"Natura ludzka nigdzie nie jest tak słaba, jak w księgarni"

Ten z butami, czyli „Zbrojni” Terry’ego Pratchetta

Oto nadeszła chwila wiekopomna, niech zabrzmią werble. Oto bowiem składam przed Wami część drugą Wielkiego Pożeraczowego Pratchetta Ponownego Czytania. Słabość do (pod)serii ułatwiła mi czy wręcz oczywistym uczyniła wybór kolejnego punktu WPPPC. Zacząłem od Straż! Straż! i nie było innej możliwości niż sięgnąć po kolejną część przygód Samuela Vimesa i jego podwładnych. Nadchodzą więc Zbrojni.

zbrojni okładka

Straż Miejska (nie)koniecznie (nie)bezpiecznego miasta Ankh-Morpork prowadzi nabór, a po niedawnych zmianach i uchyleniu metaforycznych drzwi do krasnoluda z przekonania dołącza nie tylko krasnolud faktyczny, ale i troll Detryturs oraz funkcjonariusz Angua (człowiek przez cały czas z wyłączeniem pełni). Jest i Nobbs, które człowieczeństwo jest zawieszone i niepewne, ale w straży akurat jest weteranem. Cały ten galimatias trzeba ogarnąć w try miga, ale Samuel Vimes ma zamiar się ustatkować, a w mieście dochodzi do kilku niekoniecznie naturalnych żywotów zakończeń i to bez wiedzy Gildii Skrytobójców.

Muszę przyznać, że te książki nie tylko bardzo dobrze mi się czyta, ale i „recenzuje”. Cudzysłowy użyte celowo, gdyż niniejszy tekst nie rości sobie takiego zaszczytnego miana, a jest po prostu zbiorem (mniej lub bardziej) luźnych przemyśleń z sentymentem i zaburzonymi wspomnieniami przemieszanych. Od razu więc napiszę, by nie było wątpliwości: Zbrojni to bardzo dobra powieść, solidny dodatek do Świata Dysku. W tej części Pratchett stawia na stopniowy rozwój dwójki głównych bohaterów: Vimesa i Ankh-Morpork. Ten pierwszy kontynuuje drogę od pogodzonego ze wszystkim trybiku w miejskiej maszynie do przykładnego (acz bez przesady) funkcjonariusza gotowego postawić się i samemu Patrycjuszowi (także bez przesady). Ciekawie też obserwuje Marchewę, który to momentami nawet przejawia przebłyski przekraczania przeuroczej prostoduszności.

pratchett mural

Mural z Londynu

Jeśli zaś chodzi o Ankh-Morpork, to podrzucone zostają kolejne cegiełki budujące obraz tego jakże wesołego tygla. Za sprawą machinacji głównego złola mamy okazję dowiedzieć się więcej o tym, jak funkcjonują niektóre z gildii, a także o jakże lotnych (i wonnych) stosunkach krasnoludów z trollami. Jeśli ktoś zaś czyta Świat Dysku w kolejności chronologicznej, to na pewno ucieszy się na powrót komunikacyjnych zdolności niezrównanego Gaspode’a, które to heroicznie utracił na koniec Ruchomych obrazków. Jednak w centrum całego zamieszania znajduje się Straż (jeszcze) Nocna, a niemało  czytelniczej frajdy obserwowanie różnic pomiędzy strażowaniem Vimesa i Marchewy czy też praktyczne i ceregieli pozbawione (jakże mi brakuje brak adekwatnego odpowiednika angielskiego matter-of-factly) podejście do poszerzania jej składu gatunkowego.

Jeśli zaś chodzi o przewodnie motywy, to Zbrojni stanowią po części powrót to rozważań o monarchii i władzy czy też o manipulowaniu tłumami (tym razem na tle rasowym, nie zaś czysto masowym). Jednak pod tym kątem nie jest to najmocniejsza z książek Pratchetta, lecz nieco rozmyty temat ma znakomitą przeciwwagę w postaci humoru – scen, dialogów i obserwacji. Na pierwszy plan wysuwają się tu perypetie Detritusa i Cuddy’ego, gdyż połączenie roli policyjnych świeżaków z rasowymi przekomarzaniami i wzajemnym poznawaniem się tworzy przezabawną mieszankę. Gdy dodać do tego jeszcze wrzutki ze strony Colona i Nobby’ego oraz zakłopotanego Anguą Marchewę, to śmiechom nie ma końca. No i nie można też zapominać, że to tej części (i mądrości Samuela Vimesa) zawdzięczamy obuwniczą teorię niesprawiedliwości społecznej, którą to uznaję za trafne odzwierciedlenie tych mniej w oczy się rzucających uroków światodyskowej twórczości jako takiej.

Zbrojni nie są może najlepszą częścią Świata Dysku czy nawet (pod)cyklu o straży, ale i są książką bardzo dobrą. Brak wyrazistego motywu i niekoniecznie angażująca fabuła są równoważone przez charakterystyczną dla Anglika dawkę humorystycznych scen, zabawnych dialogów i celnych obserwacji. No i Gaspode’a.

Morderstwo w Ankh-Morpork zdarzało się raczej rzadko, ale było wiele samobójstw. Zapuszczać się nocą w zaułki na Mrokach to samobójstwo. Poprosić o małego drinka w barze dla krasnoludów to samobójstwo. Powiedzieć „Masz kamienie we łbie” do trolla to samobójstwo. Łatwo jest popełnić samobójstwo w Ankh-Morpork, jeśli się nie uważa.

Poprzedni

O(d)pływająca potamologia, czyli „Rumowiska” Wita Szostaka

Następne

Ku krańcom, czyli „Agla. Aurora” Radka Raka

4 komentarze

  1. Luiza

    Świat Dysku nie powiem od ilu lat mnie kusi i nadal nic nie przeczytałam w całości – wstyd xD

  2. W Świecie Dysku regularnie gościłem w trakcie studiów, bo kolega-współlokator zaczytywał się w prozie Pratchetta, a ja korzystałem i pożyczałem od niego książki 😉 Kiedyś chyba trzeba będzie sobie zorganizować powrót do tego uniwersum, ale patrząc na piętrzące się stosy jeszcze nie przeczytanych powieści, obawiam się, że może to nastąpić bliżej wieku emerytalnego.

    • pozeracz

      U mnie Pratchett też zawsze był z kolegami związany – kolega jeszcze ze szkoły podstawowej podrzucił mi kiedyś „Kosiarza” i od tego się zaczęło. Potem w liceum/na studiach wymiennie czytaliśmy od siebie nawzajem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén