John Scalzi to autor pod pewnymi względami problematyczny. Tworzy on prozę rozrywkową na niezłym poziomie – nie jest są arcydzieła, ale też nigdy w zawodzą w dostarczaniu solidnej dawki frajdy. Jednak osoby przejmujące się poziomem zagranicznych nagród fantastycznych uważają wygranie przez Czerwone koszule (których spisana przeze mnie recenzja zaginęła wraz z całą Gildią Literatury) nagrody Hugo za dowód na jej upadek. Nie wiem, czy w pełni się z tym zgadzam, ale wiem, że nie mam z tego powodu przestać go czytać. A gdy w dodatku napotkam taki tytuł jak The Kaiju Preservation Society, to wiadomo, że wpadłem w sidła.
Miesiąc: wrzesień 2022 Strona 1 z 2
Kilka razy wspominałem tu o formacyjnej roli powieści Terry’ego Pratchetta, mogłem też wspominać o podróży, w którą zabrał mnie J.R.R. Tolkien. O ile jednak mnie pamięć nie myli, to Frank Herbert jak dotąd czaił się w cieniu i nie wskoczył nawet do żadnej z wyliczanek (tak, tak: bywały tu takie wpisy). Pora to zmienić. Skuszony okładką i premierą filmu (którego nadal nie obejrzałem) postanowiłem wrócić do jednej z ważniejszych lektur mych czytelniczych początków. Oto Arrakis – Diuna – Pustynna Planeta.
David Mitchell to jeden z tych autorów, którzy na blogu już się pojawiali i pojawiać na pewno się będą. I tylko po części jest tak dlatego, że mam niemałą słabość do łączliwych światotworów i lubię bardzo wyłapywać punkty styku między powieściami Anglika. Ważniejszych powodem jest jednak to, że jestem pod wrażeniem talentu pisarza i różnorodności tego talentu powieściowych przejawów. Sięgnięcie po Czasomierze było więc kwestią… czasu.
Tempo wywiadowcze Pożeracza nie wzrosło dramatycznie w roku (bez)pańskim 2022, ale nie oznacza to wcale, że pozostawię Was z niczym. Wręcz przeciwnie. Udało mi się bowiem namówić na rozmowę drugą (po Bartoszu Zujewskim z Vespera) osobę specjalizującą się jakże ważnym w tych cyfrowych czasach marketingu. Dziś mam bowiem dla Was rozmowę z Ulą Słonecką, czyli dyrektorem do spraw marketingu w Fabryce Słów.
Cenię dorobek i dobrą literacką robotę wykonywaną przez wydawnictwo Czarne, ale z jakiegoś powodu dużo częściej ich książki (wy)pożyczam niż kupuję. Podobnie było i tym razem: skorzystałem z kolejnej wizyty z moim zdecydowaniem zbyt dużo czytającym potomkiem (nie, nie… wcale nie zazdroszczę mu czasu na czytanie, wcale) i porwałem książkę Ilony Wiśniewskiej. Nie będę ukrywał, że już od dawna intrygowała mnie okładka Hen. Na północy Norwegii, ale dużo ważniejsza była chęć skonfrontowania własnych wrażeń z pochwałami zbieranymi w sieci.