"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Zmrożona kulminacja, czyli „Assail” Ian C. Esslemonta

Niecierpliwość mą trudno przykładać do innych niecierpliwości. Gdy pisałem o poprzedniej części (pod)cyklu o Karmazynowej Gwardii, napomknąłem o dwuletnich przerwach między czytaniem poszczególnych części, ale niecierpliwość ma czytelnicza wzięła górę i okres ten skróciłem znacznie. Może to kwestia tego, że to finał tej ścieżki fabularnej? Może fakt, że czekało już grzecznie na półce i kusiło? Cóż, znaczenie ma to pomniejsze – ważne jest to, że zawitał tu Assail.

assail esslemont

Z potężnymi rytuałami tak to czasem bywa, że albo miewają nie do końca przewidziane konsekwencje, albo też z czasem ich moc słabnie. W krainie Assail niedługo dojdzie to starcia, które będzie efektem tych dwóch przypadków. Członkowie Karmazynowej Gwardii zmierzają ku ostatniemu spotkaniu i spotkaniu z przeszłością czekającą na zmrożonych szczytach. Zmierzają też tam niedobitki pewnej starożytnej krucjaty, by dopełnić swego przeznaczenia, oraz pewna potężna istota chcąca ich powstrzymać i uratować jednocześnie. Jednocześnie gorączka złota sprowadza na ten same, magią groźną przepełnione brzegi armie szumowin, poszukiwaczy przygód, piratów i innych desperatów.

Pisanie o finale serii niesie ze sobą pewne trudności, gdyż nie tylko trzeba kulminacji wyżej postawić poprzeczkę, to jeszcze wypada w krytyce tej wziąć pod uwagę całość cyklu. No i jest jeszcze jakże wesoły (i o specyficzności tego bloga świadczący) fakt, że jest to szósta część serii, której w Polsce niemal nikt nie czyta. Patrząc na sprawę czysto cyferkowo, powinienem tego wpisu w ogóle nie pisać, ale wtedy byłby to zupełnie inny blog. Dość jednak mego uzewnętrzniania, Assail zdecydowanie zasługuje na mój czas i Waszą uwagę (oraz zainteresowanie ze strony MAGa). Tak, tak – napiszę od razu: Esslemont zakończyć swoją serię w sposób zadowalający. Innymi słowy: jest to samodzielna całość satysfakcjonująca sama w sobie, ale i domknięcie wielu wątków, które czekały na to nie tylko w związku z Karmazynową Gwardią. Jak to jednak w malazańskim świecie bywa, niektóre postaci jeszcze poczekają na dopełnienie swego losu (patrzę na Ciebie, Kallorze ).

Jedną z cech charakterystycznych, które przyciągnęły mnie do malazańskiego świata i na tak długo w nim zatrzymały (czytam tę serię w sumie już prawie dwadzieścia lat) jest (prze)bogactwo świata przedstawionego. Assail zdecydowanie zdaje test pod tym względem. Geograficznie i politycznie nowy ląd nie jest zbyt porywający, ale na pewien sposób jest on kawałkiem „starego świata” (fani serii będą wiedzieć, o co chodzi) z jego magią, społeczną organizacją i rytuałami. Trudno też nie być pod wrażeniem łączliwości i spójności tego świata oraz jego historii przy całym bogactwie i złożoności. Esslemont kończy ważne wątki rozpoczęte przez Eriksona, a obaj wspólnie budują coraz bardziej obfite uniwersum.

Pewną słabością takich rozbudowanych powieści o wielu perspektywach narracyjnych i całym zastępom ważnych osób jest pewne rozproszenie ich wyrazistości. W Assail w pewnym momencie można bowiem odnieść wrażenie, że to historia jest ważniejsza od postaci, a to niekoniecznie dobrze wpływa na czytelniczą immersję. Może to za sprawą tego odczucia, a może przez spowszednienie potęgi niektórych wielkich tej serii, najbardziej interesującym bohaterem okazał się najzwyklejszy z nich, czyli syn pogranicznika z północnych lasów przepastnych. Oczywiście, ta zwyczajność jest względna, ale wątek młodego chłopaka, jego bólu, straty i zemsty przemówiła do mnie najmocniej.

esslemont erikson

Erikson i Esslemont na wykopaliskach, na których się poznali

Lektura Assail potwierdza, że polscy fani malazańskiej serii zdecydowanie tracą na tym, że MAG zaprzestał wydawania tego cyklu. Ian C. Esslemont napisał bowiem opowieść może nie lepszą od głównego cyklu, ale zdecydowanie od niego nie odstającą. Pokazał, że potrafi wykrawać dla siebie miejsce w tym świecie, a ja nie mogę się doczekać lektury Dancer’s Lament, które zapowiada się kusząco (i nieco bardziej kameralnie).

No one expects the past to reach out and destroy the present – or the future.

Poprzedni

O potrzebach perspektywy, czyli „Rzymianami bendąc” Matthew Kneale’a

Następne

Podglądając i słuchając, czyli „Umysł kruka” Bernda Heinricha

2 komentarze

  1. Ha, nadal jestem pod wrażeniem tych dwuletnich (na ogół) przerw – ja po takim okresie muszę się mocno wspomagać streszczeniami (bo zbyt wiele ważkich szczegółów ulatuje z mej pamięci) i dramat zaczyna się w chwili, gdy takowych streszczeń nie ma 😉

    • pozeracz

      Akurat Malazańska seria ma całkiem niezłą wiki i choć późniejsze części powyższej podserii nie mają aż tak szczegółowych streszczeń, jak te z głównej, ale i tak jest dobrze. Choć głównie sprawdzam poszczególne postaci, których historii szczegóły mi uciekły. Zresztą te części i tak stanowią na tyle osobne historie, że i bez streszczeń nie ma dramatu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén