cóż to jest? Złoto? Żółte i świecące,
Kosztowne złoto? Modłym me zanosił
Nie o to, bogi…
Toć odrobina tego zmienić zdolna
Czarne na białe, szpetne na urodne,
A złe na dobre, podłe na szlachetne,
Starość na młodość, tchórza na rycerza.
Na co to, bogi? To zdolne odciągnąć
Kapłanów waszych od waszych ołtarzy,
Wyrwać poduszkę spod głów zdrowych ludzi[William Shakespeare, Tymon Ateńczyk]
Paweł Opydo
Mam pytanie. Której części zdania „W ramach współpracy z Oral-B przez kilka ostatnich tygodni testowałem inteligentną szczoteczkę do zębów. ” nie zrozumiałeś?
pozeracz
Przepraszam najmocniej. Czytałem wpis dwa razy. Mea culpa. Biorę się za edytowanie wpisu.
Uważam jednak, że informacja ta powinna być bardziej wyeksponowana, ale to drobne zastrzeżenie. Głupio mi bardzo teraz. Powinienem był przeczytać razy pięć.
Paweł Opydo
Spoko, no hard feelings 🙂 Może faktycznie mogłem to bardziej oznaczyć, zwykle po prostu informuję o tym we wstępie, a tu wstęp wyszedł dłuższy niż zwykle.
Wiem, że jest problem z oznaczaniem reklamy w b(v)logosferze (zwłaszcza na YouTube, blogi to pikuś), dlatego bardzo mi zależy na tym, żeby u mnie absolutnie każda rzecz będąca elementem współpracy była tak wprost opisana.
pozeracz
Wiem, że w przypadku YouTube w USA niedawno zabrała się za to Federalna Komisja Handlu, która wyraźnie określiła, w jaki sposób taka współpraca ma być oznaczana. Ciekawe, czy kiedyś w Polsce ktoś takie reguły opracuje.
Paweł Opydo
W Polsce prawo jeszcze nie wie o istnieniu internetu x) A sytuacja jest naprawdę dziwna, bo YouTube wyrósł bardzo szybko i z jednej strony nie wyrobił sobie odpowiednich zasad, a z drugiej twórcy boją się „Sprzedałeś się!!1”, więc czasem wolą nie oznaczać, niż spotkać się z krytycznymi komentarzami.
pozeracz
Pewnie to zależy po części od tematyki bloga i specyfiki odbiorców, ale wydaje mi się, że strata potencjalna strata wizerunkowa związana z wyjściem na jaw ukrywania takich faktów jest poważniejsza niż krzyk części oszołomów.
Niestety, innym problemem Internetu jest to, że ton wielu dyskusjom nadaje banda głośnych niezbyt rozsądnych.
Ambrose
Zarabianie pieniędzy na blogu to temat dość złożony. Wg mnie wszystko zależy od podejścia danego twórcy. Ja dla przykładu czytanie książek traktuję jako hobby, czyli coś, co robię w wolnym czasie w formie relaksu. Wszelakiej maści współprace z wydawnictwami, recenzowanie nowości, etc., kojarzy mi się z ograniczaniem się oraz reklamowaniem danego produktu (w tym przypadku: książki) – z tego względu unikam tego typu aktywności, ograniczając się wyłącznie do lektury i pisania kilku refleksji na ich temat.
pozeracz
Ja mam podobne podejście, ale chyba po prostu „obyłem” się z egzemplarzami recenzeckimi za czasów portalowych. Teraz po prostu zgłaszam się czasem po książki, które i tak chciałbym przeczytać. Tylko dwa razy zdarzyło mi się przyjąć propozycję z zewnątrz. I w jednym przypadku recenzja nie była zbyt pozytywna.
Zrezygnowałem z recenzowania dla portali właśnie przez to, że czułem, że się ograniczam. Teraz czuję się wolny, jakby patetycznie to nie brzmiało.
Agnieszka z Niebieskiego Stoliczka
Poczułam się wywołana do tablicy 🙂 Cieszę się, że mój wpis zainspirował Cię (w części) do napisania własnego. Chciałam przeczytać również wpis Moreni, ale chyba coś nie tak z Twoim linkiem bo wyskakuje informacja, że taki post nie istnieje.
Ja dostaję propozycje współpracy głównie barterowej, z czego prawie wszystkie odrzucam. Z propozycją finansową nikt się nie zgłosił a sama też szczególnie nie zabiegałam, mam etat a bloga założyłam w ramach odskoczni i chęci poznania ludzi o podobnych zainteresowaniach. Gdyby patron się pojawił i warunki współpracy by mnie satysfakcjonowały, to bym się zgodziła. Kasa nie parzy. Oczywiście nie kosztem wiarygodności – stąd moje nawoływanie do kreatywności, inicjatywy własnej i zgłębiania praw marketingu. Ostatnio mam więcej czasu i nie ukrywam, że zaczynam myśleć nad możliwościami rozwoju bloga, także pod kontem ewentualnego dorobienia sobie na nim.
Nie każdy musi chcieć zarabiać na blogu, ale prawda jest taka, że większości ludzi jednak by się nie pogniewała. Śmieszą mnie blogerzy, którzy wylewają hejt (oczywiście anonimowo) na autorów stron lifestylowych a w głębi duszy zazdroszczą im przedsiębiorczości, poczytności i tego że wielu z nich ma ze współprac drugą wypłatę. Pamiętam jak pewna poczytna blogerka modowa opublikowałam wpis, w którym przyznała, że utrzymuje się z bloga. W ciągu godziny pojawiło się chyba dwadzieścia obraźliwych komentarz – oczywiście same anonimy. Autorka szybko usunęła tę informację – chyba się wystraszyła fali hejtu. Oczywiście nie twierdzę, że tak robią wszyscy ani że to domena akurat blogerów książkowych. Wiadomo, hipokryci są wszędzie.
Reasumując, pieniądze nie są ujmą na honorze i nie muszą przepoczwarzyć bloga w słup reklamowym/pieśń pochwalną. Jeżeli bloger książkowy wykaże się pomysłowością i determinacją to uważam że mu się uda na blogu dorobić a nawet zarobić. Zgadzam się z Tobą, że nasz rynek jest jednym z najtrudniejszych w blogosferze. To jednak jeszcze nie wyrok. 😉
pozeracz
Link do bloga Moreni poprawiony.
Wydaje mi się, że w Polsce mamy ogólnie problem z postrzeganiem pieniądza. I to problem obustronny. Z jednej strony jest podejście, o którym piszesz, czy automatyczne przypisywanie cech negatywnych osobom przedsiębiorczym. Mówiąc prosto: zawiść to jedna z naszych narodowych (patrz: modlitwa Polaka z „Dnia Świra”). Z drugiej strony jednak jest też sporo osób chorujących na kult pieniądze, co z kolei objawia się w osobie przeróżnych trenerów rozwoju osobistego i innych hochsztaplerów.
Nie twierdzę, że zarabianie na blogu książkowych jest niemożliwe, a bardzo trudne. Zgadzam się, że odpowiedni zamysł i ciężka pracą mogą dać efekty, ale szanse widzę tu raczej w działalności pozablogowej lub pozaksiążkowej. Możliwe, że blogosfera książkowa czeka na swojego pioniera w tym temacie, ale nie wydaje mi się, że to przypadek, że jeszcze się nie zjawił, ani też, że wszyscy blogerzy książkowi to biznesowi analfabeci.
Niekoniecznie Papierowe
Bardzo podoba mi się wpis Agnieszki z Niebieskiego Stoliczka na blogu i jej komentarz powyżej.
Mam często wrażenie, że blogerzy zaczynając dyskusję na temat zarabiania bardzo wąsko podchodzą do tematu. Tak jakby jedyną opcją były wpisy sponsorowane (wydawnictwo płaci za recenzję). Tymczasem, żeby naprawdę zarabiać trzeba by do tego podejść w szerszym kontekście, znaleźć dobry pomysł i poświęcić czas oraz energię na jego realizację. Na przykład: jedna z anglojęzycznych blogerek rozkręciła biznes wokół tzw. Book tourów. Można!
pozeracz
Opcja „wydawnictwo płaci za recenzję” to opcja bardzo mało prawdopodobna. Za recenzję wynagrodzenie to można dostać w jakimś czasopiśmie, a nie na blogu.
Tylko czy szerszy kontekst to już nie kontekst pozaksiążkowy? A o book tourach chętnie poczytam!
Niekoniecznie Papierowe
Ale czy właśnie tego blogerzy nie oczekują? Oceniać książki za pieniądze a nie na zasadach barterowych? To jest oczywiście opcja bardzo mało prawdopodobna. Pisząc „szerszy kontekst” wciąż miałam na myśli obszary związane w jakiś sposób z książkami, ale to tak naprawdę zależy od tego, co dany bloger chce osiągnąć. Na zagranicznych blogach widziałam, jak ich autorki i autorzy oferują np. usługi w zakresie projektowania strony/bloga/loga. Pozaksiążkowy temat? Tak, ale to już ich wybór.
Zauważyłam też, że kwestia zarabiania na blogu książkowym i ewentualnej utraty wiarygodności to nie jest tylko problem polskiego internetu. Podobne wątpliwości, zarzuty czy nawet hejty można znaleźć na blogach anglojęzycznych (głównie europejskich) i niemieckojęzycznych. Nie neguję tego, co napisałeś wyżej, ale wydaje się, że można też na to spojrzeć jako na cechę środowiska.
Podrzucam tutaj link do strony booktourów: http://xpressobooktours.com/
pozeracz
Jedyna możliwa opcja zarabiania na recenzjach, to współpraca jako recenzent wewnętrzny danego wydawnictwa. Tylko wtedy recenzja na blogu się nie ukaże. Oczekiwanie zapłaty za recenzję na blogu to naiwność. Skoro wydawnictwa nie płacą ani portalom, ani wydawnictwom, to czemu miałyby płacić blogerom?
Podkreślę jeszcze raz – ja nie mam nic przeciwko zarabianiu na blogu, poszerzaniu działalności (nawet radykalnie), ja tylko cały czas się trzymam tego, że opierając się tylko na blogu książkowym jest to bardzo trudne.
A co do wiarygodności – niestety, łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Dużo zresztą zależy od tego, jaka wytworzyła się wokół danego bloga społeczność. Wierni czytelnicy z jednej strony mają większe zaufanie, ale z drugiej są bardziej uczuleni na zdradę tego zaufania. Zawsze pozostaje też kwestia rozwrzeszczanej mniejszości, którą czasem trzeba zignorować.
Niekoniecznie Papierowe
Zgadzam się z Tobą, że sporo jest w tych oczekiwaniach naiwności, ale one się pojawiają.
Tak jak Twój wpis, tak i moje komentarze nie mają krytykować idei zarabiania na blogu. Uważam, że jeżeli ktoś ma pomysł i potrafi przekonać, żeby mu za niego zapłacili, należy mu tylko kibicować. Tym mocniej, jeżeli udałoby się coś takiego z blogiem książkowym.
pozeracz
Będę pierwszy do kibicowania, informowania i promowania wręcz.
Agnieszka z Niebieskiego Stoliczka
Dziękuję, cieszę się że ktoś zrozumiał o co mi chodzi, bo czytając niektóre komentarze pod swoim wpisem na blogu mam co do tego pewne wątpliwości. 😉
Niekoniecznie Papierowe
Osób, które zrozumiało trochę jest. Nie martw się. 🙂
Moreni
Ja już wielokrotnie zaznaczałam, że z bloga książkowego nie da się utrzymać, a w ogóle zarobić na nim cokolwiek (nawet na przysłowiowe waciki) jest bardzo trudno. Blog może pomóc w znalezieniu pracy, może stanowić trampolinę do zarabiania, ale z blogowania o książkach jako takiego żyć się nie da. Znam chyba tylko trzy blogi, które mogłyby to robić i dwa z nich przeszły na lifestyle (jeden już dawno, drugi dopiero co) – właśnie dlatego, że takie posty czytało więcej osób. To chyba o czymś świadczy. Blogi kulturalne są tylko w nieco lepszej sytuacji.
To jest też trochę kwestia definicji. Przypuśćmy, że jakieś wydawnictwo zobaczyło na moim blogu moje rysunki i złożyło mi intratną propozycję wykonywania ilustracji. Dla większości to ciągle będzie zarabianie na blogu. Dla mnie nie. To tak samo, jakby twierdzić, że artyści mający portfolio na Deviantarcie na tym Deviantarcie zarabiają, bo dzięki niemu przychodzą do nich zleceniodawcy… Tak samo widzę poruszane w komentarzach kwestie projektowania logo czy szablonów przez blogerki prowadzące blogi o czymś zupełnie inny.
Choć nie powiem, kiedyś marzyło mi się zarabianie na blogu i kibicuję wszystkim, którym się udaje.Ale ciągle będę stała na stanowisku, że to nas, blogerów ksiązkowych, raczej nie dotyczy.
pozeracz
Blog książkowy może stanowić całkiem niezły punkt wypadowy do przeróżnych „karier” – inspiracje, kontakty, pomysły i promocja mogą z czasem zaowocować czymś ciekawym. Może praca w wydawnictwie? Może pomysł na inną działalność? Może poznanie kogoś i wspólna burza mózgów? Prawda jest taka, że nie ma żadnej gwarancji, ba szanse są nikłe, ale rozbudowana sieć znajomości i przeróżne kontakty potrafią czasem dać zaskakujące efekty.
Jest dużo popularnych blogów, na których o książkach się pisze lub wspomina, lecz trudno je nazwać książkowymi.
Moreni
Ależ ja nie neguję, że blogowanie może być trampoliną do kariery w powiązanym z tematyką bloga zawodzie. Tylko że wtedy to już nie będzie zarabianie na blogu.;) (tak samo jak fakt, że moje portfolio przyciąga zleceniodawców nie onzacza, że zarabiam na portfolio).
„Jest dużo popularnych blogów, na których o książkach się pisze lub wspomina, lecz trudno je nazwać książkowymi.”
Nawet gorzej – są blogerzy książkowi, którzy po osiągnięciu pewnej popularności porzucają tę część blogosfery na rzecz lifestylu (co samo w sobie nie jest przecież naganne, ale też o czyś świadczy. Tylko nie wiem, o czym).
pozeracz
Ja zaś nie twierdzę, że negujesz. Dodałem swoje trzy grosze do Twojej wypowiedzi, ale nie negując jej.
Ja za krótko siedzę w blogosferze, żeby takie obserwacje czynić.
Tomek
A ja się tak wypowiem: problem najprawdopodobniej dotyczyć może tylko blogów, które koncentrują się na nowościach wydawniczych. Wydawca szuka wiarygodnego testera, który testu dokona i w miarę profesjonalnie, i (powiedzmy to sobie uczciwie) życzliwie. I tak do wygląda. Nie ma co roztrząsać tej kwestii. To czysty i prosty mechanizm. Jednym się może podobać, innym nie.
Pieniądze same w sobie nie są czymś złym pod warunkiem, że sprawa jest czysta. To znaczy, że bloger nie fałszuje rzeczywistości, mając na względzie profity.
Jednak zbyt wiele od tych blogerów nie zależy. A to dobra i zła wiadomość jednocześnie. Dobra, bo można sobie pozwolić na szczerość i przyłoić z czystym sumieniem słabej książce. Zła, bo najprawdopodobniej i tak krytyczne recenzje zostaną zagłuszone przez marketing.
(Prywata)
Mój blog jest tak niszowy, że ho ho. Mało kto wchodzi, rzadko kto komentuje, bo ja się głównie na klasycznej fantastyce i poezji skupiam, a wszelkie nowości to i tak w ramach recenzowania dla portali uskuteczniam.
I nawet ja, który praktykuję hasło „siedź w kącie, znajdą cię”, dostałem kilka propozycji „opieki” recenzenckiej. Odmówiłem, bo moja filozofia nie pozwala mi tracić czasu na niskiej jakości książki, które musiałbym czytać zamiast Ursuli le Guin lub Christophera Priesta.
Problem „spieniężenia” bloga jest wybitnie marginalny. I jeżeli już komuś się poszczęści i będzie żywą gotówką karmiony za kolejne recenzje, to będzie taka osoba ewenementem, na przykładzie którego trudno będzie jakikolwiek wzór postępowania i postawy wypracować.
pzdr
pozeracz
Do pierwszego akapitu dodałbym jeszcze warunek posiadania odpowiedniej klikalności. I zgadzam się z tym, że bloger niewiele znaczy. Ba, nawet portale fantastyczne nie znaczą tak wiele. Niektóre wydawnictwa nie wysyłają egzemplarzy zbyt chętnie albo i wcale. Widocznie widzą, że średnio im się to opłaca. Przypuszczam też, że na polskim rynku wydawniczym jest to sprawa dość trudna – sytuacja jest na tyle kiepska, że blogerzy są daleko, daleko na liście priorytetów wielu wydawnictw.
U mnie problem z egzemplarzami jest taki, że mam bardzo szerokie rozstrzelenie zainteresowań literackich i jestem strasznie ciekawski. Choć akurat jedyne źródło regularnych (grupowych) propozycji skupia się na książkach, które zupełnie mnie nie interesują.
multikulturalny
Tomek, daj linka. 😛
Ja też czytam różne dziwne niszowe pozycje, nawet w fantastyce. I nie, nawet nie stare LeGuin. 😉
pozeracz
http://instrumentysamotnosci.blogspot.com/
Wyspy Kultury
Jak zwykle napiszę w takiej sytuacji: trzeba zachować złoty środek. A blog przede wszystkim powinien być chyba dla naszych czytelników i po trosze oczywiście dla nas 🙂
Tomek
Przede wszystkim dla nas samych.
pozeracz
Dla nas samych, ale nie zapominając o czytelnikach.
5000lib
Bardzo ciekawy temat.
Jestem zdania podobnego jak Ambrose, że zacytuję: „Zarabianie pieniędzy na blogu to temat dość złożony. Wg mnie wszystko zależy od podejścia danego twórcy”.
Dodam jeszcze zdanie od siebie, denerwuje mnie to, albo inaczej nie jestem w stanie ścierpieć dwóch rzeczy:
Niechlujstwa, szybkiego nastawienia na zarabianie pieniędzy.
I niemówienia/ nie pisania pewnych rzeczy wprost. Jeśli bloger/ka X,Y,Z chcę zarabiać na blogu, i do tego dąży, to niech nie zaprzecza, że tak nie jest, że przypadkiem, że….
Co do książek. Mogę podlinkować tekst, niedawno o tym pisałam, również o tym, a nie chciałabym się powtarzać:
https://5000lib.wordpress.com/2016/06/20/11-21-1451-1751-1831-flora-i-fiolki-albo-znow-o-czytaniu-alboi-zupelnie-o-czym-innym/
pozeracz
Połączenie niechlujstwa z niejawnością to rzecz straszna, ale w (nieetycznym) biznesie chyba powszechna. W blogach książkowych chyba niekoniecznie. Znaczy niechlujstwa jest wiele, ale niekoniecznie powiązane z zarobkowaniem.
A względem wpisu zalinkowanego mam pytanie – gdzież dostrzec można tę modę na czytanie?
5000lib
W książkowych, tu i ówdzie się znajdzie, chociaż, rzeczywiście nie tak często (na szczęście) jak w innych. Nie widzisz marketingu dot, czytania, naprawdę? To pytanie nie retoryczne.
pozeracz
Nie dostrzegam go więcej niż zwykle. Dostrzegam marketing na wszystko, co się sprzedać może. Ale nie widzę, by ten czytelniczy był jakoś nasilony. Ale może zaglądam w nie te kąty, co trzeba.
5000lib
Nie wiem, spostrzegając na rynek książkowy intensywnie od 2002 sądzę, że jednak bardzo wiele się zmieniło. Chociażby po podejściu księgarń/ „hipermarketów”. I to z reguły niestety, nie na korzyść. Wiele chłamu, natarczywa reklama, książki jednorazowe, tak jeśli chodzi o intelektualne doznania, tak wydawniczo (ale w tym ostatnim wiele poprawy widzę, mimo wszystko, edytorsko się mocujemy). Tęskni mi się za pewnym etosem, standardem wysokim, rozumiem modę na reportaże, teraz one potem coś innego… Ale mimo wszystko znikające/ nieobecne w Empiku, czy innym Matrasie książki z wysokich półek… Szkoda.
pozeracz
Ja nie mam tak szerokiego czasowo oglądu na rynek, gdyż przez długi czas byłem czytelnikiem pożyczająco-wypożyczającym i kupowałem bardzo mało. A gdy już, to po angielsku.
Zgadzam się jednak z Twoimi obserwacjami – rynek książkowy dopadła marketingowa marność. Bo przecież i marketing może być na poziomie. Wydawnictwa walczą o byle jakiego czytelnika, a nie dobrego czytelnika. Choć nadal nie dostrzegam tu mody na czytanie.
Leżę i czytam
Rzeczywiście, propozycja finansowego wynagrodzenia (zamiast egzemplarza recenzenckiego) za napisanie opinii to raczej pieśń odległej przyszłości, żeby nie powiedzieć – pomysł rodem z science-fiction. Mówiąc krótko: dziś i z pisania książek wyżyć raczej trudno, a co dopiero z pisania o książkach na amatorskich (bądź co bądź) blogach. Przychylam się do opinii, że blog książkowy może być wizytówką, trampoliną, swoistym portfolio – pomocnym, dajmy na to, gdy chcemy zabłysnąć przed potencjalnym pracodawcą, ale nie maszynką do robienia pieniędzy. Niemniej, jeśli się któremuś z kolegów i koleżanek uda, to poproszę o oddzielny wpis poradniczy, bez przymrużenia oka. Bo, jasne, każdy by chciał i nikt by się nie pogniewał, nawet ci, którzy piszą, bo lubią i chcą sobie wirtualnie „porozmawiać” o swoim hobby.
A bardziej na poważnie: czytanie nie jest w modzie. Pisanie też nie. Blogi „stacjonarne” odchodzą powoli do lamusa, wypierane przez vlogi. Dziś wszyscy chcą być youtuberami, więc albo zaczniemy o książkach mówić, zamiast pisać, i kręcić o nich „daily vlogi” oraz „book haule”, albo spojrzymy prawdzie w oczy, przyznając, że blog literacki to raczej hobby (w dodatku awangardowe), a nie sposób na kupę hajsu.
pozeracz
Trzeba po prostu robić to, co się lubi. Niektórzy mają predyspozycje i całkiem nieźle nadają się do vlogowania. Nie mam nic przeciwko takiej formie, choć akurat na YouTube lubię słuchać dyskusji o książkach (podcastów i tym podobnych), a nie jednoosobowych recenzji. Według mnie zwykłe blogi nadal będą miał swoje miejsce i swe liczby, bo vlogowanie książkowe wcale takie proste nie jest.
5000lib
A z drugiej strony i czytanie staje się sportem na ilość, a nie na jakość, często.
pozeracz
A to prawda. Do niektórych czytających mam spore zaufanie, ale i tak za każdym razem przeróżne stosiki i deklaracje liczbowe budzą we mnie mieszane odczucia. Niech każdy czyta, jak mu żywnie się podoba, ale mi się to może nie podobać – takie moje prawo.
Silaqui
o widzisz, nieco ponad rok temu popełniłam wpis na temat zarabiania na blogach książkowych 🙂
Ponieważ zdania zbytnio nie zmieniłam, to pozwalam sobie wkleić link ^^ Pozdrawiam:
http://www.kronikinomady.pl/2015/06/kasy-z-tego-nie-bedzie.html
pozeracz
Pewne tematy chyba wracają cyklicznie albo po prostu część blogerów nachodzi chęć rozpisania się na niektóre z nich. A z wpisem, jak to i często bywa, zgadzam się w pełni.