Kilka razy wspominałem tu o formacyjnej roli powieści Terry’ego Pratchetta, mogłem też wspominać o podróży, w którą zabrał mnie J.R.R. Tolkien. O ile jednak mnie pamięć nie myli, to Frank Herbert jak dotąd czaił się w cieniu i nie wskoczył nawet do żadnej z wyliczanek (tak, tak: bywały tu takie wpisy). Pora to zmienić. Skuszony okładką i premierą filmu (którego nadal nie obejrzałem) postanowiłem wrócić do jednej z ważniejszych lektur mych czytelniczych początków. Oto Arrakis – Diuna – Pustynna Planeta.
Planeta Arrakis to pustynna kraina, niebezpieczna i osadnictwu niesprzyjająca. Jest jednak najważniejszą planetą w kosmosie, gdyż jest jedynym źródłem melanżu, substancji umożliwiającej podróże międzygwiezdne. O panowaniu nad nią decyduje Padyszach Imperator, który wykorzystuje tę prerogatywę do utrzymywania w szachu szlacheckich rodów z Landsraadu. Jak dotąd nadzór nad Diuną mieli Harkonnenowie, ale teraz prawo to zostaje przekazane Atrydom. Książę Leto I Atryda domyśla się, że kryje się w tym zabiegu jakiś podstęp, ale odmówić nie może – potencjalne zyski są zbyt duże, a Imperatorowi się nie odmawia. Gdzieś w tle zaś majaczy pewna przepowiednia i macki Bene Gesserit.
Jak to w przypadku książek o statusie kultowym czynię na tym blogu, pozwolę sobie napisać nie tyle zwyczajowo schematyczną recenzję (tych w sieci znajdziecie pod dostatkiem), a raczej pierwszoosobowo skupić się na wrażeniach i przemyślenia po (ponowionej) lekturze. I podobnie jak w przypadku ponownego czytania Łowcy androidów, jednym z ciekawszych aspektów takiego powrotu jest wyłapywanie wątków, które się zapomniało lub zapamiętało inaczej. Nie wiem, czy to za sprawą wąskości młodzieńczego odczytania czy po prostu zadziałała ulotność pamięci, ale zaskoczyła mnie znaczna ilość miejsca poświęcona tematyce ekologicznej. Zdawałem sobie sprawę, że Diuna jest uważana jest jedną z pierwszych przedstawicielek cli-fi, ale wyrazistość przesłania mnie zdziwiła. A może po prostu w obliczu kryzysu klimatycznego ten motyw przemawia do czytelnika tym dobitniej? Tak czy tak: w powieści bardzo głęboko eksplorowane są związki i wzajemne wpływy organizmów i ich środowiska.
Nie zapomniałem na pewno o wątkach religijnym i politycznym. Już przy pierwszym czytaniu jednym z najbardziej frapujących wątków książki były knowania Bene Gesserit. Widać, że już od dawna mam słabość do motywu zakulisowych machinacji, planów w planach i tym podobnych. Dlatego też trochę dziwię się sobie, że nie sięgnąłem po resztę cyklu, ale mam mocne postanowienie to poprawić i nabyć drogą kupna powyżej przedstawione wydania. W czytaniu zaś tym uwagę mą przyciągnęła specyficzna mieszanka intryg politycznych i religijnych manipulacji, a tak w zasadzie rola w nich Paula Atrydy. Ciekawe jest to, jak wykorzystuje rolę wybrańca i stara się walczyć z potencjalnie w przyszłości grożącym galaktykom dżihadem. O mym zainteresowaniu tematem niech świadczy dobór cytatu wieńczącego wpis niniejszy.
Nie do końca za to przekonał mnie wybór piętnastolatka na zbawcę planety (a w dalszej perspektywie i reszty wszechświata). Paul jest bowiem nie tylko wszechstronnie, po szlachecku przeszkolony i posiada umiejętności (czy może lepiej: moce) jedyne w swoim rodzaju, ale też w zasadzie ni chwili nie jest nastoletni. Owszem, wykreowany świat i fabularne zawiłości dostarczają czytelnikowi niemało powodów, by w tym miejscu zawiesić niewiarę i zaakceptować jego dojrzałość, ale i tak bywa o to trudno. Diuna to jednak nie tylko Paul, a gromadka ciekawych, wyrazistych postaci równoważy ten mesjanistyczny sznyt. Przy okazji przyznam też, że zapomniałem o pewnej bezwzględności Herberta względem swoich bohaterów. Kończąc marudny fragment dodać jeszcze, że jest tu kilka intrygująco rozpoczętych wątków, których końcowa ocena zależeć będzie od tego, czy w kolejnych tomach zostaną odpowiednio pociągnięte.
Nie miałem w tym temacie wielkich obaw, ale lektura potwierdziła, że Diuna to po prostu bardzo solidnie napisana powieść. Negatywny wydźwięk mesjanistycznego nastolatka równoważy jednak bogate, szczegółowe światotwórstwo oraz wyraziście zarysowane czarne charaktery i ich knowania, a także po prostu ciekawie poprowadzona historia. Jest to książka w wielu miejscach mądra, ale i zwyczajnie wciągająca.
Kiedy religia i polityka jadą na tym samym wozie, ci, co powożą, wierzą, że nic nie może im stanąć na drodze. Zaczynają pędzić na łeb na szyję… i nie pamiętają, że pędzącemu na oślep człowiekowi ukazuje się przepaść, kiedy już jest za późno.
Luiza
A to wciąż przede mną. Ale kusi. I Twój wpis też. Chyba pora.
pozeracz
Polecam, polecam. Nie lubię określeń typu „nie wypada nie znać”, bo są zdecydowanie zbyt arbitralnie wykluczające, więc napiszę tak: „zdecydowanie warto znać”.
Piotr (zacofany.w.lekturze)
Jak będę duży, to zostanę Bene Gesserit. A Paul musi szybko dorosnąć i nastolęctwo byłoby zbędnym luksusem z punktu widzenia wszystkich zainteresowanych.
pozeracz
No tak… Tylko czemu od razu fabularnie go nieco starszym nie uczynić? Problem z głowy 😉
Piotr (zacofany.w.lekturze)
No nie, bo to te trudy go hartują i czynią tym, kim czynią. Imperatyw fabularny wymagał nastolatka.
Agnes
Przeczytam.
pozeracz
Pierwszy raz?
Andrew Vysotsky
Nie kupiłem Tolkiena poza Hobbitem, za płytki, za naiwny, zbyt czarno-biały. Do Pratchetta się nie zmusiłem. Ale Diunę znam na pamięć niemal. Następnie części nie, bo coraz słabsze. Szkoda, że filmy słabiutkie. No i mógłbyś pisać, jakie wydanie omawiasz. Są chyba dwa polskie – jedno świetne, drugie tragiczne 🙂 Przyjemnie poczytać jak ktoś inny pisze o twojej ulubionej książce. Super 🙂
pozeracz
O, skoro mam speca, to zapytam: do której warto przeczytać?
A co do wydania: w sumie o tym nigdy chyba nie pisałem, ale zawsze staram się otwierać wpis okładką właśnie tego wydania, które czytałem. Mam więc angielskie wydanie okolicznościowe i będę kupował następnego z tego samego rzutu.
https://mira-bell.blogspot.com
W moim przypadku lektura wciąż przede mną (i już tak poważnie czeka od dobrych 10 lat, ale jakimś sposobem pierwszego tomu nigdy nie ma w bibliotece, gdy chcę ją wypożyczyć).
pozeracz
O, może jakiś harkoneński agent podprowadził i oddać nie chce? Ja pierwszy raz czytałem egzemplarz pożyczony od kolegi z liceum.