Nieco ponad rok temu za sprawą rodzinnego wypożyczenia natknąłem się na bardzo dobrą powieść science fiction. Po przeczytaniu i wysoce pozytywnym zweryfikowaniu Łez Mai na mą półkę dość szybko trafiło Spektrum. Chciałem po nią sięgnąć już wcześniej, ale zeszłoroczne zamulenie i me zwyczajowe roczne cykli dawkowanie sprawiły, że recenzja trafia tu dopiero teraz. Wstrzemięźliwość ma (albo zapominalstwo) zaowocowała też tym, że nie pamiętałem o ciekawym zamyśle za fabułą stojącym. O tym jednak za chwilę…
Rok: 2022 Strona 8 z 11
Każdy ma chyba takiego autora lub też autorkę, do którego dzieł recenzowania podchodzi z dużą dozą ostrożności. Ja co prawda nie miałem okazji jeszcze rozpisać się o żadnej z powieści Wiesława Myśliwskiego, ale dla mnie on jest właśnie takim autorem. Według mnie to najlepszy polski prozaik, a jego Traktat o łuskaniu fasoli był dla mnie pierwszym olśnieniem polskiej literatury współczesnej i pokazał mi, że i w nagradzanym, hołubionym nurcie głównym mogę znaleźć coś dla siebie. Dlaczego więc tak długo czekałem, by sięgnąć po Ucho Igielne? Chyba po prostu odwlekam wyczerpanie. Choć został mi jeszcze Pałac… i odczytania ponowne. Dość jednak przydługiego wstępu, pora na przydługie sedno.
No i zaczynamy szósty rok z Ekspansją. Zacząłem w 2017 roku od Przebudzenia Lewiatana, a następnie krok po kroku, rok po roku czytałem kolejne tomy. Rok temu zaskoczyły mnie zapowiadające się na tom przestojowy Gry Nemezis, a teraz z miesięcznym niemal poślizgiem zebrałem się do spisania swych przemyśleń o części szóstej. Poprzedni tom zmienił nieco kierunek, w którym zmierza seria i przesunął środek ciężkości, więc tym bardziej ciekaw byłem, jak wypadną Prochy Babilonu. I choć zawsze przy pisaniu o entym tomie długiego cyklu zawsze nachodzą mnie wątpliwości co do sensowności publikowania takich wpisów, to i tak Was do lektury zapraszam.
Mam bardzo ważną, stanowczą prośbę: proszę o przyznanie się osobę, osoby czy też inne byty, które zainspirowały mnie do zakupu Hood Feminism. Jeśli prośba ma spełniona nie zostanie, grozi to zwątpieniem we własną pamięć i książkowe zmysły. Tak nieco bardziej serio rzeczy ujmując, to planowałem wspomnieć we wstępie niniejszym o tym, skąd o książce się dowiedziałem… i nastąpiła lipa. Jestem niemalże przekonany, że był to ktoś z Instagrama (me podejrzenia padły początkowo na Już tłumaczę), ale nie mogę odszukać posta inicjującego. Cóż, me starcze roztargnienie na boku nie pozostanie, pora zająć się książką Mikki Kendall.
We wstępach do recenzji wspominałem czasem o zjawisku powieści chodzącej za czytelnikiem. Są bowiem takie książki, które w przeróżnych dyskusjach, polecankach i innych (nie)postanowieniach powracają nieustannie i czają się na karku niżej podpisanego. Olga i osty to jeden z takich właśnie przypadków. Miała ona bowiem premierę w roku 2016 roku, czyli krótko po początku blogowej kariery (hue, hue) Pożeracza, co oznaczało załapanie się na pierwszą falę zachwytów, ochów oraz achów. Potrzeba jednak było aż lat sześciu oraz charytatywnie zakupionego egzemplarza z autografem, by tekst ten powstał.