Zaiste bardzo wiele Mocy potrzeba, by nie zacząć wpisu poświęconemu czemukolwiek związanemu ze Star Wars od jakiejś wariacji „Dawno temu w…” albo też nie zabawić się w składniowego Yodę. Unikając tej pułapki, stwierdzę więc po prostu: nieco ponad rok temu recenzowałem całkiem pozytywnie pierwszą część trylogii Chucka Wendiga. Opowieść o tym, co działo się bezpośrednio po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci wypadła dynamicznie, a nowe postaci ciekawie. Czytelnicza pomroczność jasna sprawiła zaś, że niemal przegapiłem premierę tomu drugiego. Co się odwlecze, to nie uciecze – przekonajmy się, czy kontynuacja wypada równie dobrze. Oto Dług życia.
Wydarzenia z pierwszej części zmieniły wiele w życiu Norry Wexley i jej towarzyszy oraz wielkiej admirał Sloane, ale w galaktyce nadal rządzi chaos. Nowa Republika próbuje krok po kroku wyzwalać zniewolone lub porzucone na pastwę lokalnych wierchuszków światy, jednocześnie stopniowo niszcząc imperialną potęgę. W samym Imperium powoli kształtuje się nowy rdzeń. Pod formalnym dowództwem wielkiej admirał i jej pociągającego za sznurki doradcy dokonuje się konsolidacja pozostałych zasobów i usuwanie osobników niepasujących do nowego porządku. W ruch wprawiony zostaje też plan zdławienia Nowej Republiki nim na dobre umości się w galaktyce. Jednak sama Sloane ma coraz większe wątpliwości względem kierunku, w którym zmierzają te zmiany i han han odgrywanej przez siebie roli. Tymczasem Norra i jej zespół zostają wysłani, by odnaleźć Hana Solo, którego zawiodło szczęście – szaleńczy plan wyzwolenia Kashyyyk nie powiódł się, Chewie został pojmany, a łączność z przemytnikiem została zerwana.
Pisanie o kolejnych częściach serii bywa problematyczne nie tylko ze względu na konieczność wybrania podejścia do spoilerów, ale też z powodu powtarzalności literackiej. Czasem trafiają się zaskakujące obniżki formy, ale ogólnie kontynuacje drastycznie nie odbiegają od protoplasty. Zdradzę w tym miejscu, że Chuckowi Wendigowi udało się utrzymać niezły poziom, a co za tym idzie większość Dług życia zasługuje na większość pochwał stosownych dla Końca i początku. Jedną z głównych zalet pozostają więc postaci – stwierdzić nawet można, że pod tym względem jest lepiej. Mimo drobnych śladów sztampowości w punkcie wyjścia Wendigowi udało się stworzyć sporą grupką interesujących bohaterów, którzy nadal ewoluują. Ciekawie obserwuje się jak dane postaci reagują na pewne wydarzenia fabularne i jak widzą siebie w ramach swojego stronnictwa. Jak odnajdzie się moralnie rozchwiany były mistrz tortur (dla niepoznaki zwany imperialnym agentem) w nowych strukturach? Jak admirał Sloane poradzi sobie z władczą naturą tajemniczego doradcy? Bardzo pozytywnie wypada też dalszy rozwój sytuacji geopolitycznej. W Imperium i Nowej Republice ścierają się różne frakcje i pomysły na dalszy rozwój, żadna z frakcji nie jest monolitem. Po części w związku z tym, a po części dzięki zabiegom Wendiga powtarza się zaburzenie czarno-białego podziału na dobrych i złych, a niektórzy sympatycy Imperium posługują się przekonującymi argumentami.
Teraz zaś nadeszła pora na me wyrażenie mych wątpliwości. Przyznam od razu, że nie bawiłem się tak dobrze, jak przy pierwszej części, ale trochę czasu zajęło mi uzmysłowienie sobie, dlaczego tak było. Początkowo myślałem, że to przez nagromadzenie wątków poważnych i brutalnych. Ale przecież nawet w oryginalnej trylogii takich momentów nie brakowało (odcięte ręce na ten przykład), więc ten powód odpada. Jednak przyznać trzeba, że nie brak tu emocjonalnego ciężaru, a sugestywne opisy Wendiga robią wrażenie i to mimo tego, że nie epatuje on krwawymi detalami. Dług życia ma też wiele momentów wysoce gwiezdnowojennych – szalonych planów, karkołomnych pościgów i pokręconego robota. Całkiem nieźle wypada też balans pomiędzy momentami wytchnienia a przyspieszeniem akcji. Doszedłem do zaskakującego wniosku, że przeszkadzała mi nadmierna obecność Hana Solo, księżniczki Lei i Chewbacci. W pierwszym tomie byli oni miłym smaczkiem, ważnym dopełnieniem tła, ale tu grają już role pierwszoplanowe. Odejście (choć niezbyt dalekie) od stylistyki znanej z filmów z wyrazistym podziałem na dobro i zło nie przeszkadzało mi, gdy była to historia niejako poboczna. Jednak ściągnięcie w ten świat pełen szarości wspomnianej trójcy zaburzyło mi czytelniczą radość. Pod kątem tłumaczeniowym mam tylko jedno drobno zastrzeżenie: według mnie „nie mam tego w sobie” to niezręczna kalka angielskiego „I don’t have it in me„.
Star Wars. Dług życia to nadal porządna dawka rozrywki z bardzo odległej galaktyki. Chuck Wendig konsekwentnie i umiejętnie rozwija swoje postaci oraz wizję chaotycznych czasów po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci. Wzbogaca to dużą dawką gwiezdnowojennej przygody i nieco zbyt częstymi poważnymi tonami. Mimo swych zastrzeżeń ciekaw jestem wielce, jaki finał szykuje autor. Na sam koniec niespodzianka, czyli…
Postanowiłem niecnie wykorzystać wielkoduszność wydawnictwa Uroboros i ułatwić jednemu z Was rozpoczęcie przygody z Norrą Wexley i jej towarzyszami, czyli zaoferować do wygrania egzemplarz Star Wars. Koniec i początek. W zamian wymagam odrobiny twórczego wysiłku – chciałbym byście stworzyli dla siebie gwiezdnowojenne alter ego i pochwalili się nim tu lub na Facebooku. Wymagania minimalne to imię i nazwisko oraz/lub pseudonim, a także rasa. Cała reszta należy do Was. W losowaniu udział wezmą komentarze umieszczone przed północą 5 marca. Do dzieła i niech Moc (twórcza) będzie z Wami!
I nagle blaster znika – a wraz z nim jego ręka. Oddzielona od ciała dłoń upada na biurko; jego palce wciąż zaciskają się na rękojeści. Erno przygląda się, jak ręka odtacza się na bok. Cóż za absurdalne uczucie: patrzeć na własną odciętą łapę.
Bazyl
Bazyl. Człowiek. Lekko zmodyfikowany, ale nie na tyle, żeby zastanawiać się nad swoim człowieczeństwem. Mistrz walki wręcz i najlepszy w 14 układach spec od broni snajperskiej. Cholernie dbający o swoją prywatność. Na życie zarabia grając Chopina w kantynie w Mos Eisley i naprawiając moduły mowy droidów protokolarnych. Miłośnik ewockich piw rzemieślniczych i właściciel jednookiego kota 😀
Rozkminy Hadyny
To ja zostawiam moje zgłoszenie na Facebooku… 😉
Ambrose
Co za gwiezdna koincydencja – Ty piszesz o „Długu życia”, a ja o „Kompanii Zmierzch”. Jak widać moc spłynęła na nas w podobnym czasie 🙂
Ambroży – Gotal, mechanik pokładowy pewnej łajby, która uparcie wędruje po bezmiarach Zewnętrznych Rubieży przewożąc towar bardziej, a zdecydowanie częściej mniej legalny. Miłośnik opowieści o Jedi, które z pasją kolekcjonuje, nie dając wiary, że historie o Rycerzach Mocy to wyłącznie legendy. Mistrz odwrotów i szybkich ucieczek.